[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żeby martwy człowiek wykopać się z ziemi i zabić tego, co mu kazać zabić.
Jak użyć żabie gonady w napoju, żeby serce i wątroba wroga zmienić się
w błoto. Jak rzucić urok na kobieta, co spać z twoim mężem, żeby urodzić
dziecko z ludzka głowa, ciało psa i szczypce kraba.
- I ty grasz z tą kobietą w madżonga! - zawołał z oburzeniem Tommy.
- Czasem brydż - powiedziała matka Phan.
- Ale jak możesz przebywać w towarzystwie tego potwora?
- Okazuj szacunek, chłopcze. Quy starsza od ciebie wiele lat, zasługiwać na szacunek.
Ona nie potwór. Oprócz tej głupiej rzeczy co robić ze szmacianka, ona miła dama.
- Próbuje mnie zabić!
- Nie próbować cię zabić.
- Próbuje mnie zabić!
- Ty nie krzycz i nie być szalony jak zwariowany pijany detektyw.
- Próbuje mnie zabić!
- Ona tylko próbować przestraszyć cię, to może będziesz mieć więcej
szacunku dla wietnamska tradycja.
Z tyłu dobiegł dzwięk klaksonu ciężarówki: trzy długie wycia, obwieszczające
radośnie, że Samarytanin nadchodzi, by wziąć swój łup.
- Mamo, ta istota zamordowała tej nocy trzech niewinnych ludzi i pewne jak diabli, że
zamorduje mnie, jeśli tylko będzie mogła.
Matka Tommy ego westchnęła ze smutkiem.
- Quy Trang Dai nie zawsze tak dobry magik, jak sama myśleć.
- Co?
- Pewnie zrobić szmaciankę bez jakiś składnik, wezwać demona z pod
ziemia i użyć jakieś złe słowo. Błąd.
- BÅ‚Ä…d?!
- Każdy robić czasem błąd.
- Dlatego produkuje się gumki do wycierania - wtrąciła Del.
- Zabiję tę panią Dai, przysięgam - oświadczył Tommy.
- Ty nie bądz głupi - przestrzegła go matka. - Quy Trang Dai miła dama,
ty nie zabić miła dama.
- Ona nie jest miłą damą, do cholery!
- Tommy, nigdy nie słyszałam, żebyś mówił tak oskarżycielskim tonem -
stwierdziła z dezaprobatą Del.
- Zabiję ją - powtórzył uparcie Tommy.
- Quy nigdy nie stosować magii dla siebie, nie bogacić się na magii,
ciężko pracować jako fryzjerka. Stosować magia tylko raz czy dwa w roku,
żeby pomagać innym - powiedziała matka Phan.
- Mnie to wszystko na pewno nie pomogło - zauważył Tommy.
- Och - odezwała się Del. - Rozumiem.
- Co? Co rozumiesz? - spytał Tommy.
Klakson ciężarówki znów głośno ryknął.
- Czy zamierza mu pani powiedzieć? - zwróciła się Del do matki Tommy ego.
- Nie lubić cię - przypomniała jej pani Phan.
- Jeszcze mnie pani dobrze nie zna.
- Nigdy zamierzać poznać cię lepiej.
- Zjedzmy kiedyś razem lunch i zobaczmy, jak nam pójdzie.
Niemal oślepiony nagłym przebłyskiem wiedzy, Tommy zamrugał gwałtownie i spytał:
- Mamo, dobry Boże, czy poprosiłaś tego potwora, tę rąbniętą Dai, żeby
zrobiła szmaciankę?
- Nie! - odparła matka. Odwróciła się, by spojrzeć mu w oczy, gdy wy
chylił się z tylnego siedzenia. - Nigdy. Ty bezmyślny syn czasem, nie będzie
doktor, nie będzie pracować w piekarnia, głowa pełna głupich marzeń, ale
w sercu ty nie zły chłopak, nigdy zły chłopak.
Był szczerze poruszony tym, co powiedziała. W ciągu minionych lat dawkowała
pochwały oszczędnie, jakby odmierzała je zakraplaczem do oczu; więc gdy usłyszał, że, choć
bezmyślny, jednak nie jest tak naprawdę złym chłopcem... no cóż, było to jak karmienie
łyżeczką, filiżanką, wazą pełną matczynej miłości.
- Quy Trang Dai i inne panie, my grać w madżonga. Grać w karty. Jak my
grać, my rozmawiać. Rozmawiać, który syn wstąpić do gangu, który mąż nie
wierny. Rozmawiać o tym, co robić dzieci, co uroczego mówić wnuki. Rozmawiać o tobie, jak
się stało, ty tak daleko od rodziny, od tego co jesteś, tracić
korzenie, próbować być Amerykanin, ale nigdy nie móc, być zgubionym.
- Ja jestem Amerykaninem - przypomniał Tommy.
- Nigdy nie być - zapewniła go matka, a jej oczy pełne były miłości
i lęku o niego.
Tommy ego ogarnął straszny smutek. Matka chciała powiedzieć, że to właśnie ona
nigdy nie mogłaby poczuć się prawdziwą Amerykanką, że to ona była zgubiona. Odebrano jej
ojczyznę, a ona sama została przeniesiona do świata, w którym nigdy nie mogłaby się poczuć
jak u siebie, choć był to wspaniały kraj obfitości, gościnności i wolności. Amerykański sen, w
którym Tommy z taką pasją starał się pogrążyć do końca, dla niej był osiągalny tylko do
pewnego stopnia. On przybił do tych brzegów dostatecznie młody, by całkowicie się odmienić;
ale w jej sercu zawsze tkwił dawny świat, jego dobrodziejstwa i piękno, potęgowane przez czas
i odległość, a owa nostalgia miała swój melancholijny urok, z którego nigdy się w pełni nie
otrząsnęła. Ponieważ nie mogła stać się Amerykanką w swej duszy, było jej bardzo trudno -
jeśli w ogóle była do tego zdolna - uwierzyć, że jej dzieci mogły tak się zmienić, i martwiła się,
że jej aspiracje skończą się jedynie rozczarowaniem i goryczą.
- Jestem Amerykaninem - powtórzył cicho Tommy.
- Nie prosiła głupia Qui Trang Dai, żeby zrobić ta szmacianka. Był jej
własny pomysł przestraszyć cię. Dowiedzieć się o tym tylko godzina, dwie
temu.
- Wierzę ci - zapewnił ją Tommy.
- Dobry chłopiec.
Wyciągnął dłoń w stronę przedniego fotela. Matka chwyciła ją i uścisnęła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]