[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spróbować.
Zirfar wzruszył ramionami.
Tam gdzie południowy szlak dochodzi do Styksu rzekł jest olbrzymi głęboki kanion. Nikt
nie odważyłby się zejść do rzeki, nawet umierając z pragnienia. Chociaż kilku oszalałych z
braku wody próbowało. Jeszcze dalej na południe Kassali i inne wielkie puntyjskie miasta leżą
na otwartej równinie, z dala od rzeki, tam więc też nie ma dogodnej przeprawy. W czasie
podróży na północ musimy wpierw opuścić wyżynę, aby dotrzeć do rzeki, a potem
maszerujemy wzdłuż niej przez kilka dni, modląc się do bogów, by nie spotkać po drodze
Zuagirsów. Tak to zawsze bywało, odkąd istnieje ten szlak.
Hmm Conan zerknął na swoich oficerów, mając nadzieję, że niezbyt pomyślne wieści
nie osłabią w nich ducha. A ten Mahtu, powiadasz, nie pozwala przejść przez swe ziemie
żadnym obcym.
Wyrocznia, zgodnie z tradycją wyznawców Erlika, ostrzega przed nieczystymi i
niewiernymi obcokrajowcami. Miał zresztą ponoć wizję, że jakiś arcydemon, starożytny wróg
Erlika, znowu narodzi się w naszym świecie. Tenże Thutal, zdaje się tak go nazywa, zostanie
przywrócony do życia przez obcych przybyszy, których należy zabić albo wygnać.
A słowa wyroczni dodał wąsaty Turańczyk ze smutnym uśmiechem są rozumiane
przez jego wyznawców jako zezwolenie na rabunki i gwałty.
W rzeczy samej. Stary Zirfar zmarszczył brwi, nie kryjąc niesmaku, i skrzyżował ręce na
piersiach My, wyznawcy świętego Tarima, nie rozumiemy takich nagłych napadów
nienawiści. I nie wierzymy w prorocze sny. Szanujemy za to święte prawo własności i handlu.
Conan szanował Tarima wschodniego boga handlu.
Potem, gdy przewozili karawanÄ™ przez rzekÄ™, zamknÄ…Å‚ siÄ™ z Zirfarem w jednej z kabin na
statku, by omówić poważniejsze interesy. A kiedy dobili do brzegu, odwiedził też
dowodzącego przewoznikami przez rzekę kapitana tego samego, który nie odważył się
wysłać swych łodzi przez rzekę.
Macie wiele tupetu, kradnąc naszych klientów. Odziany w fez i obdarzony przez naturę
olbrzymim nosem Stygijczyk nie powitał go bynajmniej z zadowoleniem. Teraz, jak sądzę,
twoi piraci zatopią moje łodzie i pozbawią mnie jedynego zródła utrzymania.
Klientów? roześmiał się Conan, przyglądając się pogardliwie przewoznikowi i kilku
jego synom Nie miałbyś dzisiaj żadnych klientów, gdyby moi ludzie nie odpędzili
nomadów! Dlaczego się porządnie nie uzbroisz i nie ochraniasz karawan?
Ha! Aatwo powiedzieć, jeśli masz konie i okręty wojenne. Nie mogę ryzykować straty
łodzi. Zuagirsi po ich zdobyciu mogliby się przeprawić na nasz brzeg, spalić nasze domy i
wymordować nasze rodziny! Przewoznik zasępił się. To prawda, ostatnimi czasy mało jest
klientów. Teraz, gdy pełno tu piratów takich jak ty i Zuagirsów, którzy psują interesy,
przyjdzie mi przenieść się w dół rzeki.
Nie jesteśmy piratami, tylko dobrze uzbrojonymi podróżnikami zapewnił go Conan.
Ale jeśli masz zamiar się stąd wynieść, to czemu nie w górę rzeki, aby przewozić jadące na
północ karawany, nim wpadną w ręce Zuagirsów?
Stygijczyk roześmiał się.
Miałbym szukać lepszego życia w górze rzeki? Poprawił fez i rzucił pełne obawy
spojrzenie na czarną wstęgę wody, która znikała za najbliższym zakrętem Nie,
cudzoziemcze, Styks by na to nie pozwolił. Rzadko kto podróżuje dalej w górę rzeki, za ten
przesmyk. A jeśli ktoś tam popłynie, wkrótce z prądem dryfuje jego ciało. Albo jego łódz.
