[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w walce i przyzwyczajonych do niskich temperatur. Nie byli jednak przyzwy-
czajeni do poruszania się po pływającym polu lodowym. Trzymał karabin w obu
rękach, gdy zza rogu wynurzył się odziany w futra Rosjanin.
Obaj byli zaskoczeni, lecz Rosjanin nie spodziewał się spotkać nikogo tak
blisko śmigłowca. Broń automatyczną przewieszoną miał przez ramię i popełnił
błąd: próbował ją zsunąć. Beaumont zareagował bez chwili namysłu. Obracając
karabin w dłoniach zamachnął się ciężką, obitą metalem kolbą. W ostatniej chwili
Rosjanin zdążył uchylić głowę i kolba tylko lekko zawadziła o jego szczękę, jed-
nak nawet to wystarczyło, by wytrącić go z równowagi. Poślizgnął się i upadł na
plecy, Beaumont zgiął się w przód za ciosem.
Rosjanin walnął w lód tyłem głowy. Gruby, futrzany kaptur zamortyzował
uderzenie. Rozciągnięty na wznak, bez broni, która upadając znalazła się poza
jego zasięgiem, złapał Anglika za prawą nogę dłonią tak wielką, że zdołał objąć
but w kostce. Zacisnął palce, chciał pociągnąć w bok. Beaumont nie zwracając
na to uwagi skoncentrował się na tym, co musiał zrobić. Podniósł wysoko kara-
bin i uderzył Rosjanina w czoło z taką siłą, że kolba odskoczyła od kości. Palce
zamknięte wokół kostki Anglika rozluzniły się, głowa przekrzywiła na bok i męż-
czyzna więcej się nie poruszył. Beaumont przekręcił go na brzuch. Miejsca ude-
rzeń, szczęka i czoło, dotykały lodu, więc kiedy ktoś znajdzie trupa  jeżeli do
tego dojdzie, będzie to wyglądało na wypadek.
Anglika czekało teraz znacznie bardziej ryzykowne zadanie. Ruszył biegiem
przed siebie. Naliczył dwudziestu mężczyzn wychodzących z maszyny, byli teraz
rozproszeni w labiryncie lodowych korytarzy. Najprawdopodobniej sygnałem do
zaniechania poszukiwań, gdy któryś z nich natrafi na uciekinierów, miał być wy-
141
strzał. Biegiem minął kolejny zakręt i wówczas otworzyła się przed nim szeroka
przestrzeń lodowego pustkowia. Dotarł do wyjścia.
Aoskot wirników oczekującej maszyny wdzierał się pomiędzy wzniesienia
i rozsadzał uszy. Ujrzał ją ledwie sto jardów przed sobą. Stała zwrócona do nie-
go ogonem, z kabiną pilota skierowaną w stronę otwartej przestrzeni. To również
zauważył z grzbietu wzniesienia i modlił się, by pilot nie obrócił maszyny. Nie
zrobił tego. Na lodzie nie było żadnej straży. Nie zdziwiło to Beaumonta. Kiedy
idzie się schwytać czterech ludzi mając do dyspozycji dwudziestu, trudno spo-
dziewać się, że jeden z tych czterech będzie na tyle szalony, by próbować przejąć
maszynę. Beaumont był na tyle szalony.
Przewiesił karabin przez ramię i ruszył w stronę śmigłowca długim krokiem.
Wolny krok mógłby wydawać się szaleństwem, lecz Beaumont opierał swoje
działanie na podstawowych prawach psychologicznych, na wypadek, gdyby pi-
lot obejrzał się za siebie. Ludzkie nerwy, raz pobudzone, reagują szybko  wi-
dok uzbrojonego mężczyzny biegnącego przez lód w stronę maszyny wyzwoliłby
u pilota jedyną słuszną reakcję. Rosjanin przesunąłby jedną dzwignię i podniósł
śmigłowiec pionowo nad polem. Nie trzeba na to więcej niż pięć sekund. Beau-
mont, ciągle powolnym krokiem, zbliżał się do niszczyciela łodzi podwodnych.
Był już teraz całkowicie przekonany, że uda mu się zrealizować swój plan.
Futrzany kaptur i parka nie bardzo przypominały strój człowieka służby bezpie-
czeństwa, istniało jednak pewne podobieństwo  wystarczające dla kogoś, kto
widziałby go w świetle księżyca przez oszronioną kopułę śmigłowca. Gdy zbliżył
się do maszyny, ogłuszające dudnienie wzrosło do niewiarygodnej liczby decy-
beli, każdy nerw w jego ciele zmuszał go do biegu, byle przebyć ostatnie pięć-
dziesiąt jardów, zanim pilot odwróci głowę. Beaumont szedł tym samym pewnym
krokiem, kierując się prosto w stronę staromodnego ogona w kształcie tych, jakie
miały dwupłatowce, którymi kiedyś latał. Mijając ogon zdjął z ramienia karabin,
podszedł do kabiny i zaciśniętą pięścią uderzył w zamgloną kopułę.
Poczuł wstrząs wibracji i nie wydarzyło się nic więcej. Walnął pięścią raz jesz-
cze i wówczas okienko zsunęło się w dół. Karabin trafił do środka w tym samym
momencie, w którym fala ciepłego powietrza dotarła do twarzy mężczyzny stoją-
cego na zewnątrz. Muszka wycelowała w człowieka z hełmem na głowie, który
odskoczył szybko na swoje miejsce za pulpitem kontrolnym.  Wyłaz! No już!
Wyłaz szybko!  krzyknął Beaumont po rosyjsku, jednocześnie kiwnął głową,
pokazując pilotowi czego chce. Przy tym ogłuszającym dudnieniu pilot prawdo-
podobnie nie słyszał ani słowa. Beaumont przechylił się przez okno i wbił lufę
w bok pilota. Rosjanin miał gogle na oczach, lecz Beaumont odniósł wrażenie,
że był to młody chłopak, może dwudziestoletni. Wystarczająco młody, by chciał
zostać bohaterem. Prawa ręka pilota ruszyła w kierunku drążka.
Ten drążek, jak natychmiast odgadł Beaumont, uniesie śmigłowiec w górę.
Maszyna nabierze wysokości, a on razem z nią. Potem najprawdopodobniej spad-
142
nie i roztrzaska się o lód.  Nie próbuj. . . !  Poparł swój rozkaz mocniej wci- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl