[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jestem okropna, nieczuła, szorstka... Tyle dla mnie zrobiłeś, w jednej
chwili zostawiłeś dla mnie wszystko, a ja... Myślisz, że jestem wobec
ciebie strasznie niewdzięczna.
- Nie potrafisz być okropna, Marisso, nawet gdybyś tego chciała.
Ani nieczuła, ani szorstka. I wcale nie chcę twojej wdzięczności. -
Jeffersonowi przypomniało się, że już raz to powiedział. - Ale to nie
56
RS
ma w tej chwili znaczenia. - Omal nie przejechał dzikiego królika.
Wyminął go, szarpiąc gwałtownie kierownicę. - Ważne jest to, żebyś
zamieszkała na ranczu i czuła się tu dobrze. Za dwa tygodnie czy
miesiąc w sąsiedniej posiadłości pojawią się Juan i Marta.
- Dwa tygodnie lub miesiąc... To jak cała wieczność. - Marissa
ucieszyła się ze zmiany tematu. Miała ochotę wytłumaczyć, jak
wspaniała perspektywa pojawiła się przed rodziną Eliów.
Powstrzymała się jednak. Jefferson nie chciałby, żeby dziękowała mu
znowu za to, co zrobił dla nich. - Tęsknię za nimi - przyznała. -
Zwłaszcza za Alejandro.
- Kochasz to dziecko, prawda?
Spuściła wzrok.
- Kocham jak własnego synka.
Słychać było, że znów cierpi, chyba z innego powodu niż przed
paroma chwilami. Cade zastanawiał się, czy była szczęśliwa jako żona
Paula Reia, bogacza i człowieka o dużych wpływach. Może jej życie
wcale nie było takie wspaniałe? Marissa kryła przed Jeffersonem i
innymi wiele tajemnic. Smutnych tajemnic.
Znów miał ochotę jej dotykać, przytulić. Zamiast tego zaczął
mówić:
- Wiem, że nie chciałaś tu przyjechać. Ale tak jest najlepiej.
Kiedy już się przyzwyczaisz i zaczniesz pracować na ranczu,
zobaczysz, że można żyć w kanionie Sunrise. Spodoba ci się tu.
Przynajmniej to mogę ci obiecać.
- Tu? - powtórzyła i z ciekawością wyjrzała przez okno. Niby
patrzyła przez nie cały czas, ale przez ostatnie kilometry była tak
57
RS
pogrążona w myślach, że nie zwracała uwagi na piękno mijanej
okolicy. Wytężyła wzrok, żeby zobaczyć wspaniałe pasmo górskie, o
którym tyle słyszała. - Czy tu jest Broken Spur?
- Jeszcze nie, ale za chwilę będzie,
- W takim razie to ziemia Benedicta. - Słyszała nawet o Rafter
B, olbrzymiej posiadłości Jake'a Benedicta.
- Owszem. Jedziemy przez niÄ… od prawie czterech godzin.
- Naprawdę? Jest aż tak rozległa? W takim razie jest
porównywalna z największymi estancias Argentyny.
- Jest naprawdę wielka - zgodził się Jefferson. - Gdyby parę lat
temu Jake'owi udało się to, co planował, byłaby jeszcze większa.
Chciał mieć jeszcze kanion Sunrise Steve'a Cody'ego.
- Ale go nie ma. - Marissa cieszyła się, że może rozmawiać o
czymś innym niż jej kłopoty. - Dlaczego mu się nie udało?
- Zapowiadało się niezle. Ale nie wyszło.
- Dlaczego? - chciała się dowiedzieć Marissa.
- Steve dostał wszystko, czego chciał. Jest właścicielem Broken
Spur, a do tego ożenił się z córką Jake'a, Savannah.
- Savannah Benedict Cody. Obecnie mieszka w Wielkiej
Brytanii, razem z mężem i córeczką Jakie - powiedziała ze śmiechem
Marissa. Ona także od dawna się nie śmiała. - Spełnił się ich sen.
- To nie był sen - zaprotestował Cade. - To prawdziwa miłość.
Rzeczywiście, teraz Steve ma i ranczo, i jest z ukochaną kobietą. Ale
gdyby miał wybierać...
- Wybrałby Savannah - dokończyła Marissa.
- Z całą pewnością.
58
RS
- Na wszystkim stracił tylko Jake Benedict.
- W końcu okazało się, że on także zyskał. Dzięki Sandy'emu
Gannonowi i dziecku, również o imieniu Jakie. Ale to długa historia. -
Jefferson zatrzymał samochód. Wysiadł, otworzył Marissie drzwi i,
nie dotykając jej, powiedział: - Chodz ze mną.
Poprowadził ją przez nierówny teren na skraj przepaści. Jako
dżentelmen z Południa uważał, że powinien wziąć ją pod rękę, ale
powstrzymał się.
Księżyc akurat świecił prosto na strumień, zmieniając go w
migotliwą, srebrzystą wstęgę. Rozjaśniał kanion, porośnięty sięgającą
do pasa trawą. W dole pasło się kilka koni; reszta stada schodziła z
pastwiska w głębi kanionu.
W pobliżu strumienia stała stajnia. Za osikowym zagajnikiem
widać było w ciemności dom, nie większy od zwykłej chaty.
Człowiek, którego Sandy przysłał tu na dziś do pracy, skończył już
robotę i wrócił do Rafter B. Jefferson wykonał szeroki gest.
- Oto kanion Sunrise i Broken Spur, Marisso. Dom Steve'a i
Savannah Codych. I, na jakiś czas, także twój.
Marissa patrzyła w milczeniu na kanion. Był podłużny, nie
brakowało w nim dobrej trawy ani wody. Stanowił wspaniałe,
naturalnie ogrodzone pastwisko dla koni. I świetne miejsce dla kogoś,
kto, tak jak ona, kochał konie.
Jefferson uważał także, że to świetne miejsce dla jego
ukochanej, która potrzebowała czasu na wyleczenie psychicznych ran.
Mogła schować się tu nie tylko przed groznym argentyńskim mafioso,
ale także przed własnymi złymi myślami i lękami.
59
RS
Spojrzała na Jeffersona i uśmiechnęła się. Cade miał nadzieję, że
w tym momencie zaczęło się jej dochodzenie do siebie. Uśmiech był
bardzo nieznaczny, ale szczery, miły, radosny, nie zniekształcony
bólem.
Znowu popatrzyła na kanion. Ciągle się uśmiechała.
- Pięknie tu, Jeffersonie! - powiedziała.
- Tak. - Wiedział, iż to dobrze, że tu przyjechała.
Oglądana z dołu, ziemia Steve'a Cody'ego przedstawiała sobą
równie atrakcyjny widok. Wysiadłszy z półciężarówki, Marissa
obróciła się powoli wkoło.
- Nie dziwię się, że Jake Benedict chciał zostać właścicielem
tego miejsca. Każdy ranczer by chciał - powiedziała. - Ale myślałam,
że Broken Spur jest większe. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl