[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na myśl czytanego kiedyś artykułu o eksperymencie z kotami w szpitalu,
które instynktownie wybierały łóżka umierających i kładły się na nich.
Nagle złapał ją atak kaszlu tak silny jak nigdy przedtem.
Przestraszyła się, że na chusteczce zobaczy ślady krwi. Gruzlica czy
nowotwór? Plucie krwią czy chemioterapia i wychodzące garściami
włosy? %7łycie czy śmierć? Jaki los trafił się jej na tej loterii?
Otworzyła okno. Znowu złapał ją kaszel. To przez ten jaśmin pod
oknem. Kiedyś lubiła ten zapach. Kiedyś jaśmin pachniał dla niej
wakacjami, obietnicami lata, pierwszym pocałunkiem... To było po balu
na koniec podstawówki, zawstydzone, przelotne muśnięcie ust, słodkie
zakłopotanie i niepewność, co zrobić z tą jaśminową chwilą, ale dzisiaj
ten ciężki, duszący zapach przypominał Weronice jedynie woń
cmentarnych wieńców. Zatrzasnęła okno.
Próbowała myśleć o Diego, ale te myśli wcale nie przynosiły
uspokojenia. Dziwna była ta ich dzisiejsza rozmowa. A może tylko jej
się tak wydawało? Może po prostu jest przewrażliwiona? Albo
oczekiwała za wiele? Ale przecież Diego potrafił być czuły i umiał się o
nią troszczyć. Kiedyś oddał Weronice swoją kurtkę, innym razem
masował jej zziębnięte stopy, rozgrzewając je własnym oddechem...
Ale dzisiaj... dzisiaj, kiedy tak bardzo potrzebowała czułości,
dostała rozczarowanie. Tak jakby była winna, że choruje. Jakby
zachorowała specjalnie, żeby popsuć Diego wakacje. Wyczytała to
między słowami. Próbowała przekonać samą siebie, że się myli, bo
przecież dopytywał, jak się czuje, czy długo będzie w tym szpitalu, i
próbował ją pocieszać, ale... Nie chciała o tym myśleć, nie chciała
dzielić włosa na czworo, chciała zasnąć i obudzić się, kiedy już będzie
po wszystkim. Po badaniach, po chorobie i po niepokojach. I żeby po
było jak przed...
Weronika zrobiła kolejną melisę z pomarańczą i wypiła gorącą,
parząc wargi. Tak jakby mogła wyparzyć to, co wyrosło tam w płucach,
co wtargnęło podstępnie i rozwijało się jej kosztem. A jej ciało nie
obroniło się. Zdradziło. Pozwoliło wrogowi zakorzenić się i rozrosnąć. I
teraz nosiła go w sobie. Nosiła go wbrew swojej woli. Nienawidziła go i
karmiła własnym ciałem. Nie mogła go oderwać, zdrapać ani odkleić.
Bo wrósł w nią. I chociaż tego nie chciała, stał się częścią niej. %7ływił się
jej lękiem, a komórki, które powinny bronić, kurczyły się ze strachu.
Gdyby była tu Dora... albo Aukasz... Dora chciała zostać z nią na
noc, ale Weronika powiedziała, że sobie poradzi. Teraz tego żałowała.
Zaczynało świtać. W półmroku rysowały się kształty wypchanej
torby i odchudzonej trochę walizki. Weronika wyjęła z niej tylko rzeczy
potrzebne do szpitala, resztę zostawiła, bo ta gotowa do podróży walizka
dawała nadzieję, że wszystko skończy się dobrze... A Weronika bardzo
tej nadziei potrzebowała. Jeszcze długopis i notes przypomniała
sobie. Cynamon skoczył na walizkę, zanim jeszcze Weronika zdążyła jej
dotknąć. Zdjęła go delikatnie i posadziła na podłodze. Popatrzył na nią z
wyrzutem, niby że kto to widział budzić kota o takiej porze z powodu
jakiegoś głupiego długopisu.
Czekajcie na mnie szepnęła do kota i do walizki.
Weronice czasami zdarzało się mówić do przedmiotów. Na
przykład do nakrętki, która za nic nie chciała wypuścić z objęć słoika.
Do drukarki, która uparła się, że ani pół strony więcej już nie wydrukuje.
Do otwieracza, który lubił bawić się z Weroniką w chowanego. Albo do
doniczki w sklepie, tak ślicznej, że po prostu nie mogła się oprzeć, żeby
jej tego nie szepnąć. I oto zaraz pojawiał się klient, który zabierał do
domu doniczkę, drukarka po naciśnięciu przez Weronikę po raz kolejny
tego samego guziczka nagle zaczynała pracować, pokrywka decydowała
się na rozstanie ze słoikiem, a otwieracz znajdował się gdzieś za szafką.
Czekajcie na mnie szepnęła raz jeszcze. Wrócę.
Pogłaskała Cynamona, a on polizał jej rękę, a potem wskoczył do łóżka
za Weroniką. Jak dobrze było przytulić się do takiego żywego,
mruczącego kłębka.
Weronika przypomniała sobie jeszcze jedną historię o kocie
zasłyszaną od znajomych. O kocie i jego właścicielu, u którego
zdiagnozowano nieoperowalnego tętniaka mózgu. Lekarze uznali, że nic
się nie da zrobić. Ale kot najwidoczniej uważał inaczej, bo ilekroć
mężczyzna siadał w fotelu, oglądając telewizję lub czytając książkę, kot
wskakiwał na oparcie fotela i lizał swojego pana po głowie. Tętniak
znikł. Znikł bez śladu. Tak jakby go nigdy nie było.
Wtulony w Weronikę Cynamon grzał jak poduszka elektryczna i
wytrwale mruczał kocie kołysanki. A może to była modlitwa? Babcia
Marceli powiedziała kiedyś, że koty się modlą. %7łe to ich mruczenie to
taki koci różaniec.
A o co modlą się koty? spytała wtedy Marcela.
O to, czego najbardziej potrzebują mieszkańcy ich domu.
Babcia Marceli bardzo szanowała koty. I nigdy nie mówiła na
przykład kot Kowalskich , ale kot, który mieszka u Kowalskich . Bo
uważała, że człowiek nie może stać się właścicielem kota. Może jedynie
dać kotu dom. A kot, któremu ten dom dano, umie to docenić.
Wtedy, gdy Weronika pierwszy raz usłyszała o kociej modlitwie,
zastanawiała się, czy Iris modli się za nią. A jeśli tak, to o co? I czy ktoś
wysłuchuje tych modlitw? Bo Weronika najbardziej na świecie chciała
mieć dom. Chciała jak Marcela piec z mamą ciasto, a z tatą grać w
badmintona. Albo w kości. Ale jej mama nie piekła ciast, a tata nie lubił
ani kości, ani badmintona. Weronika zastanawiała się więc, jak to z tymi
kocimi modlitwami jest. I czego ona sama potrzebuje najbardziej. Może
czegoś zupełnie innego, niż się jej wydaje? A może to właśnie Iris
wymodliła jej Marcelę? Bo gdyby nie miała Marceli... Aż zimno się jej
zrobiło, gdy pomyślała, że Marcela mogłaby zniknąć z jej życia.
Marcela i jej dom. I te magiczne chwile przy wspólnym stole.
A o co mógł teraz modlić się Cynamon? O jej zdrowie czy o siłę,
by zwyciężyć chorobę? Czy o to, żeby Diego tu był?... Nie, nie śmiała
nawet marzyć, żeby przyjechał, chciała tylko czuć, że mu na niej
zależy... Koty modlą się o to, czego najbardziej potrzebują mieszkańcy
ich domu... Weronika nie wiedziała, co jest jej teraz najbardziej
potrzebne. Zaprawione lękiem myśli kłębiły się w głowie, nie dając
jasno ocenić sytuacji. Gdyby mogła cofnąć ten dzień... Więc gruzlica
czy nowotwór? W jakim stadium?
Pani będzie żyła skąd ten mężczyzna to wiedział? Co
wyczytał w jej twarzy? Co czeka ją w szpitalu? Co jej zrobią?
Dwadzieścia cztery godziny temu jeszcze nic nie wiedziała. Czego się
dowie za następne dwadzieścia cztery? A za czterdzieści osiem? Co
będzie za tydzień? Za dwa? Jak będzie wyglądać jej życie za miesiąc?
Pani będzie żyła... . Nowotwór albo gruzlica... . Pani będzie żyła... .
Było już zupełnie jasno, gdy myśli i obawy przysnęły na moment,
by zaraz powrócić w niespokojnym, pełnym majaków śnie. Z tego snu
Weronika zapamiętała tylko Diego, który w lekarskim fartuchu siedział
za nauczycielskim biurkiem.
Gruzlica czy nowotwór? krzyczał do niej, wymachując
strzykawką nad dziennikiem. No, mów wreszcie! Nowotwór czy
gruzlica?! Zbliżył strzykawkę do ramienia Weroniki i w tym
momencie się obudziła.
To tylko sen pomyślała z ulgą. Ale zaraz przypomniała sobie,
że nie wszystko, bo przecież choroba i szpital nie są snem. Spojrzała na
zegarek. Siódma. Za godzinę była umówiona z Dorą. Nie miała wiele do
zrobienia. Umyć się, ubrać i nakarmić Cynamona, który już siedział
[ Pobierz całość w formacie PDF ]