Wskazał rozbite wraki spoczywające na przybrzeżnych skałach. Jeśli podążasz na południe,
radzę ci pozostawić statki tutaj. Zabierz konie i wielbłądy i przejdz przez ziemie Zuagirsów.
Ale pamiętaj, że święta rzeka nie lubi tych, którzy docierają zbyt blisko do jej zródeł.
XIV
PRZERA%7Å‚AJCE SNY
W Baalur o kamiennych murach ludzie wznosili twierdze światła dla obrony przed niosącą
strach ciemnością nocy. %7łółte płomienie pochodni, których duszący dym drażnił oczy i płuca,
oświetlały paradę widm, jaką stanowił snujący się po zatłoczonych o tej porze ulicach tłum. I
była to prawdziwa wędrówka zombich. Nawet przy tak marnym świetle można było dostrzec
martwą pustkę w ich oczach, pobladłe oblicza i desperacki wysiłek, jaki czynili, by nie zapaść
w letarg. Mijał kolejny miesiąc plagi złych snów, która wciąż trzymała miasto w swym
bezlitosnym uścisku. We dnie te same place i ulice będą pełne śpiących, a południowe słońce
będzie oświetlało ich zmęczone ciała, spoczywające jedno obok drugiego. I tylko od czasu do
czasu ciszę przerwie czyjś przerażony okrzyk, czasem zaś płacz lub jęk chór ludzi, których
dotknęła klątwa. Bezpieczniej już błądzić po świecie sennych koszmarów w blasku dnia, gdy
przez półprzymknięte powieki sączyły się promienie słońca, i budzić się w przerażeniu wśród
znanych sobie twarzy, w miejscu, które niemal obłąkany umysł mógł natychmiast
zidentyfikować. Ale teraz trwała noc. Długa i straszna. Ten, który zapadłby w objęcia snu,
samotny i pogrążony w ciemnościach, znalazłby się we władaniu czarownicy i jej szalonej,
bezlitosnej mocy.
Dlatego właśnie Narsus sprzedawca owoców włóczył się po ulicach miasta o tak póznej
porze, czy raczej tak wczesnej, nim dzień zaczął ponownie rodzić się do życia. W nocy i tak
interesy szły najlepiej. Słodkie owoce znajdowały wielu amatorów wśród zdesperowanych
lunatyków, odciągały zmysły balansujących na cienkiej krawędzi realnego świata od ziejącej w
dole przepaści snu. Z łatwością mógł sprzedać w ciągu nocy cały zapas jabłek i tamarynd i
przynieść rodzicom sporą garść miedziaków. Potem zjadał poranną kolację z produktów, które
kupiono za zarobki z poprzedniej nocy a kiedy słońce wzeszło już na bezpieczną wysokość nad
wschodnie mury miasta, znów wracał na ulicę, tym razem by szukać spoczynku.
Teraz nawet nie czuł znużenia. Wczoraj długo spał na ubitej ziemi placu miejskiego, od
wczesnego poranka aż do póznego popołudnia, i dopiero krzyki i konwulsje jakiegoś leżącego
obok nieszczęśnika wyrwały go z pełnego potworów świata, w który zabrała go szalona Zeriti.
Pomógł ofierze koszmaru, gasząc jego gorączkowe majaczenia zimną wodą ze studni i
przywracając w ten sposób jego duszę realnemu światu, sam jednak był już wtedy zbyt mokry,
by zasnąć ponownie. Zresztą przy tak wielu ciałach zalegających niemal w każdym miejscu
ciężko było znalezć nieco wolnej przestrzeni. Narsus wędrował więc po mieście aż do
zmierzchu, po czym ponownie przygotował swe towary do sprzedaży.
Wiedział, że byli w mieście tacy, których nie męczyły nocne koszmary. Ich życie wciąż toczyło
się tak, jak w przededniu plagi snów. Byli też tacy, którzy mimo koszmarów zachowali
normalny, zdrowy wygląd głównie bogacze, których służba mogła czuwać nad snem swych
panów. Byli wreszcie tacy, którzy usiłowali opuścić miasto i uciec przed klątwą. Bezskutecznie.
Sąsiednie miasta zamknęły swe bramy przed przybyszami z Baalur, ich mieszkańcy i okoliczni
chłopi przeganiali Baalurczyków, gdyż ponoć przynosili ze sobą złe sny. Nie było ucieczki, nie
zapewniała jej nawet śmierć. Kapłani Dagona ogłosili wszem i wobec, że ci, którzy umrą
podczas snu, staną się po śmierci niewolnikami Zeriti. Na całą wieczność! Wszystkie nadzieje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]