[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bić z niego użytek, zanim sięgnął dna? Pewno nigdy się nie dowiem.
Przeceniliśmy nasze siły. Przeciwnik był znacznie liczniejszy i jedyne, co nam
teraz pozostawało, to walczyć godnie do końca. Dlaczego postąpiłem tak idiotycz-
nie i oddałem Bleysowi moje karty? Wiedziałem, że nie ma własnych, i chyba to
wywołało we mnie taki odruch, nabyty prawdopodobnie podczas tych lat spędzo-
nych na Cieniu-Ziemi. A przecież mógłbym ich użyć do ucieczki, gdyby sprawy
przyjęły zły obrót.
Sprawy przyjęły zły obrót.
Biliśmy się aż do zmierzchu i z mojego wojska została niewielka grupka. Oto-
czono nas zaraz za granicami Amberu, daleko od pałacu. Walczyliśmy już tylko
w obronie życia i moi żołnierze jeden po drugim ginęli. Przewaga wroga była
miażdżąca.
Llewella albo Deirdre udzieliłyby mi schronienia. Dlaczego to zrobiłem?
Powaliłem kolejnego przeciwnika i odsunąłem to pytanie na dalszy plan. Słoń-
ce zaszło i ciemności zasnuły niebo. Zostało nas tylko parę setek, lecz wcale nie
byliśmy bliżej pałacu.
I wtedy zobaczyłem Eryka wydającego rozkazy. Gdybym tylko mógł się z nim
porozumieć! Ale nie mogłem. Najprawdopodobniej poddałbym się, żeby oszczę-
dzić życie moich żołnierzy, którzy służyli mi lepiej, niż na to zasługiwałem. Lecz
nie było komu się poddać, nikt do tego nie wzywał. Eryk nie usłyszałby mnie,
nawet gdybym wrzeszczał co sił. Był daleko i dowodził.
Walczyliśmy więc i wkrótce została nas tylko setka. Powiem krótko: w końcu
zabili wszystkich oprócz mnie. Rzucili na mnie sieci i obsypali gradem przytępio-
nych strzał. Kiedy padłem, ogłuszyli mnie i skrępowali powrozem jak wieprzka,
po czym wszystko odpłynęło w dal prócz koszmarów, które za nic nie chciały
ustąpić.
Przegraliśmy.
Ocknąłem się w lochu głęboko pod Amberem, żałując, że dotarłem aż tak
daleko. To, że wciąż żyłem, znaczyło, iż Eryk ma co do mnie jakieś plany. Wy-
obraziłem sobie koło tortur i kleszcze, ogień i szczypce. Leżąc na mokrej słomie
ujrzałem swoją hańbę.
Jak długo byłem nieprzytomny? Nie miałem pojęcia.
Przetrząsnąłem celę w poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby mi popełnić sa-
mobójstwo. Niczego takiego nie znalazłem.
107
Rany paliły mnie żywym ogniem i byłem krańcowo wyczerpany. Położyłem
się i zapadłem w sen.
Po jakimś czasie obudziłem się, lecz nadal nikt się mną nie interesował. Nie
było nikogo, kogo można by przekupić, ani nikogo, kto chciałby mnie torturo-
wać. Nie było także nic do jedzenia. Leżałem owinąwszy się w pelerynę i my-
ślałem o wszystkim, co się zdarzyło, odkąd opuściłem szpital w Greenwood, nie
pozwalając sobie zrobić następnego zastrzyku.
Może byłoby lepiej, gdybym na to pozwolił?
Poznałem, co to rozpacz.
Lada chwila Eryk miał być ukoronowany. Może nawet już to nastąpiło. Lecz
sen był taką zbawczą rzeczą, a ja byłem taki zmęczony. Po raz pierwszy od dawna
nie miałem nic do roboty tylko spać i zapomnieć o wszystkim. Cela była wilgotna,
ciemna i cuchnÄ…ca.
Rozdział 8
Nie wiem, ile razy się budziłem i znów zapadałem w sen. Dwukrotnie zna-
lazłem na tacy przy drzwiach chleb, mięso i wodę. W celi panowały ciemności
i przejmujący chłód. Czekałem i czekałem bez końca.
