[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przerzuciła się na irlandzką whisky, którą piła bez wody. W Zebrze oskarżyła
mężczyznę siedzącego przy sąsiednim stoliku o to, że przygląda się jej z pogardą.
Zaproponowałem przejażdżkę na świeżym powietrzu. Popędziła bulwarem Wilshire,
jakby próbując przedrzeć się w inny wymiar. Musiałem wyręczyć ją w zaparkowaniu
Buicka przed Ambasadorem. Mój własny samochód zostawiłem u Swifta, Pokłóciła
się z portierem z Ambasadora, bo rzekomo śmiał się z niej, obrócony do nas plecami.
Zabrałem ją do piwnicy Huntoon Park, zwykle pustawej. Wszędzie, gdzieśmy się
znalezli, jacyś ludzie ją poznawali, ale nikt się do nas nie przysiadał ani jej nie
pozdrawiał. Staczała się w dół.
Jeśli nie liczyć pary nachylonej ku sobie w drugim końcu baru, Huntoon Park świecił
pustką. Wyłożony grubymi dywanami, dyskretnie oświetlony lokal w podziemiu był
zakładem pogrzebowym, w którym wystawiano zwłoki zabitego przez nas wieczoru,
Pani Estabrook, choć blada jak nieboszczka, utrzymywała się w pozycji pionowej,
widziała, mówiła, mogła pić i zapewne nawet myśleć.
Naprowadzałem ją na Valerio w nadziei, że wymieni nazwę hotelu. Jeszcze parę
drinków i będę mógł zaryzykować taką propozycję. Piłem razem z nią, ale za mało,
żeby alkohol mógł na mnie podziałać. Prowadziłem idiotyczną rozmowę, więc nie
dostrzegała różnicy. Czekałem. Chciałem do tego stopnia ją upić, żeby mówiła, co jej
ślina przyniesie na język. Archer, niebiański Blizniak, akuszer niepamięci.
Spojrzałem na swoją twarz w lustrze za barem i wcale się nią nie zachwyciłem.
Stawała się chuda i drapieżna!
Nos miałem zbyt wąski, uszy zanadto przylepione do głowy. Powieki, z gatunku tych
obwisłych w zewnętrznych kącikach, nadawały oczom kształt trójkąta, co zazwyczaj
mi się podobało. Dziś oczy były jak małe kamienne kliny wbite między powieki.
Fay Estabrook pochyliła się nad barem, z brodą wspartą na dłoniach, wpatrując się
wnapół opróżniony kieliszek z likierem. Wyciekła gdzieś duma, która nakazywała
ciału trzymać się prosto i strzegła rysów1 przez rozmazaniem. Aktorka siedziała
przygarbiona, smakując osad goryczy na dnie życia, monotonnie recytując elegie:
- Nigdy na siebie nie uważał, ale miał ciało zapaśnika i głowę indiańskiego wodza. W
jego żyłach płynęła krew indiańska. Nie był jednak zły. Co za słodki facet. Cichy i
niewymagający, nigdy dużo nie mówił. Przy tym namiętny i naprawdę nie dziwkarz,
nie widziałam już pózniej takiego. Nabawił się gruzlicy i zawinął w jedno lato.
Załamałam się po tym. Nigdy już nie przyszłam do siebie. Był jedynym mężczyzną,
jakiego w życiu kochałam.
- Mówiła pani, że na imię miał...?
- Bill, - Rzuciła mi przebiegłe spojrzenie. - Nie mówiłam. Pracował u mnie jako
nadzorca. Miałam jeden z pierwszych dużych domów w dolinie. Byliśmy ze sobą
przez rok, a potem umarł. To się stało dwadzieścia pięć lat temu i od tej pory zawsze
czułam, że też mogłabym nie żyć.
Podniósłszy duże, suche oczy napotkała w lustrze mój wzrok. Chciałem
odpowiedzieć na jej melancholijne spojrzenie, ale nie wiedziałem, co zrobić z twarzą.
Spróbowałem uśmiechem dodać sobie otuchy. Przecież ze mnie taki dobry kumpel.
