[ Pobierz całość w formacie PDF ]

daleko. Po drugiej stronie mrocznego pomieszczenia, które wyglądało na wspólny prysznic, z kilku
biegnących pod sufitem rur tryskały na kafelki łuki wody, odprowadzane następnie kanalikami.
Pomieszczenie wypełniała delikatna mgiełka i szmer.
Jerry usiadł. Za strugami wody dostrzegł jakiś kształt - zbyt ogromny, aby był ludzki. Wytężył
wzrok, chcąc w zwałach ciała dopatrzyć się jakiegoś zarysu. Czy to zwierzę?
W powietrzu wisiał gryzący zapach, który przywodził na myśl menażerię.
Poruszając się z wielką ostrożnością, by nie zwrócić na siebie uwagi stworzenia. Jeny spróbował
wstać. Jego nogi jednak nie podołały temu zadaniu. Mógł jedynie podpełznąć kawałek na rękach i
kolanach i zajrzeć przez zasłonę wody. Sam wyglądał jak jakiś zwierz.
Został zauważony - leżące na podłodze ciemne stworzenie zwróciło ku niemu oczy.
Dostał gęsiej skórki, ale nie potrafił oderwać od niego wzroku. I właśnie wtedy gdy przymrużył
powieki, by lepiej widzieć, na ogromnym cielsku pojawiła się iskra jasności, która wkrótce rozlała
się drgającymi falami żółtego światła po całej masie, odkrywając wszystko przed Coloqhounem.
To była ona. Bez najmniejszej wątpliwości wiedział, że stworzenie jest płci żeńskiej, chociaż nie
przypominało żadnego znanego mu rodzaju czy gatunku. W miarę jak kręgi jasności rozchodziły się
po jej ciele, z każdym uderzeniem serca ukazywały się nowe nie-zwykłe zjawiska. Jerry'emu widok
ten kojarzył się z jakąś roztopioną substancją - szkłem, może skałą - wtłaczaną w skomplikowane
formy i z powrotem wciąganą do pieca. Ta dziwna istota nie miała ani głowy, ani kończyn jako
takich, ale jej ciało pełne było skupisk jasnych pęcherzyków mogących być oczyma, a tu i ówdzie
wyrzucała z siebie opalizujące wstęgi -
leniwe, pastelowe płomienie -które zdawały się podpalać powietrze.
Teraz stworzenie wydało serię cichych dzwięków: szmerów i westchnień. Zastanawiał
się, czy do niego mówi, a jeśli tak, to jak ma odpowiedzieć. Usłyszawszy za sobą kroki, obejrzał
się. To była jedna z tamtych kobiet. Popatrzył na nią pytająco.
- Nie bój się - powiedziała.
- Nie boję się - odparł.
To była prawda. Niezwykła istota robiła silne wrażenie, lecz nie wzbudzała w nim strachu.
- Czym ona jest? - spytał.
Kobieta stała tuż przy nim. Jej skóra, skąpana w migotliwym blasku bijącym od istoty, była
złocista. Mimo okoliczności - a może z ich powodu - poczuł dreszcz pożądania.
- To Madonna. Matka Dziewica.
Matka? Jeny poruszył bezgłośnie ustami, odwracając głowę, by znów spojrzeć na istotę. Fale
jasności przestały przebiegać po jej ciele. Teraz światło pulsowało tylko w jednym miejscu, w
którym ciało Madonny nabrzmiewało i pękało w rytm tego pulsowania. Za sobą usłyszał Jerry
kolejne kroki, a w pomieszczeniu zaczęły rozlegać się szepty, dzwięczny śmiech i oklaski.
Madonna rodziła. Nabrzmiałe ciało otwierało się; tryskało zeń płynne światło; pomieszczenie
napełniło się zapachem dymu i krwi. Któraś z dziewcząt krzyknęła, jakby odczuwała poród razem z
Madonną Oklaski przybrały na sile i nagle szczelina skurczyła się, by wyrzucić z siebie na kafelki
dziecko - coś między kałamarnicą a ostrzyżonym jagnięciem.
Pod strumieniami wody natychmiast ożywiło się i odrzuciło w tył głowę, by się rozejrzeć.
Jego pojedyncze oko było ogromne i doskonale przejrzyste. Przez kilka chwil dziecko wiło się na
kafelkach. Dziewczyna stojąca obok Jerry'ego weszła pod zasłonę wody i podniosła je. Bezzębne
usta od razu zaczęły szukać jej piersi. Dziewczyna włożyła w nie sutek.
- Nieludzkie stworzenie... - mruknął Jerry. Zaskoczyło go, że dziecko tak dziwne jest
jednocześnie istotą wyraznie inteligentną -Czy wszystkie... czy wszystkie one są takie?
Matka zastępcza spojrzała na żywy worek w swych ramionach.
- Każde z nich jest inne - odparła. - Karmimy je. Niektóre umierają. Pozostałe żyją i idą swoją
drogÄ…
- Dokąd, na litość boską?
- Do wody. Do morza. W sny.
Powiedziała coś do dziecka pieszczotliwie. Pokryta rowkami, pulsująca światłem kończyna
zamachała z zadowoleniem w powietrzu.
-A ojciec?
- Ona nie potrzebuje męża - nadeszła odpowiedz. - Gdyby chciała, mogłaby mieć dzieci z
deszczem.
Jerry spojrzał ponownie na Madonnę. Wygasło w niej prawie całe światło. Ogromne ciało
wyrzuciło wstęgę szafranowego płomienia, którego blask odbił się w kaskadzie wody i rzucił na
ścianę tańczące cienie. A potem znieruchomiało. Gdy Jerry obejrzał się na przybraną matkę i dziecko,
obojga już nie było. Wszystkie kobiety wyszły, oprócz jednej -
dziewczyny, która pokazała mu się pierwsza. Uśmiechając się tak jak wtedy, siedziała pod
przeciwległą ścianą z rozrzuconymi nogami. Spojrzał między nie, a potem z powrotem na jej twarz.
- Czego się boisz? - spytała.
- Nie bojÄ™ siÄ™.
- To dlaczego do mnie nie podchodzisz?
Wstał i podszedł do niej zostawiając za plecami strugi wody, które przesłaniały sylwetkę
pomrukującej Madonny. Jej obecność nie onieśmielała go. Ta istota z pewnością nie zwracała uwagi
na takich jak on. Jeżeli w ogóle go widziała, to na pewno wydawał jej się śmieszny. Jezu! był
śmieszny nawet dla samego siebie. Nie miał do stracenia ani nadziei, ani godności.
Jutro wszystko to będzie snem: woda, dzieci, piękność, która właśnie teraz wstała, by go objąć.
Jutro będzie myślał, że umarł na jeden dzień i odwiedził prysznice dla aniołów. A teraz wykorzysta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl