[ Pobierz całość w formacie PDF ]

krasę, chwali i twoje życie, człowieku...
 A tak! Bo pięknie tu, u nas, i ludzie dobrzy dokoła, czemuż nie chwalić?  odpo-
wiedział gazda.
Król Wężów nie rzekł nic więcej: skrył się tak cicho wśród kwiatów i traw, jak przy-
szedł.
Od tego czasu jednak nawiedzał Miecka chętnie, słuchał, jak gra, potem przyjaznymi
słowami gawędził z nim i zawsze za granie mile dziękował.
Minęło lato. Przekwitły goryczki, przekwitł i wrzos pod jodłami. Zebrano w lesie wszy-
stkie brusznice. Stawało się chłodniej, wiatr dął od wschodu i strącał na ziemię ostatnie
purpurowe liście buków.
Rzadziej odwiedzał teraz Miecka Król Wężów, aż kiedyś w poranek siwy od przymro-
zku nie pokazał się wcale na hali, nie wyszedł z szarych kamieni.
A liście goryczek * porudziały do cna i zwarzone chłodem opadły na ziemię. Zrozumiał
Miecek, że Król Wężów, obyczajem swego rodu, zapadł w głęboki sen zimowy gdzieś w
głębi skalnej pieczary pod Baranią Górą.
Po świecie szła wieść o Miecku Obłazie. Wiedzieli o nim gazdowie Z Muńcuła i spod
Baraniej. O jego sztuce powiadano na jarmarkach w samym Bielsku, ukazywano sobie uro-
dziwą postać młodzieńca na odpustach w Istebnej i Koniakowie.
 Oczy ma jakby ten sokół...  szeptały pomiędzy sobą dziewczyny w karczmie,
kiedy zachodził tam czasem w niedzielne wieczory na hulanie.
 Nikt owięzioka tak nie tańcuje jak Miecek  gadały inne na weselu w Kiczorze.
 Nikt nie poradzi tak grać, jak on gra...  mawiała jego matka sąsiadom  miłuje
góry mój syn i lasy nasze, raduje się, bo młody...
Nie dziw przeto, że wieść o tym grajku doszła do Wiednia, do samego cesarza.
A były właśnie zapusty.
Cesarz znudził się gośćmi, którzy w złoconych karetach zjeżdżali co dzień do Burgu *
na maskarady i bale. Senność go ogarniała od miłych słów, które słyszał wciąż od gromady
dworskich pochlebców.
Damy w koronkach i haftowanych jedwabiach lalkom podobne się zdały, kawalerowie
 pajacom.
Zapragnął cesarz odmiany. Kiedy posłyszał o Miecku Obłazie, młodym grajku z dale-
kich Beskidów, rozkazał zaprosić go do Wiednia, by na cesarskim dziedzińcu zabawił swą
sztuką Miłościwego Pana i jego dostojnych gości.
Marszałek cesarskiego dworu posłał przeto do wioski oddział żołnierzy, a wszyscy byli
na karych koniach. Jechali strojni w kapelusze trzyrożne z cyfrą królewską, w granatowe
rajtroki z czerwonymi wyłogami i lakierowane buty  jakby na jakie święto.
Dziwowali się ludzie patrząc na oficera z długimi wąsami i wielką szablą, odprowadzali
cesarski oddział zaciekawionym spojrzeniem, póki nie zniknął gdzieś za pagórkami albo za
borem jodłowym.
Aż pewnego dnia pojawili się cesarscy wysłańcy w górach. Zarżały konie wśród ośnie-
żonych borów, na kamienistej drodze, wiodącej wysoko, prawie pod sam szczyt Baraniej, ku
Mieckowej chacie.
Zabrzęczały w sieni ostrogi, stara gazdzina, zdumiona i wylękła, stanęła na progu izby
w czepcu białym na głowie i w serdaku z siwego baranka.
Witała żołnierzy i starym obyczajem do chaty prosiła, a ciekawa była, po co w głusz
zapadłą z dalekiego świata przybyli.
Wszedł do ubogiej izby lejtnant * cesarski, wstał na jego powitanie młody gazda, bo
właśnie w kącie pod obrazami za stołem siedział i spożywał wieczerzę.
 Siednijcie, panie oficyjerze...  zapraszał.
 Rad spocznę, gazdo, pod waszym dachem, bo droga do was długa z naszego Wie-
dnia.
Podała matka zacierek, kaszy i chleba. Nalała do kubków miodu, a nadziwić się nie
mogła, po co aż z Wiednia przyjechali do nich wojacy. Lejtnant pożywił się ze smakiem, a po
wieczerzy o zaproszeniu cesarskim, jako o wielkiej łasce, Mieckowi i jego matce powiedział.
Klasnęła w ręce gazdzina niby z uciechy, ale serce jej nagle zatrzepotało i ścisnęło się
boleśnie z lęku, czy wróci zdrów jej Miecek z drogi tak dalekiej i sprzed cesarskiego oblicza.
Czy nie rozgniewa czym władcy i jego możnych ministrów, a w ten sposób nie zasłuży na ich
niełaskę albo i karę surową?
Cóż było robić jednak? Zaproszenie cesarza niczym innym nie było w istocie, tylko
rozkazem!
Pojechał gazda z wojakami, na siwym zrebcu, a ustrojony był pięknie jak na wesele.
Wdział portki białe z czerwonym wyszyciem, giezlisko dostatnie z zapięciem srebrnym u
szyi, pas mosiężnymi kółkami zdobiony, nowy serdak i cuchę * jeszcze ojcową. Zwyczajem
wiejskim zarzucił ją na ramiona, pozostawiając jeden z rękawów zaszyty, bo w nim właśnie
schował swe jaworowe skrzypki-żłobiczki.
Jechali długo przez góry stojące w śnieżnych czapach i przez potoki spięte mostami,
mijali wioski i miasta, kryli się w mrok starych puszcz. Aż oto przed nimi zabłysnął Wiedeń [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl