[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zakończył się zbyt szybko.
- Chyba nie ma sensu dawać ci kluczy do zamku, którego
nigdy nie zobaczysz.
Syciła wzrok jego oczami, ustami, mocną linią podbródka.
Musiała go dotknąć. Przyło\yła mu dłoń do policzka.
- Och, Finn.
- Zostań. - Oddech miał urywany, jak po długim biegu.
- Nie mogÄ™. Jedz ze mnÄ…. OdsunÄ…Å‚ siÄ™ od niej.
- Po co?
- Bo nie mogę znieść rozstania z tobą.
Przyglądał jej się przez dłu\szą chwilę, by wreszcie przecząco
pokręcić głową.
- Proszę. - Wyjął niewielkie białe pudełko, przewiązane
granatową wstą\ką. - Nie znalazłem wcześniej okazji, \eby ci
to dać. - Wsunął jej pudełko do ręki. - Otwórz pózniej, jak
będziesz w domu. A teraz jeszcze raz mnie pocałuj.
Liv przywarła do mę\a z całej siły i namiętnie go pocałowała,
doskonale zdajÄ…c sobie sprawÄ™ z tego, \e jej miejsce jest w
ramionach Finna.
A potem on wyciągnął rękę za jej plecami i otworzył drzwi
auta.
- Idz ju\.
Odwróciła się szybko i wysiadła; nogi jej się trzęsły, zimny
wiatr o zapachu morza chłostał ją po twarzy. Ruszyła w stronę
samolotu, nie oglądając się za siebie mimo nawoływań repor-
terów, depczących jej po piętach. Nie mogła się obejrzeć.
Wiedziała, \e jeśli to zrobi, porzuci wszystko, o czym
marzyła, by zostać w Gullandrii z uwodzicielskim księciem,
któremu udało się skraść jej serce.
Na Heathrow nastąpiły komplikacje. Kłopoty techniczne,
przesunięcia w rozkładzie lotów - wyjaśnienia zmieniały się
za ka\dym razem, gdy zapowiadano dalsze oczekiwanie. Z
popołudnia zrobił się wieczór.
Wreszcie Liv dowiedziała się, \e lot ostatecznie odwołano.
Sprawdzała mo\liwości w innych liniach, ale nie było wol-
nych miejsc a\ do następnego dnia.
Pozostało jej czekanie na okazję. Pojawiło się kilku niestru-
dzonych dziennikarzy. Kręcili się w pobli\u, bez wątpienia
wyczekując na jej ruch, który wart byłby opisania. Pozbyła się
ich, udzielając krótkiego, zaimprowizowanego wywiadu.
Owszem, wyszła za Finna. Z największą radością została jego
\oną. Mą\ rozumiał jej zawodowe zobowiązania, zresztą sam
równie\ miał mnóstwo zajęć w swojej posiadłości w
Gullandrii. Rozstali się tylko na pewien czas, ale wkrótce
znowu będą razem.
Pozwoliła im zrobić kilka zdjęć i wreszcie sobie poszli.
Siedziała w poczekalni, z nudów obserwując innych ocze-
kujących. Biznesmeni wpatrywali się w ekrany laptopów lub
rozmawiali przez telefony komórkowe. Pary emerytów trzy-
mały się za ręce, zadowolone z siebie, wyruszające u schyłku
\ycia na zwiedzanie świata. Zmęczone matki czuwały nad
pociechami, którym stanowczo zbyt szybko nudziły się elek-
troniczne zabawki i ksiÄ…\eczki z obrazkami.
Jedna z kobiet podró\owała z maleństwem... Ile mogło mieć?
Trzy lub cztery miesiące? Liv nie potrafiła ocenić. Nie
nale\ała do osób, które zachwycają się cudzymi dziećmi,
szczebioczą do nich i wykrzykują: Istny aniołek, w jakim jest
wieku?". Zostawiała to Elli, która urodziła się na matkę.
Prawdę mówiąc, obecnie wcale nie miała większej ochoty na
szczebiotanie ni\ dawniej. Po raz kolejny boleśnie wstrząsnęła
nią świadomość czegoś, o czym od pewnego czasu wiedziała.
Za mniej więcej osiem miesięcy będzie jak ta kobieta kołysać
w ramionach niemowlę, uspokajać je czułym głosem i patrzeć
na wystajÄ…cÄ… z becika twarzyczkÄ™ z zachwytem, jaki nowo
narodzone dzieci budzÄ… w swoich matkach.
Potem Liv pomyślała o porodzie. Będzie musiała przez to
przejść.
Poło\yła rękę na płaskim brzuchu, zastanawiając się, jak oboje
zdołają to prze\yć.
