[ Pobierz całość w formacie PDF ]
%7ładnego oporu, a język twierdzi, że nie mają tu wojska ani policji.
Stirner wyjÄ…Å‚ tymczasem z szafki szklanki i ciekawie wyglÄ…dajÄ…cÄ… butelkÄ™.
- Wino - poinformował. - Dla specjalnych gości. Mam nadzieję, że będzie wam
smakować.
- Za gospodarza - odrzekłem, biorąc szklankę.
- Twoja uprzejmość, bezimienny gościu, mnie zawstydza. - Upił ze swojej solidny łyk.
Zrobiłem więc to samo i przyznałem mu rację. Wino było faktycznie niezłe.
- Mam na linii pana generała, sir. - Sierżant przygalopował z radiostacją.
- Tu kapitan Drem, panie generale - zameldowałem się przepisowo, biorąc słuchawkę.
- Drem, u licha, co gada ten sierżant? Znalezliście wroga?
- Zajęliśmy elektrownię. Bez strat i bez oporu.
- Wreszcie ktoś wykonał zadanie! Jaka obrona?
- %7ładna, sir. Wzięliśmy języka, który twierdzi, że tu nie ma wojska ani policji.
- Gówno prawda! Wysyłam helikopter, proszę zjawić się z językiem jak najszybciej.
Koniec.
A niech to kulawa kaczka kopnie! Ostatnim miejscem, w którym pragnąłem się znalezć,
był sztab. Zawsze istniało tam ryzyko przypadkowego natknięcia się na Zennora, a ta łachudra
mogła mieć dobrą pamięć. Owszem, chciałem się z nim policzyć, ale na własnych warunkach.
Instynkt samozachowawczy nakazywał mi nie lezć w gniazdo szerszeni, ale rysowała się szansa
uratowania wielu żywych istot. Mogłem spróbować albo i nie, ale jak tu sobie potem spojrzeć w
oczy przy goleniu?
- Z rozkazu pana generała mam dostarczyć języka do sztabu - poinformowałem sierżanta.
- Do czasu przybycia pana porucznika obejmiecie dowództwo. I zaopiekujcie się winem.
- Tak, sir! - odparł radośnie, sięgając po butelkę.
- Idziemy - powiedziałem do Stirnera, pokazując na drzwi.
- Obawiam się, że nie mogę ci towarzyszyć. Muszę tu siedzieć do końca zmiany.
- Obawiam się, że jednak pójdziesz ze mną, głównie dla dobra swoich współziomków.
Posłuchaj uważnie. Na tej planecie wylądowała duża armia z wielką ilością broni i mordem w
oczach. Zajmuje teraz twój kraj, co może doprowadzić do śmierci wielu ludzi. Mam zabrać cię
do dowódcy, a ty może zdołasz go przekonać, że faktycznie nikt tu nie będzie stawiał czynnego
oporu. Jeśli tak, to jest szansa na unikniecie masakry. Rozumiesz? Coś w końcu do niego dotarło.
Zamiast uśmiechu na jego twarzy pojawił się strach.
- Poważnie mówisz? Jasne, że poważnie, głupio pytam. To nie do wiary, ale najwyrazniej
prawda& Pewnie, że muszę iść& Ale dalej trudno mi w to uwierzyć.
- To ostatnie nas łączy - odparłem, otwierając drzwi. - Mogę zrozumieć państwo bez
wojska, nie każdy ma narwanych sąsiadów, ale bez policji& Nie lubię ich, owszem, ale
przyznaję, że policja to zło konieczne.
- Nie zawsze, przynajmniej gdy wziąć pod uwagę zwolenników Przyzwalającej
Wspólnoty Otwartej. - Aż pojaśniał na perspektywę wykładu.
- Nigdy o czymś takim nie słyszałem.
- Wiele straciłeś. Ryzykując niejakie uproszczenie, powiedziałbym nawet, że&
- Panie kapitanie, proszę mnie wysłuchać! - Ekskapral Aspya wyrwał się z transportera
pomimo wysiłków próbującego go zatrzymać Mortona i wyprężył się przede mną jak struna. -
Rozumiem swój błąd i proszę o wybaczenie, sir. Sądziłem, że jest pan młody i niedoświadczony,
i że to ja wiem lepiej, więc nie wykonałem rozkazu. Teraz wiem, że to pan miał rację i proszę o
danie mi szansy zmazania hańby. Mam trzydzieści lat i jestem zawodowym żołnierzem, sir.
- A skąd ta nagła pewność, że to ja miałem rację?
- Bo dał mi pan w łeb w uczciwej walce, sir. Człowiek musi wypełniać swe obowiązki i
pan to zrobił, a ja nie!
Od takiego rozumowania mózg się gotuje. Facet nie posłuchał logicznego rozkazu,
popartego sensownym wyjaśnieniem, ale jak dałem mu w ucho, to przyznał mi rację. Z braku
czasu przeszedłem nad tym fenomenem do porządku dziennego.
- Wiecie co, Aspya? Dziwne, ale wam wierzę. Trzeba być prawdziwym mężczyzną, by
mieć odwagę przyznać się do błędu. Tak zatem, choć jesteście szeregowym, a ja kapitanem,
niech uścisnę waszą dłoń. Nie będę wyciągał dalszych konsekwencji za niewykonanie rozkazu w
czasie wojny.
- Pan też jest prawdziwym mężczyzną, sir. Obiecuję, że nigdy pan tego nie pożałuje! -
potrząsnął entuzjastycznie moją prawicą, zasalutował i zrobił przepisowy w tył zwrot.
Nagle w górze coś zawyło, zafurkotało i ze trzydzieści metrów od nas wylądował
helikopter. Czekał, nie wyłączając wirnika.
- Morton, dowodzisz tu do mojego powrotu - szepnąłem chłopakowi. - Co tylko się da,
zwalaj na barki sierżanta i zgadzaj się z jego sugestiami.
Zanim zdążył odpowiedzieć, pociągnąłem Stirnera do helikopera.
- Do sztabu! - rozkazałem pilotowi. Spoglądając w dół, miałem nader sugestywne
wrażenie, że oto pakuję głowę pod ostrze gilotyny&
- Czytałem o takich pojazdach w podręczniku historii - przerwał moje rozmyślania
Stirner. - To doniosła chwila w moim życiu, przybyszu.
- Możesz mi mówić kapitanie.
- Miło cię poznać. I chciałbym ci jeszcze podziękować za okazję wyjaśnienia twoim
dowódcom, że mogą przybyć tu w pokoju i nie muszą niczego się bać. Nie wyrządzimy im
żadnej krzywdy.
- Bardziej martwi mnie, że oni wam mogą wyrządzić krzywdę.
Na dalsze wyjaśnienia nie było czasu, gdyż wylądowaliśmy obok kompanii czołgów
osłaniających namiot, w którym zainstalowano sztab razem z barem. Wyskoczyłem, strzeliłem
obcasami i uspokoiłem się - Zennora nie było.
Pomogłem wysiąść Stirnerowi i skierowałem go do generała Lowendera.
- Oto język, sir. Mówi dialektem, którego przez przypadek nauczyłem się w szkole, zatem
mogę tłumaczyć, sir.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]