Wreszcie po mnie przyszli. Drzwi się otwarły wpuszczając słabe światło. Za-
mrugałem oczami i kazano mi wyjść. Korytarz aż pękał w szwach od uzbrojonych
po zęby ludzi, więc nie miałem co próbować żadnych sztuczek. Potarłem szczeci-
nę na brodzie i poszedłem posłusznie ze strażą. Po długim marszu doszliśmy do
hallu ze spiralnymi schodami, po których zaczęliśmy wchodzić. Nie zadawałem
żadnych pytań i nikt nie spieszył z żadnymi wyjaśnieniami.
Po wejściu na górę zaprowadzono mnie do pałacu, a w nim do czystego, cie-
płego pomieszczenia, gdzie kazano mi się rozebrać. Czekała tam już na mnie paru-
jąca balia wody i służący, który mnie wyszorował, ogolił i przystrzygł mi włosy.
Polem dostałem świeży strój w kolorze srebrnym i czarnym. Ubrałem się, a na
plecy zarzucono mi czarną pelerynę z zapinką w kształcie srebrnej róży.
Gotowe powiedział dowódca straży. Idziemy.
Ruszyłem za nim, a za mną straż. Zaprowadzono mnie na tyły pałacu, gdzie
kowal zakuł mi ręce i nogi w kajdany z łańcuchem tak grubym, abym nie mógł
go rozerwać. Gdybym się opierał, z pewnością pobiliby mnie do nieprzytomności
i rezultat byłby taki sam. Nie miałem ochoty ponownie zostać tak pobity, więc się
poddałem.
Następnie kilku strażników podniosło mój łańcuch i poprowadzono mnie z po-
wrotem do komnat pałacowych. Nie miałem nawet ochoty patrzeć na otaczający
mnie przepych. Byłem więzniem i wkrótce czekała mnie śmierć lub koło tortur.
I absolutnie nic nie mogłem na to poradzić. Rzut oka przez okno powiedział mi,
że jest wczesny wieczór. Przechodząc przez komnaty, w których bawiliśmy się
jako dzieci, uznałem, że nie czas teraz i miejsce na nostalgię.
Poprowadzono mnie długim korytarzem do sali jadalnej, w której za stołami
siedziało mnóstwo ludzi, wielu mi znajomych. Najwytworniejsze suknie i stro-
je mieniły się wszelkimi odcieniami tęczy na przybyłych wielmożach, z oświe-
tlonego pochodniami rogu pokoju rozbrzmiewała muzyka, a stoły były już suto
109
zastawione, choć nikt jeszcze nie jadł.
Zobaczyłem znajome twarze, jak twarz Flory, i sporo nieznajomych. Był tu
też minstrel, lord Rein, którego niegdyś sam pasowałem na rycerza i którego nie
widziałem przez całe stulecia. Odwrócił wzrok, kiedy nasze oczy się spotkały.
Podprowadzono mnie do krańca ogromnego głównego stołu i tam usadzono.
Strażnicy stanęli za mną. Przymocowali końce moich łańcuchów do żelaznych
kółek świeżo osadzonych w podłodze. Krzesło u szczytu stołu było jeszcze puste.
Nie znałem kobiety siedzącej po mojej prawej ręce, ale mężczyzną po lewej
był Julian. Zignorowałem go i spojrzałem na swoją sąsiadkę, drobną blondynkę.
Dobry wieczór powiedziałem. Chyba się jeszcze nie znamy. Nazy-
wam siÄ™ Corwin.
Spojrzała w popłochu na mężczyznę po prawej, potężnego, piegowatego ru-
dzielca, szukając u niego pomocy, lecz on wdał się naraz w wielce ożywioną kon-
wersacjÄ™ ze swojÄ… drugÄ… sÄ…siadkÄ….
Może pani ze mną porozmawiać, przysięgam ciągnąłem. To nie jest
zarazliwe.
Uśmiechnęła się niepewnie i rzekła:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]