[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gdzie jest sekcja transportu?
- Drugie piętro, pokój dwieście dziewięć. Czy mogę zobaczyć pańską przepustkę,
sir?
Spojrzałem nań zimno, przeglądając papiery z teczki i wolno taksując go od stóp do
głów. Zaczął się robić nerwowy, co znaczyło, że od niedawna trzyma wartę.
- Nigdy nie widziałem brudniejszych butów, i to w czasie pełnienia służby
garnizonowej - syknąłem, a gdy odruchowo spojrzał w dół, podsunąłem mu pod nos jakiś
papier. - O, jest przepustka.
Nim podniósł wzrok, ja chowałem już dokument do teczki. Chciał coś powiedzieć,
ale zamarł, napotkawszy moje spojrzenie.
- Drugie piętro - powtórzyłem, odwracając się do Mortona. - Szeregowy, idziemy!
Potupaliśmy po schodach. Ja nieco spocony, bo była to jednak męcząca robota, on
zaś drżący jak w febrze. Nie miałem pojęcia, ile jeszcze wytrzyma i pozostało jedynie żywić
nadzieję, że do końca. Dotarliśmy szczęśliwie tam, gdzie trzeba. Otworzyłem drzwi i
zajrzałem. Przy ścianie stała ława, poleciłem mu więc, by siadł i czekał tu na mnie, sam zaś
poszukałem dyżurnego, który akurat bawił się telefonem. Machnął ręką, żebym poczekał,
spojrzałem zatem dalej. Za dyżurnym ciągnęły się rzędy biurek, przy których szeregowi
pracowicie wypisywali coś i liczyli. Oni ignorowali mnie całkowicie.
- Tak, sir... Natychmiast, sir. Pewnie błąd komputera, kapitanie... Tak, sir. - Dyżurny
odłożył słuchawkę i dodał. - %7łeby cię cholera, bydlaku. O co chodzi, kapralu?
- Chcę się widzieć z sierżantem, z szefem...
- Nie da się. Jest na urlopie okolicznościowym. Desperuje, bo kanarek mu zdechł.
- A to uczuciowa bestia. Dobra, kto go zastępuje?
- Kapral Gamin.
- To proszę powiedzieć, że idę do niego.
- Już się robi. - Dyżurny złapał za telefon, a ja pomaszerowałem do drzwi z tabliczką
SZEF TRANSPORTU. Wewnątrz siedział ciemny chudzielec zajęty akurat komputerem.
- Kapral Gamin? - spytałem zamykając drzwi. - Jeśli tak, to przynoszę dobre nowiny.
- Jestem Gamin. Jakie nowiny?
- W kwatermistrzostwie znalezli wirusa w komputerze i płatnik twierdzi, że mogło
dojść do pomyłki w naliczaniu żołdu przez ostatnie miesiące. Między innymi pańskiego.
Może nawet i dwie setki panu wyrównają, ale chcą pana widzieć, aby wyjaśnić wszystko do
końca.
- Wiedziałem! Dwa razy policzyli mi za ubezpieczenie!
- To wszystko dupki, więc możliwe. - Po raz kolejny okazywało się, że urzędy
wszędzie są takie same, a urzędnicy, szczególnie co niżsi rangą, zawsze uważają się za
oszukiwanych przy wypłacie. - Proponuję się pospieszyć, zanim znów gdzieś to wszystko
zgubią. Mogę zadzwonić?
- Jasne. Na centralkę przez dziewięć. Poprawił kurtkę mundurową, wyłączył
komputer. - Założę się, że wiszą mi o wiele więcej!
Ku mojemu szczeremu zadowoleniu wyszedł drugimi drzwiami, prowadzącymi
bezpośrednio na korytarz. Ja otworzyłem te pierwsze i wytknąłem głowę.
- Jego też, kapralu? - spytałem, jakby gospodarz był wciąż u siebie. - Dobra...
Szeregowy, do mnie!
