[ Pobierz całość w formacie PDF ]
o nią. Ale nie chciał niczego w zamian. Tematy ich konwersacji nie były fascynujące.
- Czy potrzebujesz czegoÅ› z supermarketu?
- Kiedy masz kolejną wizytę u lekarza? Czy chcesz, żebym z tobą pojechał?
- Będę w Spaghetti Western. Zadzwoń, jeśli będziesz mnie potrzebować.
Obojętność Maca zabijała powoli nie tylko Shallie, ale i ich małżeństwo. Tej no-
cy, kiedy wrócił ze Spaghetti Western, Shallie miała już dość obserwowania w ciszy
rozkładu ich wspólnego życia.
Z sercem podchodzącym do gardła zdecydowała się zapukać do pokoju gościn-
nego.
Minęło kilka sekund, zanim otworzył drzwi.
R
L
T
Stał w nich na bosaka w zapiętej pod szyję koszuli.
- Poddaję się - obwieściła, zanim on zdążył zapytać, czego chce, co sprawiło, że
czuła się jak natręt, jeszcze bardziej niż na co dzień.
Spojrzała na niego i zauważyła zmęczenie i złość, czyli pierwsze prawdziwe
emocje od pamiętnego dnia w marcu.
- Przepraszam - powiedziała. - Wiem, że to niewiele, ale co innego mogę zrobić?
Zacisnął zęby i odwrócił głowę.
- Tak, odwracanie wzroku to takie świetne rozwiązanie. Mnie też jest przykro, a
zwłaszcza z tego powodu, że nie jesteś w stanie spojrzeć mi prosto w oczy.
Przeciągnął dłonią po brodzie.
- Posłuchaj, jestem bardzo zmęczony. Nie widzę żadnego sensu w tym, co teraz
robisz.
- Czekałam długo, Mac - powiedziała Shallie podniesionym głosem. - Dałam ci
wystarczająco dużo czasu. Miałam nadzieję, że porozmawiasz ze mną i może mi wy-
baczysz. To się musi skończyć. Teraz. Dzisiaj wieczorem.
Trzęsła się ze zdenerwowania. Miesiąc trzymania emocji w ryzach dało o sobie
znać. Podeszła do łóżka i usiadła na brzegu materaca.
- Popełniłam wielki błąd, ani nie pierwszy, ani nie ostatni. To mnie jednak nie
czyni złym człowiekiem. Jeślibym taka była, nie opuściłabym Georgii po to tylko, by
nie komplikować życia innym ludziom.
- Nie jesteś złą osobą, Shallie - powiedział z lekkim przekąsem, co świadczyło
jedynie o tym, że sam nie wierzył w to, co mówi.
- Dlaczego więc tak mnie traktujesz? - zapytała, słysząc bicie własnego serca.
Ponownie odwrócił wzrok.
- Szczerze, nie mam pojęcia, Shallie.
- Wydaje mi się, że świetnie wiesz, jednak nie chcesz tego głośno powiedzieć.
- Skoro tak wszystko wiesz, dlaczego mnie nie oświecisz? - zapytał z nutą ironii
w głosie.
Shallie była przekonana o swojej racji.
R
L
T
- Problem polega na tym, że ja już nie jestem tą malutką dziewczynką, która wy-
jechała stąd dziesięć lat temu. Chciałeś mnie nadal widzieć jako doskonałą, niewinną
ofiarę, którą byłam, kiedy opuszczałam Sundown.
- Tak, pozwoliłaś mi w to wierzyć.
- Bo myślałam, że chcesz, abym taka właśnie była, a ja nie chciałam cię zawieść.
- Po prostu mnie okłamałaś - wyrzucił Mac z wyrazem wielkiego bólu zawartym
w tych czterech słowach. - Ostatnią rzeczą, której się po tobie spodziewałem, było
kłamstwo.
Spojrzała mu w oczy.
- I dziwisz się, że cię okłamałam? Zrobiłam to, bo spodziewałam się dokładnie
takiej reakcji. Bałam się, że z tobą będzie tak samo jak w innych przypadkach, kiedy
moja miłość nigdy nie wystarczała. Wygląda na to, że miałam rację.
Kiedy nie odezwał się nawet słowem, wiedziała, że to koniec.
- Wysłałam kilka ofert o pracę i dostałam propozycję, którą zaakceptuję. Nie bę-
dziesz musiał mnie już dłużej utrzymywać, ale byłabym wdzięczna, gdybyś mi dał kil-
ka tygodni na znalezienie mieszkania. Potem uwolnisz siÄ™ ode mnie na dobre.
Nie oczekiwała, że pójdzie za nią, kiedy opuszczała pokój gościnny.
Poradzi sobie jakoś. Jednak zawsze będzie jej przykro, że jej miłość nigdy ni-
komu nie wystarcza.
R
L
T
ROZDZIAA JEDENASTY
Mac przyglądał się Shallie, kiedy opuszczała jego tymczasową sypialnię. Miał
gulę w gardle o wielkości piłki do futbolu, która nie pozwoliła mu na powiedzenie na-
wet jednego słowa.
Zraniony był do samego szpiku kości i tak pusty jak studnia bez wody. Nie wie-
dząc, co zrobić, przeczesał dłonią włosy. Padł na łóżko i zaczął się gapić w sufit.
Cały czas słyszał słowa Shallie, które głośnym echem odbijały się w jego pustej
czaszce, na przemian z litanią jej grzechów.
Po raz kolejny je analizował, co robił wielokrotnie każdego dnia. Pomagało mu
to trzymać niezbędny dystans.
Okłamała go. Wykorzystała. Zamydliła oczy.
Spała z żonatym mężczyzną. Dopuściła się zdrady, tak samo jak jego matka.
Od tygodni brnął coraz głębiej w rzekę jej grzechów. Pozwalał, aby ich znacze-
nie narastało, co w pewnym momencie sprawi, że nie będzie mógł na nią nawet pa-
trzeć.
Ta oszustka, kombinatorka, pasożyt. Wymyślał coraz to nowe epitety, które mia-
ły ją lepiej opisać.
Daj mi kilka tygodni na znalezienie mieszkania, a wtedy uwolnisz siÄ™ ode mnie
na dobre. Uwolnisz siÄ™ ode mnie... uwolnisz siÄ™ ode mnie... na dobre...".
Usiadł na łóżku i wyprostował się. Poczuł, że nadchodzi atak paniki, bo serce
zaczęło mu walić jak szalone.
Shallie odchodziła od niego i zwracała mu wolność.
A co myślałeś, Einsteinie? Jesteś zdziwiony? Nie myślałeś chyba, że będzie
chodzić wokół ciebie uwiązana na twojej krótkiej smyczy, a ty się będziesz napawać
ciężarem jej grzechów.
Uwolnisz siÄ™ ode mnie... uwolnisz siÄ™ ode mnie...".
Zaklął w ciemnościach.
Ona to zrobi. Opuści go dla jego dobra, bo to było w jej naturze.
R
L
T
I nagle przejrzał na oczy. Trybiki maszyny oskarżającej zatrzymały się. Zaczy-
nał rozumieć, co straci.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]