[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie ma kwiatów w tym ogrodzie, który jest mniejszy od mojego ogródka różanego w
domu. Rośnie tu tylko trawa okolona ostrymi żelaznymi sztachetami, tak jak okolone są
wszystkie parki Londynu  aby bezdomni mężczyzni i kobiety nie mogli wejść w nocy i
przespać się na trawniku.
Gdy wchodziliśmy do środka, minęła nas stara kobieta, lat mniej więcej pięćdziesięciu
lub sześćdziesięciu. Kroczyła z jakimś wyraznym zamiarem, choć nieco chwiejnie; przez
ramię zwisały jej na plecy i piersi dwa wypchane tobołki, zawinięte w płótno workowe.
Była włóczęgą, istotą bezdomną, lecz zbyt niezależną, by zawlec obolałe kości do domu
noclegowego.
Jak ślimak niosła swój dom na plecach. W tobołkach mieścił się cały jej dobytek: ubranie,
bielizna i drogie sercu kobiecemu drobiazgi.
Szliśmy wąską, wysypaną żwirem ścieżką. Na ławkach po obu stronach zebrał się tłum
nieszczÄ™snych i znieksztaÅ‚conych istot ludzkich, których widok skÅ‚oniÅ‚by Gustawa Doté
do bardziej jeszcze satanicznych wybryków wyobrazni. Było to zbiorowisko łachmanów i
brudu, najróżniejszego rodzaju ohydnych chorób skórnych, otwartych ran, wrzodów,
ordynarności, zepsucia, lubieżnej monstrualności i bestialskich twarzy. Wiał chłodny,
przenikliwy wiatr, a te stworzenia kuliły się z zimna w łachmanach i przeważnie spały lub
usiłowały zasnąć. Na jednej ławce siedziało kilka kobiet w wieku od lat dwudziestu do
22
siedemdziesięciu. Obok niemowlę, może dziewięciomiesięczne, spało leżąc płasko na
twardych deskach, bez poduszki, bez przykrycia, bez opieki. Dalej kilku mężczyzn
drzemało w pozycji siedzącej lub opierając się we śnie o ramiona sąsiada. Jeszcze dalej
cała rodzina  dziecko uśpione w ramionach śpiącej matki, mąż (lub przyjaciel)
niezdarnie naprawiający zniszczony trzewik. Na drugiej ławce kobieta przecinała nożem
postrzępione łachmany, a inna, uzbrojona w igłę i nitkę, coś zeszywała. Opodal
mężczyzna trzymał w ramionach zmorzoną snem kobietę. Nieco dalej inny mężczyzna w
ubraniu oblepionym błotem rynsztoka spał z głową na kolanach kobiety, mającej mniej
niż dwadzieścia pięć lat i również uśpionej.
Zdumiewał mnie ten powszechny sen. Czemu na dziesięć osób dziewięć spało lub
usiłowało zasnąć? Odpowiedz na to znalazłem nieco pózniej. Prawo sił rządzących
światem zabrania bezdomnym spać w nocy. Na trotuarze, obok portyku kościoła
Chrystusa, tam, gdzie wznosi się ku niebu okazały rząd kamiennych kolumn, leżeli
pokotem ludzie pogrążeni we śnie lub drzemce, wszyscy zbyt otępiali, aby zbudziło ich
lub zainteresowało nasze przyjście.
 Płuca Londynu  powiedziałem.  Nie, raczej wrzód, raczej wielka, ropiejąca rana.
 Och, czemuś mnie tu przyprowadził?  zawołał zagorzały młody socjalista, którego
delikatna twarz pobladła od cierpienia psychicznego i fizycznych mdłości.
 Te kobiety  objaśnił nasz przewodnik  sprzedadzą się za trzy albo za dwa pensy,
albo za kawałek czerstwego chleba.
Powiedział to z nutą pogodnej drwiny w głosie. Nie wiem, co jeszcze mógłby dodać, bo
walczący z mdłościami socjalista zawołał:
ROZDZIAA VII
ZDOBYWCA KRZY%7Å‚A WIKTORII
 Na miłość boską, chodzmy stąd!
W mieście słychać jęki ludzi i krzyki mordowanych.
J o e
Przekonałem się, że nie łatwo otrzymać nocleg w londyńskim domu pracy. Zrobiłem
dotychczas dwie próby, a niebawem podejmę trzecią. Za pierwszym razem wyruszyłem o
godzinie siódmej wieczór z czterema szylingami w kieszeni, popełniając tym samym
podwójny błąd. Przede wszystkim kandydatem do domu noclegowego może być jedynie
człowiek w skrajnej nędzy, że zaś podlega przy wejściu skrupulatnej rewizji, musi
naprawdę być nędzarzem; cztery pensy, a tym bardziej cztery szylingi są
dyskwalifikującym go bogactwem. Drugi błąd to, że wybrałem zbyt pózną porę. O
godzinie siódmej wieczór żaden nędzarz nie otrzyma nędzarskiego noclegu.
Pozwólcie, że wyjaśnię dobrze odżywionym i nieświadomym ludziom, co to jest dom
noclegowy. To budynek, w którym przy odrobinie szczęścia bezdomny nędzarz może
znalezć chwilowy spoczynek dla obolałych kości; ale już nazajutrz zapłaci za niego
ciężką pracą.
Druga próba wtargnięcia do domu noclegowego rozpoczęła się pomyślniej. Wyruszyłem
po południu w towarzystwie młodego zagorzałego socjalisty i jeszcze jednego
przyjaciela, tym razem tylko z trzema pensami w kieszeni. Zaprowadzili mnie do domu
23
noclegowego Whitechapel, na który spoglądałem spoza znajomego zakrętu ulicy. Było
dopiero kilka minut po piątej, ale stała tu już długa i melancholijna kolejka niknąca z oczu
za rogiem.
Był to obraz nieskończenie żałosny  mężczyzni i kobiety czekający w zimnym, szarym
schyłku dnia na nocleg nędzarzy  toteż przyznam, że straciłem odwagę. Podobnie jak
chłopiec przed drzwiami dentysty, wynalazłem nagle tysiące powodów, by znalezć się
gdzie indziej. Jakieś oznaki tej wewnętrznej walki odbiły się widocznie na mojej twarzy,
bo jeden z towarzyszy powiedział:
 Nie bądz tchórzem, stać cię na to.
Oczywista, że było minie stać, ale nagle uświadomiłem sobie, że nawet trzy pensy są w
tym tłumie zbyt wielkim skarbem, więc aby się nie wyróżniać i nie budzić zazdrości
opróżniłem kieszenie z miedziaków. Potem pożegnałem przyjaciół, z bijącym sercem
puszyłem na drugą stronę ulicy i zająłem miejsce na końcu kolejki. %7łałosny był to widok,
ów sznur biedaków drepczących w dół stromą ścieżką ku śmierci; ach, nie domyślałem
się nawet, jak bardzo żałosny!
Obok mnie stał niski, krępy mężczyzna. Choć mocno posunięty w latach, wyglądał
zdrowo i krzepko, rysy miał wyraziste i ogorzałą cerę, która przez długie lata podlegać
musiała działaniu słońca i wiatru. Jego twarz i oczy zdradzały ponad wszelką wątpliwość
marynarza. Natychmiast przypomniał mi się urywek Kiplingowskiego  Galernika":
Wypalone na barku znamię, piętno stali przywartej,
Blizny po razach batów, rany, co w głąb się wżarły, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl