[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Roxanne. Wobec wagi spraw, które zaprzątały teraz cały jej umysł,
wszystko stawało się nieważne, ale byłej żony Michaela nie wolno
było lekceważyć. Pracowały przecież w tej samej instytucji i nic nie
wskazywało na to, by cokolwiek miało się w tym względzie zmienić.
Od półtora tygodnia Roxanne korzystała ze zwolnienia. Jej
powrót do pracy w piątek wydał się Lauren nieco dziwny. Większość
ludzi odczekałaby do poniedziałku...
Roxanne poza tym nie była w swoim dziale kimś szczególnie
niezbędnym. Chlubiła się posadą w wydawnictwie, ale nie należała do
osób nie umiejących żyć bez pracy.
Coś ją wyraznie gryzło i można się było jedynie domyślać, że to
coś" wiąże się z Michaelem. Pragnęła zapewne dowiedzieć się, czy
128
R S
telefoniczny donos przyniósł oczekiwane efekty. Jeśli o to jej
chodziło, o słodki smak zwycięstwa, Lauren zamierzała poczęstować
ją kwaśnym winogronem.
Kiedy weszła do swego biura, nikogo na szczęście w nim nie
było. Co prawda nikt nie miał prawa wchodzić tu bez jej zezwolenia,
lecz Roxanne nie zawsze to respektowała. Dziś najwidoczniej
postanowiła być taktowna. Ledwie jednak Lauren zdążyła przejrzeć
faksy, usłyszała od drzwi:
- Czy można?
- Och, to ty. - Lauren udała zaskoczenie. - Jak kostka?
- Nie najlepiej. - W afektowany sposób Roxanne pokuśtykała do
krzesła stojącego z drugiej strony biurka i usiadła. - Przez parę dni
była spuchnięta jak balon. Bardzo mnie bolała.
- Wiem, wiem. Skręcenie bywa czasem gorsze od złamania.
Powinnaś była posiedzieć w domu do poniedziałku.
Mały nosek zmarszczył się delikatnie.
- Okropnie się już nudziłam. Godfrey jest kochany, ale jak
zacznie marudzić, to czasami trudno go znieść.
Oho, skończyły się uroki miodowego miesiąca, pomyślała
Lauren, ale nie podjęła wątku. Nie chciała wywoływać zwierzeń. Jak
ostrzegał Graham, prowadziły bowiem donikąd. To było jasne jak
słońce.
- Jest mi naprawdę bardzo przykro, że nie wiedziałaś, kim jest
mój Mikey - zaczęła Roxanne współczującym tonem.
129
R S
- Nieważne. - Lauren lekceważąco machnęła ręką. - Michael i ja
wyjaśniliśmy już sobie tamto małe nieporozumienie.
Roxanne ściągnęła brwi.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zamierzasz się z nim dalej
widywać.
- A właśnie że tak. Spodobał mi się. Bardzo.
Pani Kinsey zerwała się z krzesła, lecz przypomniawszy sobie o
bolącej kostce, natychmiast usiadła.
- Rozumiem - powiedziała zimno. - Myślałam, że masz więcej
rozumu.
Lauren uśmiechnęła się.
- %7łycie bez ryzyka byłoby mało pikantne.
Co prawda, pomyślała od razu, konsekwencje bywają średnio
przyjemne.
Roxanne wzruszyła ramionami.
- Uczymy się na błędach.
- Co zrobić... Inaczej się nie da.
Roxanne spojrzała na nią pytająco i westchnęła, widząc, że jej
niemądra koleżanka nie ma ochoty na wynurzenia, po czym
uśmiechnęła się promiennie.
- Tak czy owak, mam pewną wspaniałą nowinę i chcę, żebyś
dowiedziała się jako pierwsza. Wiesz... - szepnęła z roziskrzonymi
oczami - jestem w ciąży.
Lauren zaniemówiła z wrażenia. Ja również, miała na końcu
języka, ale ta myśl nie budziła w niej entuzjazmu. W obecnej sytuacji
130
R S
nie potrafiła się cieszyć, trawiła ją niepewność. Nowina usłyszana od
Roxanne wprawiła ją jedynie w jeszcze większy zamęt.
- Godfrey jest dumny jak paw - paplała dalej Roxanne. - Przez
cały czas mi dogadza i ciągle się o mnie boi. Kiedy w ubiegłym
tygodniu zdarzył mi się ten wypadek z nogą, szalał ze strachu, dopóki
lekarz nie zapewnił go, że nic się nie stało.
- Jak to dobrze! To naprawdę wspaniała nowina! - Lauren
zmusiła się do entuzjazmu. Nie mogła przecież obarczać winą innej
kobiety za to, że sama czuła się niewyraznie.
- O tak! - Roxanne usadowiła się wygodniej. - Zawsze chciałam
mieć dzieci. Ale z Mikeyem nie mogłam ryzykować.
- Dlaczego? - Lauren odczuła lekki niepokój. Roxanne zrobiła
wielkie oczy.
- Rodzinę Timberlane'ów toczy choroba psychiczna.
Patrzyła na nią, broniąc się przed dopuszczeniem do siebie tego,
co usłyszała. Miała jednak świadomość, że o rodzinie Michaela nie
wie tak naprawdÄ™ nic.
- Jeśli to prawda - powiedziała najswobodniejszym tonem, na
jaki potrafiła się zdobyć - to nie rozumiem, dlaczego w ogóle
zdecydowałaś się na małżeństwo.
- Och, moja droga... Nikt by nie przypuszczał, że z Mikeyem jest
coÅ› nie tak. Dziedziczy wielkÄ… fortunÄ™, zarzÄ…dza niÄ… znakomicie i z
pozoru wszystko gra. - Obniżyła złowróżbnie głos. - Trzeba z nim
pożyć, żeby odkryć drugie dno.
Kolejna niegodziwość? - zastanowiła się w duchu Lauren.
131
R S
- Każdy ma, jak ty to nazywasz, swoje drugie dno.
Roxanne pokiwała ze współczuciem głową.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]