[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wieka, który nam pomoże. Wielu ludzi chętnie pomaga partyzantom, prowadzimy
przecież walkę w ich interesie. Moskal, jak widać, nie należy do nich. Myśli tylko o
sobie. O niczym nie chce wiedzieć. Szkoda, że nie mógł porozmawiać z kimś, kto
uratował się w Zaklikowie...
W tym momencie milczący mężczyzna drgnął i innym wzrokiem spojrzał na Ja-
strzębia . Coś w nim zaczęło pękać, nerwowo zaciskał dłonie, jego oddech stał się
szybszy.
- Ale Moskala te sprawy nie interesują -ciągnął Antek. - On chce mieć spokój.
Bierze i nas za jakichś zdrajców, a jaką my możemy mieć t gwarancję, co on sam
zrobi, gdy go puścimy?
- Pójdzie do szwabów i wsypie nas! - wtrącił groznym głosem Gruby , mrugając
porozumiewawczo do Jastrzębia . - Szkoda gadać, chłopaki. Znam się na takich.
Jazda, masz tu łopatę i kop grób! - syknął na Moskala. - No, szybko! Na co czekasz?
Myślałeś, że z nami tak łatwo ci pójdzie? Mamy dobry sposób na takich, co czekają
tylko, żeby nas sprzedać wrogowi.
- Ja miałbym was zdradzić?! - wykrzyknął zdumiony Moskal.
- A skąd mamy wiedzieć, że nie? rzucił: Jastrząb .
- Puśćcie mnie panie, to się przekonacie. Przyniosę wam ten przeklęty karabin...
Jastrząb przyjrzał mu się uważnie. Teraz już był pewny wygranej. Znał dobrze
tych upartych leśnych chłopów, sam przecież z nich wyrósł. Wiedział instynktownie,
kiedy kłamią, a kiedy mówią prawdę. Moskal ochłonął, uwierzył, że ma przed sobą
prawdziwych partyzantów. Słyszał wiele o odbiciu więzniów w Zaklikowie.
- Dobrze, możesz iść. Przekonamy się, czy jesteś swój chłop...
Poszedł sam prosił, by nikt mu nie towarzyszył. Obawiał się, że po drodze spotka
kogoś znajomego i będzie się musiał tłumaczyć, z kim urządza sobie spacery po lesie.
Miał przyjść jutro wieczorem.
Nazajutrz po kolacji, gdy słońce chyliło się już k zachodowi, Jastrząb na
wszelki wypadek zarządził zmianę miejsca postoju oddziału. Na starym biwaku pozo-
stał tylko Gruby , reszta przeniosła się o kilka kilometrów w stronę Kochan. Czar-
ny i Sokół wyszli na spotkanie Moskala, zachowując dla zasady ostrożność. Nie
było raczej obaw, że on sam rozmyśli się, ale nie można było wykluczyć, że za Mo-
skalem pójdzie ktoś niepowołany.
Na szczęście tym razem wszystko poszło dobrze. Chłop miał też głowę na karku.
Ryzykował rozważnie. Do lasu wybrał się sam. Karabin owinął w szmaty i włożył
między dwie deski spięte rzemykiem. Gdyby go nawet ktoś spotkał, nie zwróciłby na
siebie uwagi. Deski mógł nieść każdy, zwłaszcza w lesie. Gdy doprowadzono go do
Jastrzębia , westchnął z ulgą.
- Z czystym sumieniem oddaję wam broń - powiedział, a po chwili wahania dodał:
- O tamtym, wczorajszym, zapomnijcie, panie... Naprawdę nie wiedziałem, kim jeste-
ście. Różni się teraz kręcą. Kto nakarmi moje dzieci, jeśli głupio stracę głowę...
Jastrząb uścisnął go serdecznie. Rozpromieniony Moskal stał się bohaterem
dnia. Sam rozłożył deski i spomiędzy szmat wyłuskał naoliwiony i połyskujący czystą
oksydą erkaem. Chłopcy nie mogli wzroku od niego oderwać. Najwięcej do powie-
dzenia miał Luby , jeszcze raz udowodnił, co to znaczy dobra wojskowa szkoła.
- Ręczny karabin maszynowy Browning wzór 28 - recytował bez zająknięcia. -
Kaliber 7,9 milimetra, ciężar około 8 kilogramów, magazynek pudełkowy o pojem-
ności 15 naboi, broń o działaniu samoczynnym na zasadzie odprowadzania gazów
prochowych, szybkostrzelność praktyczna 250 strzałów na minutę, skuteczność ognia
seriami krótkimi do 600 metrów, cele duże i głębokie można zwalczać do 1200 me-
trów. Produkcja polska, broń tego typu znajdowała się już na szczeblu drużyny strze-
leckiej lub sekcji w kawalerii...
- O rany, panie - Moskal aż usta otworzył ze zdumienia. - I wy to wszystko spa-
miętacie, ot tak zwyczajnie z głowy. Wierzyć się nie chce.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]