[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zamknij się, Moore, za dużo gadasz - rzucił Yerrick półgłosem, odwracając się
od swego rozmówcy. Odszedł kilka kroków, a tłum pospiesznie rozstępował się
przed nim. - Trzeba z tym skończyć - dodał. - Nie można planować, dopóki
rzÄ…dzi nami przypadek.
- Przecież po to go mamy! - krzyknął za nim Moore. -Więc pozbądzmy się go.
- Minimax to nie jest coś, co można włączyć i wyłączyć. Minimax jest jak
przyciÄ…ganie, jest prawem, prawem pragmatycznym.
Benteley zbliżył się do Moore'a.
- Wierzysz w prawa natury? - spytał. - Ty, 8/8?
- Kto to jest? - warknął Moore, patrząc wściekłym wzrokiem na Benteleya. - Z
jakiej racji wtrÄ…ca siÄ™ do naszej rozmowy?
Yerrick wyprostował się, jakby urósł, i powiedział:
- To jest Ted Benteley. Klasa 8/8, tak jak ty. Właśnie go przyjęliśmy. Moore
zbladł.
- 8/8! Przecież nie potrzebujemy nikogo tej klasy! -Twarz mu pożółkła. -
Benteley? Wyrzucony z Oiseau--Lyre? Bez przydziału?
- Zgadza się - powiedział spokojnie Benteley. - Przyjechałem prosto tutaj.
- Po co?
41
Philip K. Dick - SÅ‚oneczna Loteria
- Interesuje mnie to, co robicie.
- Co ja robię, to nie twój interes!
- Dość tego - przerwał mu Yerrick. - Zamknij się albo wynoś się stąd. Benteley
od dziÅ› pracuje z tobÄ…, czy ci siÄ™ to podoba, czy nie.
- Jeżeli on nie umiał się utrzymać w trzeciorzędnym Wzgórzu, jakim jest
Oiseau-Lyre, nie jest widać dość dobry, żeby...
- Zobaczymy - powiedział zimno Benteley. - Palę się do tego, żeby dostać twoje
notatki w swoje ręce. Z rozkoszą zajmę się tą pracą. Wydaje mi się, że jest to
właśnie to, na co mam ochotę.
- A ja mam ochotę się napić- mruknął Yerrick. -Mam za dużo roboty, żeby tu z
wami gadać.
Moore obrzucił Benteleya jeszcze jednym wzgardliwym spojrzeniem i
pospieszył za Yerrickiem. Trzask drzwi uciął ich podniesione głosy. Zwarty
tłum poruszył się i z cichym gwarem rozbił na mniejsze grupki.
- Oto gospodarz wychodzi - powiedziała gorzko Eleonora. - Niezłe przyjęcie,
co?
6.
Benteleya rozbolała głowa. To ten ciągły harmider głosów, zmieszany z
wirowaniem jaskrawych strojów i ciał. Na podłodze walały się rozgniecione
niedopałki i inne śmieci. Cały pokój miał zaniedbany wygląd, sprawiał
wrażenie, że powoli osiada na jednym boku. Górne światła, pulsujące i wciąż
zmieniające układ i natężenie, raziły oczy. Jakiś mężczyzna, przepychając się
przez tłum, uderzył Benteleya w bok. Opierając się o ścianę, z papierosem
przyklejonym do warg, młoda kobieta zdejmowała sandały i wdzięcznym
ruchem rozcierała palce u nóg z pomalowanymi na czerwono paznokciami.
- Na co masz ochotę? - spytała Eleonora.
- Chciałbym stąd wyjść.
Eleonora wprawnie poprowadziła go wśród wędrujących grupek w kierunku
wyjścia. Idąc, popijała Metanową Burzę.
- To wszystko może się wydawać bezcelowe - zaczęła -ale naprawdę ma sens.
Yerrick...
Herb Moore zagrodził im drogę. Jego twarz pociemniała od niezdrowych
wypieków. Obok niego stał blady i milczący Keith Pellig.
- Tu jesteście - mruknął Moore i zakołysał się niepewnie, wylewając trunek.
Wbił wzrok w Benteleya i oznajmił nieprzyjemnym tonem: - Chciałeś zająć się
tą sprawą. - Tu klepnął Pelliga po plecach. - Oto największe zjawisko w historii
świata. Najważniejsza osoba, jaka kiedykolwiek żyła. Syć oczy jej widokiem,
Benteley.
42
Philip K. Dick - SÅ‚oneczna Loteria
Pellig nie odzywał się. Patrzył obojętnie na Bente-leya i Eleonorę, spokojny i
grzeczny. Trudno było przypisać mu jakiś kolor. Oczy, włosy, skórę, nawet
paznokcie miał wyblakłe, niemal przezroczyste. Cały był czysty i
antyseptyczny. Bez smaku, bez zapachu, bezbarwny, po prostu zero.
Benteley wyciągnął dłoń.
- Cześć, Pellig.
Tamten uścisnął wyciągniętą dłoń. Jego ręka była zimna i nieco wilgotna, bez
życia i bez siły.
- Co o nim sądzisz? - spytał agresywnie Moore. -Prawda, że to jest coś?
Największy wynalazek od czasów koła!
- Gdzie Yerrick? - spytała Eleonora. - Pellig powinien być stale w jego pobliżu.
Moore pociemniał z gniewu.
- Dobre sobie! Kto...
- Za dużo wypiłeś - przerwała mu Eleonora i rozejrzała się wokół. - Ach, ten
Reese, pewnie znów z kimś dyskutuje.
Zafascynowany Benteley przyglądał się Pelligowi. Było coś odstręczającego w
tym apatycznym, smukłym ciele, jakiś cień bezpłciowego, mdłego
hermafrodytyzmu. Pellig nie miał nawet kieliszka w ręce. Nic nie miał.
- Nie pijesz? - spytał Benteley. Pellig zaprzeczył ruchem głowy.
- Dlaczego? Bardzo dobra Metanowa Burza.
Benteley niezręcznie sięgnął do tacy przechodzącego macmillana - trzy kieliszki
spadły na podłogę i rozbiły się u podstawy robota. Macmillan zatrzymał się i
niezwłocznie przystąpił do skomplikowanych czynności sprzątania i wycierania.
- Proszę. - Benteley wręczył kieliszek Pelligowi. -
Jedz, pij i baw się na całego. Jutro ktoś zginie, ale na pewno nie będziesz to ty.
- Daj spokój - szepnęła mu Eleonora na ucho.
- Powiedz mi, Pellig - ciÄ…gnÄ…Å‚ Benteley -jak siÄ™ czuje zawodowy morderca. Nie
wyglądasz na zawodowego mordercę. W ogóle nie wyglądasz na nikogo. Nawet
na mężczyznę. Ani na człowieka.
Ludzie zaczęli się gromadzić wokół nich. Eleonora szarpnęła Benteleya za
rękaw.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]