[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Zapewne interesują ich stare nagrobki - snułem przypuszczenia. - Szukają nazwiska
Oxenstierna. Jeśli je znajdą, po prostu zwrócą się do archiwum powiatowego z prośbą o
udostępnienie akt stanu cywilnego... Tak ustalą, czy byli jacyś potomkowie i jak się
nazywajÄ…...
- To dlaczego nie zaczną od tego? - zapytał chłopiec.
- Nie wszystkie księgi zachowały się - zauważył łagodnie szef. - Przetoczyły się tu
dwie wojny światowe. Oczywiście nie szukają nagrobków z XVII wieku, tylko raczej
współczesnych. W tamtych czasach ludzie znaczniejsi byli grzebani w podziemiach
kościołów, a na murach umieszczano ich epitafia. Ci podlejszej konduity spoczywali na
cmentarzach, a na ich grobach stawiano drewniane krzyże. Po najdalej dwustu latach nie
pozostawał żaden ślad ich grobów... Jeśli na coś liczą, to powiedzmy na potomków
pochowanych tu w okresie międzywojennym albo zgoła współcześnie.
Rozmyślałem dłuższą chwilę.
- To ma ręce i nogi - powiedziałem wreszcie - tylko skąd wiedzą, że muszą tego
nazwiska szukać właśnie w tej okolicy?
- Tego jeszcze nie wiem - powiedział poważnie Pan Samochodzik - ale wyczuwam tu
rękę Jerzego Batury.
W tej chwili minÄ…Å‚ nas zielony opel.
- Za nim - polecił szef. - Widzieli nas?
- Chyba nie - mruknąłem - ale trudno powiedzieć, bo nasz wóz ma jedną wadę: jest
duży...
Na szczęście na szosę wtoczył się pekaes. Ukryci za nim mogliśmy obserwować opla,
nie narażając się na ryzyko wyśledzenia. Samochód przemknął koło rynku i zakręcił. Od ulicy
odchodził w lewo zaułek. Pekaes przestał nas osłaniać. Dodałem minimalnie gazu i
pojechałem prosto. Uliczka prowadząca w bok była wąska. Z jednej strony wiodła skrajem
parku, z drugiej było widać kilka budynków. Opel stał na poboczu jakieś sto metrów dalej.
Przejechałem kawałek i zakręciwszy zaparkowałem na skraju parku.
Wysypaliśmy się z samochodu. W głębi, pomiędzy drzewami, stała okazała biała
budowla.
- Kościół - zauważyłem. - Może za nim jest cmentarz?
- To nie kościół - zaprzeczył Pan Samochodzik.
Ruszyliśmy szybkim krokiem, aby obejść budynek dookoła.
- To znaczy, teraz już chyba tak. Przed wojną to była cerkiew.
- Przecież to budowla klasycystyczna? - zdumiał się Piotrek. - A cerkwie mają kopuły
i...
- To była cerkiew unicka - wyjaśnił pan Tomasz. - Zbudowano ją w XVIII wieku.
Wyjrzeliśmy ostrożnie zza węgła. Na cmentarzu praktycznie nie było drzew. Nagrobki
z lastryka bielały w słońcu. Zaraz też zauważyliśmy naszych przeciwników. Wędrowali
pomiędzy szeregami grobów, przyglądając się uważnie poszczególnym płytom.
- To im zajmie kilka dni - mruknÄ…Å‚em.
- Sądzę, że dziś skończą - zaprotestował Pan Samochodzik. - Zajmują się tym już od
dawna... A to nie jest duży cmentarz. Chyba, że w miasteczku jest jeszcze jeden. Ten koło
drugiego kościoła.
- To tu jest jeszcze jeden kościół? - zaciekawiła się Malwina.
- Oczywiście. Bardzo ładna neogotycka świątynia pod wezwaniem świętego Mikołaja.
Kawałek dalej, w stronę Chełma...
Dwójka przeciwników wędrowała powoli po nekropolii.
- Zaczyna się najnudniejsza część pracy detektywa - westchnął szef. - Musimy tu
tkwić jak kołki w płocie i ich śledzić...
- W jakim celu? - zapytał Piotrek.
- Na wypadek gdyby coś znalezli - powiedziałem poważnie. - Musimy wówczas
dobrze zapamiętać miejsce, w którym się zatrzymają, a potem, gdy już sobie pójdą, podejść i
dokładnie obejrzeć, co też wywołało ich zaciekawienie...
- To proste - ucieszyła się Malwina.
- Ale faktycznie nudne - dodał jej przyjaciel.
- Zajmiecie się tym sami przez jakieś pół godzinki? - zapytał pan Tomasz. - A ja z
Pawłem skoczymy tu obok.
- Jasne, możecie na nas liczyć. A gdyby coś znalezli?
- Zadzwońcie do nas - podałem mu swój telefon komórkowy.
Cofnęliśmy się z Panem Samochodzikiem za budynek.
- Co będziemy robili?
- Szkoda tracić czasu. Wezmiemy szturmem twierdzę małomiasteczkowej biurokracji
- uśmiechnął się.
Po drugiej stronie ulicy, przy której parkowali nasi wrogowie, naprzeciw kościoła
znajdował się spory budynek, ozdobiony gankiem kolumnowym.
- Pałac Rejów - zidentyfikowałem.
- Pawle - westchnął szef - to mógłby być co najwyżej nieduży dworek... To budynki
administracji majÄ…tku.
- To mnie zmyliło - zawstydzony pokazałem widniejący nad wejściem herb Topór.
Pan Samochodzik uśmiechnął się wyrozumiale.
Kawałek dalej, cofnięty od ulicy, znajdował się drugi podobny budynek.
- Tu pewnie mieszkali zarządcy i ekonomowie pilnujący, żeby chłopi odrabiający
pańszczyznę nie obijali się - wyjaśnił. - A teraz mieści się tu równie pożyteczna, przynajmniej
dla nas, instytucja.
Wskazał gestem czerwoną tablicę, - opatrzoną napisem:  Urząd Gminy Rejowiec .
Przekroczyliśmy skrzypiące drzwi. Zaraz po prawej stronie znajdowała się kancelaria.
Zapukaliśmy i weszliśmy.
Dwudziestoletnia na oko dziewczyna za biurkiem na nasz widok nieco się ożywiła.
Odłożyła czytany romans grzbietem do góry.
- Czym możemy służyć? - zapytała po powitaniach.
- Jesteśmy pracownikami centralnego zarządu muzeów - pan Tomasz okazał swoją
legitymację. Ja też pokazałem swoją. - Potrzebujemy imiennego spisu wszystkich
mieszkańców gminy.
Dziewczyna pokręciła głową.
- Niestety, mamy wprawdzie dane meldunkowe, lecz są to materiały opatrzone
klauzulą tajności. Wprowadzona ostatnio ustawa o ochronie danych osobowych, zakazuje
udostępniać...
- Fatalnie - mruknął szef. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl