[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Tu, pod balkonem... - wskazywała palcem puste niebo, zorientowawszy się teraz po ocalonej
części bramy. Od barykady nadbiegli ludzie. Wystarczyło, że Malutki cisnął za siebie:  Nasz
Dudzio - - a zaczęli głupio grzebać w olbrzymim rumowisku. Po chwili ustawili się w dwa rzędy,
podawali cegłę za cegłą. Gdy nadszedł Jerzy, z obu stron narosły spore usypiska.
- Malutki, do cholery, na posterunku nie mam połowy ludzi... - przemówił jakoś cicho, jakby
prosił, nie rozkazywał.
- Jęknął! Jak Boga kocham, żyje!... - zaryczał nagle Malutki i przypadł uchem do jakiejś szpary.
Szarpnęło wszystkimi. Szukali właściwie zwłok. Nikt, łącznie z Niteczką, zdawał się nie pamiętać,
że jest tu jeszcze drugi zasypany - ten od noszy.
- Dudzio! Dudzio! - krzyczeli teraz, pochyleni. Jerzy skoczył na gruzy. Teraz i on kopał rękami
jak łopatą, nie czując, że kaleczy sobie dłonie.
 Placówka bez dowódcy... - drżała tylko uparta myśl. Ale kiedy usłyszeli głośniejszy jęk,
dowódca zapomniał o wszystkim. Jeszcze kilkanaście ruchów! Jeszcze kilkadziesiąt - okazało się po
chwili. Jeszcze kilkaset! - po minucie... Jeszcze kilkanaście...
- Balkon... - szepnął klęczący już Malutki sięgając ręką w jakąś szparę. Po chwili przez żelazną
balustradÄ™ zobaczyli... Jest, jest...
- O Jezu! - stęknął równocześnie ktoś z drugiej strony. Pociągnął za wystającą z ruin nogę i
stopa została mu w rękach. Oszołomiony, z twarzą wykrzywioną wstrętem i przerażeniem, trzymał
dużą stopę obutą w zasznurowany półbucik.
- To nie jego... - z okrutną przytomnością umysłu Malutki ocenił rozmiar. - Nie rusz się, nie
rusz... SÅ‚yszysz mnie, Dudzio...
Wyrazny jęk.
- Zdrowy!... - woła któryś z twarzą przyciśniętą do gruzów. Odwalają resztę cegieł. Dudzio
leży na noszach, nakryty balkonem jak ogromną żelbetową klatką. Brzeg balustrady zmiażdżył
zupełnie człowieka, który siedział w nogach noszy.
- Cud - słyszy Jerzy, gdy pochylają się gromadą, by dzwignąć ciężar.
- Wyciągaj... - woła Malutki do Niteczki. Jerzy czuje, że straszny ciężar zgina mu grzbiet.
Widzi pod sobą ręce Niteczki... Głowa i barki wyciąganego chłopca.
- Już.
RzucajÄ… siÄ™ do niego.
- Zostawcie! Powietrza - woła Niteczka słabym głosem.
- Otworzył oczy! A to Dudzio, ho, ho!
- Orzeł - wściekle poprawia szeptem Malutki. Ogromny drab spluwa przez ramię i ukradkiem
przeciera oczy.
A Orzeł siada na noszach i patrzy naokoło zdziwiony: wypadł mu kawałek z przeżytego dnia i
znów jest na barykadzie, wśród swoich.
- Aha, zrobiłem ,,goliata - uśmiecha - się i naraz oczy jego rozszerza groza: - Spodnie! -
szepcze patrząc na swoje nogi. Ugina je raptem w kolanach, jakby badał, czy jeszcze nimi włada.
Całe, od spinacza aż za kolana, oblepione są grubą warstwą krwi i jakiegoś chyba błota... Malutki
tylko się obejrzał na miejsce, skąd odwalili balkon, i już wie.
- Moje spodnie... - szepcze Dudzio- Orzeł i pada na plecy odwracając twarz. Malutki wie:
dopiero jego wstawiennictwo u Ałły pomogło, że wczoraj na kwaterze przykroiła ogromne
esesmańskie spodnie do wymiarów czternastolatka. Dotychczas nosił je zrolowane, jak koc, w
poprzek piersi, strzegąc jak oka w głowie. Wiedział, co robi. Moloch biurokracji zaczął już działać i
mimo zdobycia ogromnych magazynów na Stawkach, wyfasowanie nowych spodni przedstawiało nie
lada trudności. Zamiast rozprowadzić wszystko - złoża konserw, sardynek, pasztetów, czekolady,
cukru - zaczęto prowadzić książki, kwity, asygnaty, uzgadniać rozdzielniki z władzami cywilnymi.
Gdzieniegdzie pociski wmieszały się już w ten zawiły proceder kurcząc poważnie marnotrawione
zasoby.
- Daj, ściągniemy! - pochyliła się nad nim Niteczka. I ona obejrzała już krwawą miazgę, jaka
została z towarzyszącego im człowieka. Ale chłopak obronnym ruchem podciągnął nogi w kolanach.
- Nie dobieraj się do mężczyzny - mruknął surowo Malutki i odsunąwszy ją klęknął. Odpiął
miękkie, jak szyte z czerwonego błota, spinacze. Zciągnął spodnie.
- Ostrożnie - syknął któryś. Twarz Dudzia wyglądała strasznie, skurczona w bolesnym
grymasie. Ale Malutki rozumiał wszystko. Oto ledwo cisnął za siebie ściągnięty łach, począł odpinać
pasek. Chłopak wyprostował nogi na noszach. Dopiero teraz zobaczyli dziecinną chudość łydki,
prostej, bez mięśni, grube, kanciaste, podrapane kolana, na które ranny patrzył ze łzami w oczach,
jakby spojrzeniem chciał przywołać dumne zielone sukno straconych zdobycznych spodni.
- Co się gapisz? - zgromił Malutki Niteczkę wymaszerowując z własnych spodni, szytych na
właściwą, dwumetrową miarę. Teraz, stojąc w krótkich, przybrudzonych kalesonach, starannie
składał spodnie.
- Na - powiedział za chwilę, unosząc głowę chłopca i wsuwając podarunek, jak zagłówek, na
nosze. - W szpitalu ci dopasujÄ….
- Niteczka, bierz tych trzech - Jerzy wskazywał palcem ludzi - i obu rannych do szpitala na
Długą siedem. Cześć, Orzeł, odwiedzimy cię jutro!...
Gwałtownie zaganiał ludzi, przerażony stanem obronności opuszczonego posterunku. Gnał już
tam kłusem Malutki, zabawny w swojej pękatej teraz jak balon panterce nad króciutkimi jasnymi
gatkami.
Niteczka czuła, że za moment zacznie rękami ciągnąć po ziemi: ciężar noszy łamał ją wpół,
dręczył.
 W dodatku takie chuchro... - myślała z wdzięcznością o Dudziu. Na rogu maleńkiej uliczki
odpoczęli. Ocalałe tu domy przystanęły naprzeciwko, jakby oszołomione. przerażającym obszarem
gruzów. W wyprostowanym, uwolnionym od ciężaru ciele krew powraca w obolałe mięśnie. Od
strony barykady Kolumba dochodzi umiarkowana, miarowa pukanina. Spokój. Nagle Niteczka
zabobonnie spojrzała w niebo. Uśmiechnęła się widząc nad sobą balkon. Stanęła tu instynktownie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl