[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wspinaliśmy, natomiast ja w każdym odcisku stóp na ścieżce widziałem mądrą twarz Greka.
Z początku nie zauważyłem, że trakt zaczął się poszerzać.
Przestaliśmy iść przez szczyty, maszerowaliśmy teraz dolinami w dół. Szliśmy
szybciej, a nastrój w naszych szeregach znacznie się poprawił, jako że zbliżaliśmy się do celu.
- Hiszpan powiedział mi, że tam są chrześcijanie przykuci do murów miasta -
powiedział w trakcie marszu Robert. - Im prędzej tam dotrzemy, tym wcześniej uwolnimy
naszych braci.
- Twój kompan jest w gorącej wodzie kąpany - zawołał do mnie Mysz. - Powiedz mu,
że być pierwszym na przyjęciu nie znaczy, że będzie można się przespać z panią domu.
- Nie można mieć mu za złe, że chce walczyć - stanąłem w obronie Roberta. -
Ostatecznie po to przemaszerowaliśmy taki kawał drogi.
Z tyłu rozległ się tętent galopującego konia.
- Z drogi!
Rozproszyliśmy się na boki i obejrzeliśmy za siebie. Zobaczyliśmy Guillaume'a, tego
samego aroganckiego drania, który drwił z Nica po jego śmierci. Siedział w pełnej zbroi na
wielkim rumaku. Przegalopował obok nas, niemal tratując tych, którzy nie zdążyli się usunąć.
- To są ci, dla których walczymy - powiedziałem sarkastycznie, wykonując przesadny
ukłon.
Wkrótce dotarliśmy do szerokiego prześwitu między górami. Dalszą drogę zagradzała
nam rzeka szerokości przynajmniej sześćdziesięciu kroków.
W przodzie usłyszałem nobilów spierających się o to, gdzie znajduje się bród.
Rajmund, nasz dowódca, upierał się, że wywiadowcy i mapy wskazują na miejsce
położone dalej na południu. Inni, skorzy do starcia z Turkami, między nimi uparty Boemund,
argumentowali, że nie ma sensu tracić czasu.
Kłótnia trwała przez pewien czas. W końcu zobaczyłem Wyskakującego z grupy
Guillaurne'a.
- Zrobię dla was mapę! - krzyknął do Rajmunda. Popędził konia w dół stromego
brzegu i wjechał do wody.
Koń brodził, mając na grzbiecie Guillaume'a w pełnej zbroi. Ludzie zgromadzeni na
brzegu wiwatowali, inni śmiali się z jego chęci popisania się przed członkiem rodziny
królewskiej.
Przez pierwsze trzydzieści kroków woda sięgała koniowi do pęcin. Guillaume, z
uśmiechem próżności na twarzy, odwrócił się w siodle i pomachał do nas.
- Nawet matka mojej matki tędy by przeszła! - zawołał. - Czy wytwórcy map notują
to, co mówię?
- Nie wiedziałem, że pawie lubią wodę - powiedziałem do Roberta.
W środku rzeki rumak Guillaume'a nagle się potknął. Rycerz robił, co mógł, lecz w
pełnej zbroi, na zdradliwym podłożu, nie mógł opanować konia. Spadł z siodła, głową
naprzód.
Zbrojni na brzegu wybuchnęli śmiechem. Rozległy się gwizdy, drwiny, machanie
rękami przedrzezniające gest Guillaume'a.
- No, wytwórcy map, czy wszystko skrzętnie notujecie? - krzyknąłem wśród ogólnego
harmidru.
Wrzawa trwała jakiś czas, gdyż spodziewaliśmy się, iż rycerz wynurzy się z wody.
Ale to nie następowało.
- Siedzi pod wodą ze wstydu - ktoś skomentował. Wkrótce jednak pojęliśmy, że to nie
kompromitacja, lecz ciężka zbroja nie pozwoliła Guillaume'owi na wypłynięcie.
Gdy to się stało oczywiste, szyderstwa się skończyły. Inny rycerz wjechał do wody i
pobrodził do tego miejsca. Upłynęła pełna minuta, nim tam dotarł.
Zeskoczywszy z konia, zanurkował w poszukiwaniu Guillaume'a. Po chwili wynurzył
się Z ciężkim ciałem rycerza.
Utonął, panie! - zawołał. Wśród stojących na brzegu dały się słyszeć westchnienia.
Ludzie pochylili głowy i przeżegnali się. Nie dalej niż przed kilkoma dniami ten sam
Guillaume stał nade mną na urwisku chwilę po tym, jak Nicodemus runął w przepaść na
spotkanie ze śmiercią. Popatrzyłem na Roberta, który wzruszył ramionami. Niewielka strata -
skomentował, uśmiechając się drwiąco.
ROZDZIAA 13
Dotarliśmy do wysokiego grzbietu, z którego rozciągał się widok na rozległą równinę,
białą jak wysuszona kość. Stamtąd zobaczyliśmy miasto.
Antiochia.
Forteca, otoczona grubymi murami, zbudowana na skalnym wzniesieniu, ogromna,
zrobiła na mnie większe wrażenie niż którykolwiek z zamków, jakie widziałem w Europie.
Poczułem zimny dreszcz.
Wznosiła się na stromym stoku. Każdego odcinka zewnętrznych murów, grubości
dziesięciu stóp, strzegły setki umocnionych wieżyczek. Nie mieliśmy maszyn oblężniczych
do zrobienia wyłomu w takich murach ani odpowiednio wysokich drabin, które sięgnęłyby
ich szczytu. Antiochia sprawiała wrażenie niepokonanej.
Rycerze zdjęli hełmy i z trwożnym podziwem patrzyli na twierdzę.
Wiedziałem, że wszystkich nurtuje ta sama myśl:
Musimy zdobyć to miasto.
- Nie widzę żadnego chrześcijanina przykłutego do murów - powiedział z
rozczarowaniem w głosie Robert, mrużąc oczy przed słońcem.
- Jeśli szukasz męczenników - odparłem ponuro - to obiecuję ci, że znajdziesz ich pod
dostatkiem.
Pomaszerowaliśmy gęsiego wzdłuż grani, a potem wąskim szlakiem w dół. Czuliśmy,
że najgorsze jest za nami. %7łe cokolwiek Bóg nam przeznaczył, przyszłe bitwy nie będą tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]