Morton podskoczył, słysząc mój głos, rozejrzał się rozpaczliwie i doszedł w końcu
do wniosku, że o niego chodzi, więc wstał i podszedł do mnie. Wciągnąłem go za nos i
zamknąłem drzwi na klucz.
- Siadaj i nie zadawaj głupich pytań. Mam robotę.
Po czym wyjąłem wytrych, na co oczy mojego kompana zrobiły się jeszcze większe,
i uruchomiłem komputer. Dostałem się do menu i stwierdziłem, że rzecz jest prostsza, niż się
spodziewałem. Program był łatwy, ale nie mógł być inny, wziąwszy pod uwagę jego
zwykłych użytkowników. Bez trudu znalazłem rozkazy podróży i wprowadziłem
odpowiednie zmiany, posiłkując się danymi z naszych nieśmiertelników.
- Właśnie w południe wyjeżdżamy do Fortu Abomeno - oznajmiłem, gdy brzęczyk
pisnął, a drukarka wypluła z siebie kartkę. - Chwilowo jesteśmy bezpieczni, bo już nas tu nie
ma.
- Ale jesteśmy...
- Faktycznie tak, ale na papierze udajemy się właśnie do Fortu Abomeno, a w wojsku
tylko papier się liczy. Teraz trzeba jeszcze zadbać o nasze nowe dokumenty.
Wróciłem do komputera. Należało się spieszyć. Jeśli cała sprawa miała się udać,
trzeba było zniknąć stąd przed powrotem kaprala. Wybrałem dwa nazwiska z listy prze-
niesionych, podoficerów, naturalnie, i wprowadziłem dane, gdzie trzeba. Znów pisnęło i
drukarka wypluła dwie następne kartki. Złapałem je pospiesznie, wyłączyłem komputer i
ruszyłem przez tylne drzwi na korytarz. Morton posłusznie deptał mi po piętach.
Korytarz prowadził do schodów, po których właśnie ktoś wchodził, i sądząc po
krokach, mógł to być ktoś niezle wkurzony. Założyłbym się, że to Gamin, ale wolałem nie
sprawdzać.
- W prawo zwrot! - zakomenderowałem półgłosem, kierując się byle dalej od
schodów i Morton wlazł jak cielę w pierwsze drzwi po prawej, a ja za nim.
Wewnątrz jakiś pracownik poprawiał fryzurę przed lustrem. Hm... to była kobieta.
- Czyście oszaleli, kapralu? - warknęła. - Albo was czytać nie nauczyli. To damska
toaleta!
- Przepraszam, ale w korytarzu jest ciemno. Szeregowy, do jasnej cholery, gdzieście
polezli, to damski kibel! W tył zwrot, do męskiego marsz. I czytać mi tabliczki, bo pogadamy
inaczej!
Korytarz na szczęście był pusty, więc czym prędzej wydostaliśmy się z gmachu i
skręciliśmy w pierwszą przecznicę.
Dwa bloki dalej skręciłem za róg i z ulgą oparłem się o tylną, ślepą ścianę jakiegoś
baraku. Tym razem zagrożenie było blisko i napięcie dało znać o sobie. Otarłem spocone
czoło i z uśmiechem pokazałem mojemu towarzyszowi dwa papierki.
- Wolność i spokój - oznajmiłem radośnie. - Rozkazy wyjazdu, a właściwie
odwołanie rozkazów wyjazdu. Wreszcie jesteśmy bezpieczni.
- O czym ty mówisz? - spytał grzecznie choć podejrzliwie, wytrzeszczając na mnie
oczy.
- Dobrze, wyjaśnię ci to prościej. Z punktu widzenia dowództwa zostaliśmy
przeniesieni do Fortu Abomeno, a zatem tutaj nikt nas nie będzie szukał. Będą węszyć w
miejscu przeniesienia, ale nic nie znajdą. %7łeby za szybko się nie wydało, liczba osób w
transporcie musi pozostać nie zmieniona, toteż anulowałem rozkaz wyjazdu dwóch innych,
którzy faktycznie wyjechali, a przy okazji awansowałem nas na podoficerów, żeby żaden trep
[ Pobierz całość w formacie PDF ]