Miewałem do czynienia z chuliganami, paniami lekkich obyczajów, prostakami i
naiwniakami; prywatny kapuÅ› podglÄ…dajÄ…cy przez dziurkÄ™ od klucza nielegalne pary
w łóżku, konfident zazdrośników, szpicel za ścianą, rewolwerowiec
55
54
do wynajęcia za. pięćdziesiąt dolarów dziennie; a mimo to dobry kumpel. W
kącikach oczu zarysowały mi się zmarszczki; rozdąłem nozdrza, rozciągnąłem wargi
ukazując zęby, ale nie w uśmiechu. Moja chuda twarz przybrała zgłodniały wyraz,
podobny do szyderczego grymasu kojota. Widziałem zbyt wiele barów, zbyt wiele
walących się hoteli i obskurnych gniazdek miłosnych, za dużo sal sądowych i
więzień, sekcji zwłok i policjantów gotowych do akcji, zbyt wiele obnażonych
zakończeń nerwowych, przypominających torturowane robaki. Gdybym zobaczył tę
twarz u kogoś obcego, nie miałbym do niej zaufania. Przyłapałem się na
rozważaniach, jaka wydaÅ‚a siÄ™ Mirandzie Sampson. ¦ - Do diabÅ‚a z trzydniowymi
przyjęciami - oświadczyła pani Estabrook. - Niech diabli wezmą konie i szmaragdy, i
jachty. Jeden dobry przyjaciel jest lepszy niż każda z tych rzeczy, a ja nie mam ani
jednego dobrego przyjaciela. Sim Kuntz mówił, że jest moim przyjacielem, a teraz
powiada, że to mój ostatni film. Przeżyłam swoje życie dwadzieścia pięć lat temu i
jestem do niczego. Nie chcesz się we mnie ubrać, Archer.
Miała rację. A mimo to ciekawiła mnie, niezależnie od zleconej mi pracy. Odbyła
długą drogę z wyżyn w dół, poznała cierpienie. Zapomniała o sztucznej poprawności
głosu i innych rzeczach wyuczonych przez instruktorów w studio. Brzmiał wulgarnie
i w przyjemny sposób ochryple. Sądząc po nim, dzieciństwo spędziła w biednej
dzielnicy Detroit, Chicago czy Indianapolis na początku stulecia. " Wysączyła resztkę
likieru i wstała. ' " ,
- Proszę mnie odwiezć do domu. Ześliznąwszy się ze stołka ze skwapliwością żigola-
ka, ujÄ…Å‚em jÄ… pod ramiÄ™.
- Nie może pani jechać do domu w tym stanie. Musi pani jeszcze coś wypić na
wzmocnienie.
- Jest pan miły. - Miałem na tyle cienką skórę, że
56
wyczułem ironię. - Tylko że nie mogę tu wytrzymać. To kostnica. Na litość boską -
wrzasnęła do barmana -gdzież się podziały wszystkie hulaki?
- A czyż szanowna pani nie hula?
Odciągnąłem ją, żeby zapobiec kolejnej kłótni, i wyprowadziłem po schodach na
ulicę. W powietrzu wisiała lekka mgiełka przyćmiewająca neony. Nad dachami
budynków nisko rozpościerało się bezgwiezdne, pochmurne niebo. Zadygotała i
poczułem to drżenie, bo trzymałem jej ramię.
- Na sąsiedniej ulicy jest dobry bar - powiedziałem.
- Valerio?
- Chyba tak siÄ™ nazywa.
- Zgoda. Wypiję jeszcze jednego, a potem muszę wracać do domu.
Otworzyłem drzwiczki Buicka i pomogłem jej wsiąść. Złożyła mi ciężką pierś na
ramieniu. Cofnąłem się. Wolałbym jakąś zwykłą poduszkę, wypchaną pierzem, a nie
wspomnieniami i frustracjami.
Kelnerka w barze Valerio przywitała ją po imieniu, poprowadziła nas do loży, udała,
że opróżnia pustą popielniczkę.
Barman, gÅ‚adko wygolony mÅ‚ody Grek, aż wyszedÅ‚ ¦ zza iady, żeby powiedzieć dobry
wieczór i zapytać o pana Sampsona.
- Jeszcze nie wrócił z Newady - odparła. Obserwowałem jej twarz, a ona pochwyciła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]