[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niebezpieczeństwo.
- Droga pani, ja z wielkim trudem uwierzyłbym, że pani potrafi dostrzec
niebezpieczeństwo, nawet wtedy, gdy jest ono tuż-tuż - rzekł Harry z kamienną
twarzÄ….
Lucinda musiała zasznurować usta, żeby się nie uśmiechnąć.
- Brednie - odparowała.
Harry popatrzył na nią z poważną miną, a potem zaprowadził ją do stołu. Nie
był to jeden z małych dwuosobowych stolików stojących pod ścianami, lecz duży
stół, przy którym pomieścić się mogło spore towarzystwo, znajdujący się w pobliżu
bufetu na środku sali. Zajmując miejsce, które Harry dla niej zarezerwował, Lucinda
spojrzała na niego zaintrygowana.
Była jeszcze bardziej zaintrygowana, gdy członkowie jej dworu zasiedli przy
tym samym stole, a Harry powstrzymał się od wrogich komentarzy. Siedział obok
niej, wygodnie oparty, z kieliszkiem szampana w dłoni i w milczeniu czuwał nad
konwersacją. Jego obecność sprawiała, że panowie pozwalali sobie jedynie na
przystojne żarty. Przysiadając się do nich, Anabelle Burnham popatrzyła ciekawie na
Harry'ego, po czym, podchwyciwszy spojrzenie Lucindy, uniosła kieliszek w niemym
toaście. Lucinda uśmiechnęła się, a potem przeniosła wzrok na twarz Harry'ego.
Patrzył na nią, zaciskając usta w sposób już dobrze jej znany z
nieprzeniknionÄ… minÄ….
Na drugi dzień rano, zgodnie z obietnicą, Harry czekał na nią w holu Hallows
House punktualnie o dziewiÄ…tej.
Schodząc po schodach w sukni w kolorze hiacyntów i zarzuconej na nią
błękitnej pelerynie, Lucinda poczuła, że ogląda ją spojrzeniem znawcy.
- W tej pelerynie przynajmniej pani nie zmarznie - powiedział, pochylając się
nad jej drobną dłonią. - Proszę nie zapomnieć o rękawiczkach.
Lucinda wyjęła rękawiczki z torebki.
- Wrócę na obiad, Fergusie - zapowiedziała i, nakładając starannie rękawiczki,
spojrzała na Harry'ego. - Czy pan zje z nami, panie Lester?
- Nie... Proszę przekazać ciotce wyrazy ubolewania -odparł, prowadząc ją do
drzwi. - Mam inne zobowiÄ…zania.
Lucinda zatrzymała się na najwyższym stopniu schodów i spytała:
- Mam nadzieję, że nie sprawiam panu kłopotu, oczekując pańskiej opieki
podczas wizyt w gospodach?
- %7ładnego, droga pani. Jak pani zapewne pamięta, sam to pani
zaproponowałem. - Nie chciał zastanawiać się dlaczego. - Skoro już czas, to jedzmy.
Pomógł jej wsiąść do kariolki, w której czekał Dawlish, i ruszyli.
Znalazłszy się w Hammersmith, na dziedzińcu gospody Pod Kogutem,
Lucinda zorientowała się, że gospoda ta bardzo przypomina gospodę Pod Herbem.
Wystarczyło jedno spojrzenie na Harry'ego, by oberżysta, pan Honeywell, z
szacunkiem oprowadził ją po dużym budynku składającym się z trzech połączonych
ze sobą skrzydeł. Znajdowali się właśnie na parterze i kierowali w stronę głównego
wejścia, gdy Lucinda usłyszała śmiech dobiegający zza drzwi, które, jak sądziła,
prowadziły do jednej z sypialni.
Przypomniała jej się gospoda Pod Zieloną Gęsią, jednak tutaj śmiech
dobiegający jej uszu był śmiechem mężczyzny. Przystanęła.
- Co jest za tymi drzwiami? - zapytała.
- Salonik dla stałych gości, proszę pani - odrzekł z kamienną twarzą pan
Honeywell.
- Salonik? - Lucinda popatrzyła ze zmarszczonymi brwiami na zamknięte
drzwi. - Cztery saloniki. Czy to nie za wiele?
- Znajdujemy się tak blisko miasta - wyjaśnił pan Honeywell - więc bardzo
często zdarza się nam wynajmować pokoje na grupowe spotkania.
Lucinda zasznurowała usta.
- Chciałabym zobaczyć ten salonik, Honeywell.
- Ten jest obecnie zajęty, ale w innym skrzydle mamy drugi, zupełnie taki
sam. Może zechciałaby pani obejrzeć tamten?
- Owszem. A kto zajmuje obecnie ten?
- Yyy... grupa dżentelmenów, proszę pani.
Lucinda spojrzała pytająco i już miała coś powiedzieć, kiedy Honeywell
zagrodził jej drzwi do saloniku, mówiąc:
- Nie radziłbym pani im przerywać.
Lucinda, zdziwiona, zmierzyła wzrokiem pana Honeywella.
- Kto tam jest?
Na dzwięk tych słów Lucinda drgnęła, bo to Harry Lester je wypowiedział, a
były to pierwsze słowa, jakie padły z jego ust w ciągu ostatniej godziny.
Pan Honeywell spojrzał na niego błagalnie.
- To grupa młodych elegantów, proszę pana. Wie pan, jakiego pokroju.
- W istocie - powiedział Harry i zwrócił się do Lucindy: - Nie może pani tam
wejść.
- Co takiego?
Harry wytrzymał jej wzrok.
- Pozwoli pani, że powiem to tak - odezwał się głosem cichym, lecz
stanowczym. - Pani tam nie wejdzie.
Lucinda miała wielką ochotę domagać się od niego, by wyjaśnił, dlaczego tak
mówi, tylko po to, żeby się przekonać, jak na to zareaguje. Powstrzymała się jednak i,
spiorunowawszy go wzrokiem, zwróciła się do pana Honeywella:
- Proszę mi pokazać drugi salonik.
Oberżysta odetchnął z ulgą.
Po obejrzeniu saloniku i wysłuchaniu wielokrotnych zapewnień, że jest taki
sam jak tamten, Lucinda zdjęła rękawiczki i kiwnęła na Honeywella.
- Teraz obejrzę księgi. Proszę je przynieść.
Położywszy rękawiczki i torebkę na stole, Lucinda podeszła do okna,
odetchnęła głęboko i odwróciła się, stając twarzą w twarz z Harrym. Stał przed nią i
mierzył ją wyzywającym spojrzeniem.
- Zechce pan przyjąć do wiadomości, panie Lester, że nie miałam zamiaru
[ Pobierz całość w formacie PDF ]