Oczywiście, \e prze\yją. Kobiety i noworodki nie umierają
przy porodzie. Nic im nie będzie.
A Finn? No có\, ich mał\eństwo było nietypowe. Teraz, kiedy
zaczęła o tym rozmyślać, zdecydowanie chciała, \eby był przy
narodzinach dziecka. Miał do tego prawo jako ojciec, a poza
tym Liv nie wyobra\ała sobie, by bez niego mogła znieść te
wszystkie trudy i ból.
Sięgnęła do podręcznej torby w poszukiwaniu telefonu
komórkowego. Finn podał jej dwa numery - swojej komórki i
stacjonarnej linii w Balmarranie - na wypadek gdyby chciała
się z nim skontaktować.
Czy było coś wa\niejszego ni\ obecność ojca przy narodzi-
nach dziecka? Liv zaczęła wybierać numer komórki Finna.
Zrezygnowała w połowie. Opuściła telefon na kolana. Miała
świadomość, \e zachowuje się niedorzecznie. Nie było
potrzeby dzwonić do Finna w tym momencie w sprawie
czegoś, co się miało zdarzyć dopiero za wiele miesięcy.
Tylko \e...
Tęskniła za nim.
Parę godzin z dala od niego i ju\ pragnęła do niego wrócić,
ujrzeć jego twarz, usłyszeć głos, poczuć dotyk.
Niedobrze. Bardzo niedobrze.
Schowała telefon do torby i wyjęła białe pudełko, które do-
stała od Finna. Powiedział, \e ma je otworzyć dopiero w
domu. Chyba powinna go posłuchać.
Tyle \e nigdy zbyt pilnie nie przestrzegała poleceń. Usta-
nawiała własne reguły, robiła wszystko po swojemu. Do tej
pory musiał to o niej wiedzieć.
Poza tym, co za ró\nica, czy otworzy prezent teraz, czy
pózniej?
Pociągnęła za koniec wstą\ki. Otworzyła pudełko. W środku
le\ały niebieskie satynowe majteczki. Te, które zgubiła na
polanie w noc świętojańską.
Wzdrygnęła się, lekko poirytowana. Coś podobnego. Có\ to
za poranny prezent? Spodziewała się czegoś miłego i
romantycznego.
Miłosnego wiersza.
Bi\uterii. Mę\czyzna taki jak Finn, z wielkim doświad-
czeniem w damsko-męskich sprawach, powinien wiedzieć, \e
bi\uteria jest zawsze odpowiednim podarunkiem dla kobiety.
Ale jej własna bielizna?
Uniosła majtki za elastyczny ściągacz i przyjrzała się im spod
ściągniętych brwi, nie zwa\ając na to, \e mo\e stanowić
dziwny widok dla siedzących wokół innych podró\nych.
- Uhm. - Siwowłosa kobieta, zajmująca miejsce naprzeciwko,
zakaszlała, zakrywając usta \ylastą, bogato upierścienioną
dłonią.
Liv wcisnęła majteczki do środka i zamknęła pudełko.
Rozległo się wezwanie do odprawy pasa\erów samolotu,
którym Liv miała nadzieję odlecieć. Dziesięć minut pózniej
osoby, mające rezerwację, weszły na pokład. Zaczęło się wy-
czytywanie chętnych do skorzystania z wolnych miejsc. Na-
zwisko Liv było trzecie na liście. Usłyszała je, ale nawet nie
drgnęła.
Czytano dalsze nazwiska, a Liv dalej trwała bez ruchu.
W końcu stewardesa zamknęła drzwi. Liv patrzyła przez
szybę, jak samolot kołuje na pas startowy.
Minęło sporo czasu. Otoczyła ją następna grupa podró\nych.
Kolejne pary podstarzałych turystów, młode rodziny,
biznesmeni. Wylądował jeszcze jeden samolot. Drzwi się ot-
warły, pasa\erowie wysiedli.
Zaczynała się następna odprawa, kiedy Liv wstała i podeszła
do lady biletowej. Kupiła bilet na najbli\szy lot do Gullandrii.
Miała wylecieć następnego dnia o dziewiątej czterdzieści pięć
rano.
Lotniskowy autobus zawiózł ją do hotelu Crowne Plaza.
Zameldowała się i zamówiła posiłek do pokoju. Zjadła, sie-
dząc na łó\ku, przerzucając kanały w telewizorze i zastana-
wiając się, czy przypadkiem nie oszalała.
Co jakiś czas brała do ręki telefon, po czym go odkładała. Co
mogła powiedzieć? Zwariowałam. Porzucam sta\ i jadę do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]