[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gdy wyjechaliśmy z drugiego zakrętu na wiadukt nad linią kolejową prowadzącą do
Reszla, ujrzeliśmy mrożącą krew w żyłach scenę. Na drogę wybiegł jakiś mężczyzna i
podbiegł w kierunku pędzącego motoru. Ten przyhamował, ale motocyklista obejrzał się na
nas i dodał gazu. Potrącił człowieka na drodze!
- Łajdak! - krzyknął wzburzony Paweł.
- Zostań i wezwij pomoc, zawiadom policję - rozkazałem Pawłowi. - Już! - fuknąłem
widząc, że nie chce wysiąść.
Paweł wysiadł, a ja ruszyłem z piskiem opon. Z doświadczenia wiedziałem, że żaden
motor nie ma szans w pojedynku z samochodem. Wystarczyło być cierpliwym i czekać na
błąd motocyklisty.
- Ile jest stąd do Reszla? - zapytałem organistę.
- Dziewięć kilometrów, głównie proste odcinki.
- Nie ma bocznych dróg?
- Są, ale liche.
- Dobrze, nie będzie ryzykował licząc, że na prostej nam ucieknie.
- Przyznaję, że pana auto ma przyspieszenie, ale wygląda jak straszny gruchot.
- I tak ma właśnie być... - uśmiechnąłem się do swoich myśli.
Ile razy w przeszłości przeciwnicy lekceważyli wygląd mojego wehikułu i spotykała
ich potem za to sroga kara. Dodałem jeszcze gazu i przy ponad stu kilometrach na godzinę
silnik astona martina dopiero zaczynał żyć swoim rytmem. Gdy jechałem wolniej, czasami
żalił się pojękując zaworami, prychając niezadowolony, kiedy staliśmy przed sygnalizacją
świetlną.
Teraz bez trudu dopędziłem motor.
- Nie ma tablic rejestracyjnych - zauważyłem.
- To jakaś dziwna przeróbka - stwierdził organista zerkając mi przez ramię.
Próbowałem wyprzedzić uciekiniera, ale ten nagle zajechał mi drogę. Zatrąbiłem i
powtórzyłem manewr - z tym samym skutkiem. Z prawej tak samo. Nie ryzykowałem
ocierania się o drzewa i jechałem środkiem świecąc motocykliście długimi światłami.
- Dzwonił pan do taty? - zapytałem organistę.
- Tak. Bardzo dziwił się, że go o to pytam.
- Powiedział, gdzie znalazł księgi?
- Tak, na stryszku zakrystii. Wchodzi się tam z zewnątrz.
Z daleka widziałem światła Reszla, zaraz też zmieniłem światła na krótsze, bo na
drodze stała blokada policyjna: dwa terenowe UAZ-y tarasujące drogę i trzech policjantów z
pistoletami.
W tym momencie motocyklista skręcił w prawo i wyskoczył na łąkę. Hamowałem tak,
by stanąć przodem do łąki i oświetlić uciekiniera. Ten z wielką wprawą przeskakiwał przez
wszystkie nierówności i szybko zniknął w mroku.
- Pan Samochodzik? - zapytał mnie dowódca blokady.
- Tak.
- Dzwonili z Warszawy, że mamy panu we wszystkim pomagać. Zaraz zorganizujemy
obławę - funkcjonariusz zasalutował i odszedł.
- To pan ma takie znajomości - dziwił się organista.
Zjechałem na pobocze i zadzwoniłem do Pawła.
- Zawieźli go do szpitala w Biskupcu - meldował mój podwładny. - To był Kosa.
Lekarz mówił, że może z tego nie wyjść. Zaraz pójdę do cyrku i zobaczę, kogo nie ma.
- Nie idź! - krzyknąłem. - Sam to zrobię, a ty wracaj do „Rancho”. Natychmiast!
- Dlaczego?
- Później ci powiem.
Rozłączyłem się i zawróciłem do Sątop. O dziwo, wokół cyrku panowały ciemności.
Tylko psy zamknięte w specjalnych wybiegach szczekały niemiłosiernie. Trąbiłem
klaksonem, wołałem - nikt się nie zjawiał. Wreszcie po jakimś czasie nadbiegł chłop z
zagrody stojącej tuż przy torach.
- Co się pan po nocy tarabanisz?! - warknął. - O, to pan - złagodniał na widok
organisty.
- Jestem z Ministerstwa Kultury i Sztuki, przyjechałem na kontrolę... - skłamałem.
- Tu nikogo nie ma - odpowiedział rolnik. - Dziś po południu gdzieś wszyscy
pojechali, został tylko cięć, ale może mu coś się stało, bo widziałem, jak tu karetka
przyjechała. Co robić? - chwycił się za głowę. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl