[ Pobierz całość w formacie PDF ]

telefonu do domu. Muszę zawiadomić twoją mamę.
Chłopiec pobladł i z trudem wybełkotał cyfry. Z początku
nikt nie podnosił słuchawki. Po dwunastym sygnale odezwał
się zaspany głos.
- Pani Turvey? - spytała Sara.
- Tak. Kto mówi?
- Doktor Denton - przedstawiła się.
- O co chodzi? - Kobieta przeczuwała, że nie usłyszy
dobrych wieści.
- Proszę się nie denerwować - rzekła Sara. - Liam miał
wypadek.
- Co się stało? - krzyknęła Linda. - Jest cały? Co z
Grantem? Czy on też?
- Jeszcze nie wiemy, jakich obrażeń doznał Liam -
wyjaśniła Sara. Nienawidziła takich sytuacji. - Zabieramy go
do szpitala. Grant wyszedł z tego bez szwanku.
- Gdzie jesteście? Co się stało?
- Na starej farmie Morrisa, gdzie... - zaczęła Sara.
- Co? - ryknęła Linda.
Sara aż podskoczyła. Krzyk rozwścieczonej kobiety
słyszała również policjantka. Chłopiec zbladł jeszcze bardziej.
- Mówiłam im, żeby tam nie chodzili! To niebezpieczne
miejsce! Co się stało? - pytała zrozpaczona matka.
- Chłopiec spadł z dachu - wyjaśniła Sara.
- Ja mu dam łażenie po dachach! Pożałuje, że się w ogóle
urodził! Niech go tylko dorwę... Gdzie jest Grant?
- Siedzi obok mnie - odpowiedziała Sara.
- Chcę z nim rozmawiać!
Sara spojrzała na chłopca. W jego oczach malowało się
przerażenie.
- Niestety, w obecnej chwili to niemożliwe. Proponuję,
żeby udała się pani do szpitala. Tam spokojnie
porozmawiamy.
Pożegnała się i wyłączyła telefon. Chłopiec odetchnął z
ulgÄ….
- Pojadę z Liamem - rzekła Sara. - Ty i doktor Mason
zabierzecie siÄ™ samochodem.
Podeszła do karetki. Nosze z chłopcem zostały już
umieszczone w aucie.
- Jego stan się ustabilizował - oznajmił Alex, patrząc na
chłopca. - Spotkamy się w szpitalu.
Sara wsiadła do karetki. Chwyciła klamkę, by zamknąć
drzwi, i w tym momencie napotkała spojrzenie Alexa. W jego
oczach ujrzała niepewność i zdziwienie. W dalszym ciągu nie
mógł pojąć nagłej zmiany jej nastroju. Nie wiedział, skąd ta
obojętność i chłód.
Zatrzasnęła drzwi ambulansu.
Przez następną godzinę wiele się zdarzyło. Karetka z
rannym chłopcem przyjechała do szpitala. Liama zabrano na
oddział urazowy i od razu rozpoczęto badania. Chwilę pózniej
zjawiła się Linda oraz jej przyjaciel. Wbrew obawom Sary nie
krzyczała na Granta. Przytuliła go tylko i pocałowała w czoło.
- Przepraszam - wymamrotał chłopiec wtulony w
matczynÄ… pierÅ›.
- Jak on się czuje? - spytała Linda, spoglądając na Sarę
ponad głową syna. - Czy...
- Nie ma powodu do obaw - odparła pospiesznie Sara -
ale jego stan jest poważny. Proszę iść do recepcji i
zawiadomić, że pani przyjechała. Rodzina ma prawo wejść na
oddział.
W oczach Lindy Sara zobaczyła znajomy wyraz. Strach
Marilyn, że już nigdy nie ujrzy swej córki... Nie będzie miała
okazji jej pogłaskać czy ucałować, nie ostrzeże i nie pochwali.
Bezdenna rozpacz i niemy krzyk matki tracÄ…cej dziecko.
Przyjaciel Lindy wziÄ…Å‚ Granta za ramiÄ™.
- Chodz, kolego. UsiÄ…dziemy w barze, napijemy siÄ™ coli i
zjemy ciastko. Nie chcemy przeszkadzać lekarzom, mam
rację? - Chłopiec skinął głową, a mężczyzna spytał cicho,
zwracając się do Sary: - Co będzie z małym?
- Powinien z tego wyjść - odparł Alex, który właśnie się
pojawił obok nich. - Ma sporo poważnych obrażeń, ale
spróbujemy nad nimi zapanować. Odwiezć cię? - powiedział
do Sary.
Skinęła głową.
Nie pojechali do Rossingtonów. Alex zaparkował przed
swoim domem i wyłączył silnik.
- Czemu jesteś taka zła? - spytał bez żadnych wstępów.
- O co ci chodzi? - odpowiedziała pytaniem.
- Z twojego zachowania wnioskuję, że czymś cię
uraziłem. Sara milczała.
- Na litość boską, co ja takiego zrobiłem? Powoli
odwróciła się w jego stronę.
- Chcesz powiedzieć, że nie wiesz, w czym rzecz? -
spytała jadowicie.
- Gdybym wiedział, nie siedzielibyśmy tutaj, prowadząc
tÄ™ dziwnÄ… rozmowÄ™. ProszÄ™, powiedz mi prawdÄ™. Nie mogÄ™ siÄ™
usprawiedliwić, póki nie wiem, o cd chodzi.
Milczała przez chwilę.
- O ile dobrze zrozumiałam, chciałeś spróbować jeszcze
raz i zacząć wszystko od początku - stwierdziła wreszcie.
- Naturalnie. - Skinął głową. - I postępuję tak, jak się
umawialiśmy. Bez pośpiechu, bez żadnych nacisków. Powoli i
ostrożnie. W dalszym ciągu nie pojmuję, dlaczego jesteś na
mnie wściekła.
- Może czegoś nie rozumiem, ale wydawało mi się, że nie
będzie żadnych skoków w bok - odparła drwiąco. - To chyba
oczywiste.
- Masz rację. - Alex z powagą skinął głową. - Jestem tego
samego zdania. Nie ma innego sposobu, żeby odbudować [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl