[ Pobierz całość w formacie PDF ]

następne pół godziny siedzieli oboje w milczeniu, pozdrawiając skinieniem głowy
mijających ich znajomych i zamienili jedynie parę słów z Martinem i Paulą
Barnstable, którzy zatrzymali się przy ich stoliku w drodze na połączony ze
śniadaniem lunch.
Do siebie jednak nie odzywali się ani słowem.
 Gotowa, żeby wracać do domu?  spytał Charles Teri, kiedy dziewczyna
przysiadła się do nich po przegranym meczu z Brettem.
Teri, zdziwiona, uniosła brwi.  Myślałam, że zostaniemy na lunchu 
powiedziała.
Charles uśmiechnął się do niej ze zrozumieniem.  - Rozumiem cię, ale czy nic
sądzisz, że powinniśmy pójść do domu i zobaczyć, co porabia Melissa?
Phyllis poruszyła się na krześle i skłoniła niewyraznie
głowę w stronę męża.
 Może sam pójdziesz? Ja mogłabym zostać z Teri, a może Melissa będzie miała
ochotę wrócić tutaj z tobą.
 Nie  powiedział Charles, a z tonu jego głosu wynikało, że nie będzie
tolerował żadnego sprzeciwu.  Nie wyobrażam sobie, że chciałaby tu jeszcze
dzisiaj wrócić i wcale jej się nie dziwię. A więc jeśli skończyłaś już drinka...  Nie
dokończył zdania, wypisał czek i wstał z krzesła.
Phyllis, już przygotowana na to, by zacząć sprzeczkę, nagle zmieniła zdanie i
uśmiechnęła się wymuszenie do Teri.
 Kiedy twój tato coś postanowi  powiedziała, nie mogąc całkowicie
powstrzymać się od tego, by nie wdawać się w kłótnię  nie warto się z nim
spierać.
Charles, ignorując zupełnie słowa żony, ruszył przez taras, a Teri pospiesznie
podążyła za ojcem. Phyllis, kipiąc w środku ze złości, ruszyła za nimi.
Dziesięć minut pózniej szli łagodnym wzniesieniem, oddzielającym plażę od
trawnika ich posiadłości, kiedy Phyllis nagle zatrzymała się. Na murawie przed
domem, pełni radości, mocowali się z sobą Tag i Melissa, a Blackie obskakiwał ich,
jak gdyby też chciał się przyłączyć do zabawy.
 Melissa!  krzyknęła Phyllis, a ostry głos matki postawił dziewczynę na nogi.
 Ile razy ci powtarzałam, że jesteś za duża na takie zabawy? Masz trzynaście łat i
chcę, żebyś nie zachowywała się jak dziecko!  Ruszyła przez trawnik, lecz drogę
do córki zagrodził jej Blackie, który przywa-rował na ziemi, groznie warcząc.
Zatrzymała się natychmiast, spoglądając na psa, wreszcie skierowała swój gniew na
Taga.
 Tag, mówię ci po raz ostatni! Jeśli nie potrafisz zapanować nad tym psem, to
wiedz, że się go pozbędę. A jeśli chodzi o ciebie, moja droga  ciągnęła dalej,
spoglądając znów na Melissę i taksując wzrokiem plamy z trawy na jej białych
szortach i bluzce  chcę, żebyś natychmiast poszła na górę i doprowadziła się do
porządku. Masz na sobie zupełnie nowe ubrania i nie zdziwię się, jak się okaże, że
już się nie da ich uratować.
Radość, która wypełniała Melissę podczas zabawy z chłopcem, wyparowała jak
rosa w porannym słońcu. Dziewczyna odwróciła się i pobiegła do domu.
 Brawo, Phyllis  powiedział przez zaciśnięte zęby Charles.  Jak będziesz
działać w tym tempie, to przed końcem wakacji będzie z powrotem u doktora
Andrewsa.
Następnie ruszył pospiesznie za córką.
Rozdział 14
Teri leżała niespokojnie w łóżku, z książką na kolanach, nie mogąc zmusić się do
lektury. W pamięci wciąż odtwarzała scenę z popołudnia, kiedy tata wyjeżdżał do
Nowego Jorku. Gdy obejmował Melissę, szepcząc jej coś do ucha i robiąc plany na
następny weekend, znów stała z boku. Kiedy w końcu spojrzał na zegarek, obrócił
się ku Teri i uścisnął ją krótko.
 Zaopiekujesz się dla mnie Melissą?  spytał. Zaopiekować się Melissą! Kim ona
była? Niańką? Czy nie
wystarczy, że jej siostrzyczka pokazała swoje fochy w klubie, psując wszystkim
lunch? Obdarowała jednak ojca jednym ze swoich najsłodszych uśmiechów,
obiecując mu, że zaopiekuje się swoją przyrodnią siostrą.  Będziemy się dobrze
bawiły, zobaczysz. Może nawet dam jej parę lekcji tenisa.
To by był dopiero horror  pomyślała sobie w tej chwili. Już sobie wyobrażała,
jak stoi na środku ich kortu obok ba-senu i podaje Melissie wysokie piłki, jedną po
drugiej, za-chęcając swą siostrę bez przerwy, mimo jej niezdarności.
 Dobrze, Mclisso! Znacznie lepiej! Dobre odbicie! Tuż obok mnie!
Na samą myśl o tym robiło jej się niedobrze, lecz wiedziała przecież, że mogłaby to
zrobić, że zrobiłaby to, gdyby
musiała.
Robiłaby to tak długo, jak długo Melissa będzie uważała
ją za swoją przyjaciółkę.
A kiedy w końcu zorientuje się w czym rzecz (jeśli to w ogóle kiedykolwiek
nastąpi), będzie już za pózno.
O wiele za pózno.
Przesunęła się na wąskiej przestrzeni, czując lekki ból w biodrach z powodu
twardego materaca i przed oczami pojawił jej się obraz Melissy leżącej w swoim
olbrzymim łóżku w pokoju obok.
W moim pokoju  przemknęło przez myśl Teri.  W moim pokoju, w moim
domu, z moim ojcem.
Ale już niedługo.
Wstała z łóżka, włożyła szlafrok i dręczona dziwnym niepokojem podeszła do
okna. Nad ląd od strony morza nadciągnęła cienka warstwa mgły, delikatne mleko,
wirujące wokół wierzchołków drzew, rozmazujące ich kształty i nadające im
nieziemski i upiorny widok.
Pogoda w sam raz dla D'Arcy  pomyślała Teri.  W taką noc duchy spacerują
po plaży.
Z zamyślenia wyrwało ją delikatne skomlenie, a po nim ledwie słyszalny chrobot.
Blackie.
To z pewnością był on. Obwąchiwał tylne drzwi i starał się wśliznąć do środka.
Może powinna otworzyć mu drzwi. Zaprowadziłaby go na górę i wpuściła do
pokoju Melissy.
A następnego ranka...
Do głowy jednak przyszedł jej inny pomysł i jej umysł zaczął pracować szybciej.
Rozważała go przez kilka chwil, bawiąc się nim w myślach.
Podeszła do stojącej obok szafy szyfonierki, wysunęła najwyższą szufladę i macała
wewnątrz dłońmi tak długo, aż
natrafiła na sznur pereł przysłany jej w zeszłym roku na gwiazdkę przez ojca, taki
sam, jaki miała w swej szufladzie Melissa. Wsunęła je do kieszeni szlafroka, weszła
do łazienki i nasłuchiwała chwilę pod zamkniętymi drzwiami sypialni
siostry.
Uchyliła je odrobinę i zerknęła do środka.
Tak.
Wszystko pójdzie jak z płatka.
Phyllis znowu zostawiła córkę na noc bez opasek i dziewczyna leżała zwinięta w
kłębek, z głową wtuloną w poduszkę. Teri słyszała jej równy oddech. Zadowolona,
przymknęła drzwi i wycofała się cicho do swego pokoju, zamykając łazienkę na
klucz. Zgasiła lampę na nocnym stoliku, uchyliła drzwi na korytarz i znowu
przystanęła, nasłuchując.
W domu panowała cisza.
Otworzyła drzwi szerzej, wyśliznęła się na korytarz i zamknęła je za sobą. Włożyła
ostrożnie do zamka staroświecki klucz i przygryzła wargi, gdy przekręcona
zapadka trzasnęła
cicho.
Korytarz rozświetlała jedynie mała lampka u szczytu schodów, którą zapalano na
noc, lecz Teri poruszała się sprawnie po pogrążonym w mroku domu i po paru
sekundach już była na dole. Przez hol, jadalnię i pokoik z zastawą dotarła do
kuchni.
Tutaj już było słychać wyraznie, sapanie i skomlenie psa, a chrobot łap,
skrobiących drzwi brzmiał niespokojnie.
Teri podeszła do drzwi, a pies, słysząc zbliżające się kroki, począł skomleć głośniej.
Lecz kiedy otworzyła je, Blac-kie zawarczał głucho.
 To ja, Blackie  wyszeptała Teri, otwierając szeroko drzwi.  Nie chcesz
wejść do środka? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl