[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wolała widzieć mnie na stryczku niż wyjść za mnie,
pojmujesz ?
Przytknął butelkę do ust i wypił ostatni łyk.
- Jednego zupełnie nie rozumiem, Iris. Gdy ją
widzę, od razu mnie ponosi. Chcę jej dogryzć, chcę ją
zranić, a czuję się przy tym tak, jakbym ranił samego
siebie. Jakbym samemu sobie robił na złość. Wiesz, że
ona mi się śniła?Miałem takie piękne marzenie senne
i to, co było w tym śnie, potem zdarzyło się napraw
dę. Ona mnie dotknęła i ja jej dotknąłem... Była
miękka jak jedwab. A w jej oczach zobaczyłem
pożądanie. Ona taka jest, wiesz ? Drażni, ubliża,
179
a potem kocha. Jak dzika kotka, jak jakaÅ› poganka,
zapamięta się, potem znów wysuwa pazurki i za-
drapie aż do krwi, aż do krwi... Ona nigdy nie
będzie już inna, mówię ci... Wiesz, gotowa była
zaprowadzić mnie na szubienicę. Ale teraz... teraz
jest moją żoną i jeszcze mnie popamięta, oj, popa
mięta...
Zamknął oczy. Zasnął. Iris patrzyła na niego przez
chwilÄ™.
- Biedaku - szepnęła. - Może ona i jest awantur
nicą, ale ty jesteś w niej bardzo zakochany, tylko że
jeszcze o tym nie wiesz.
Pustą butelkę po whisky postawiła na toaletce. Nie
budziła Malachiego. Niech zostanie tam, gdzie jest,
powinien się przespać po tej ilości whisky, którą
wytrąbił w ciągu kwadransa. Wróci potem do swojej
młodej żony w lepszym stanie ducha.
A ona powinna teraz jak najszybciej ruszać w dro
gę do Sparks, tam, gdzie można zebrać najwięcej
wiadomości. Do domu pełnego ponętnych kobiet,
które znają wszystkich mężczyzn z okolicy. Do
domu Cindy.
Nałożyła kapelusz, wzięła aksamitny woreczek
i już od drzwi białą dłonią posłała Malachiemu
smętnego całusa.
- Jutro wracam, kapitanie Slater. Wiem, że ko
chasz tę swoją śliczną awartunicę, ale ja i tak ci
pomogę, bo lubię cię, bo zawsze byłeś wobec mnie
przyzwoity...
Shannon zdjęła suknię ślubną, zwróciła ją pani
180
Haywood, a ponieważ nie miała ochoty nadal pa
radować w koszuli Malachiego, zeszła na dół, do
sklepu, aby uzupełnić swoją garderobę. Starsza pa
ni nie odstępowała jej na krok, wyraznie zachwy
cona jej towarzystwem. Trajkotała bez przerwy,
zwracając się do Shannon już bezceremonialnie po
imieniu. I rozwodziła się głównie nad sprawami
małżeńskimi.
- Och, moje dziecko, ja i tatusiek na poczÄ…tku
zachowywaliśmy się jak dwa koguty. Wiecznie ska
kaliśmy sobie do oczu, o byle co. Każde chciało, żeby
jego było na wierzchu. Kłóciliśmy się jak najęci,
potem to już nawet nie było wiadomo, o co nam
poszło.
Shannon słuchała jednym uchem, pilnie przeglą
dając bluzki. Wybrała w końcu niebieską, z ładnym
haftem w morskim kolorze. Położyła bluzkę na
ladzie, obok pudełko z amunicją i oznajmiła swojej
towarzyszce:
- Pani Haywood! Po pierwsze, Malachi i ja kłóci
my siÄ™ od lat i przede wszystkim o sprawy zwiÄ…zane
z wojnÄ…...
- Wojna już się skończyła, moje dziecko!
- ...a po drugie, ja przedtem znałam mężczyznę
bardzo opanowanego, który nigdy nie wpadał
w złość.
- Tak? No to założę się, że po roku byłabyś bardzo
nieszczęśliwa.
- Nie rozumiem?- Ja go kochałam, i to bardzo. To
była prawdziwa, głęboka miłość.
- Ależ ja ci wierzę, moje dziecko. Po roku miała-
181
byś jednak dość tego układnego dżentelmena. A z ka
pitanem Slaterem na pewno się nie będziesz nudzić
i w końcu jakoś się dogadacie. Wy macie ze sobą
więcej wspólnego, niż wam się wydaje.
Shannon aż zarumieniła się z oburzenia.
- Dogadamy się? Pani Haywood! On cały dzień
siedzi w saloonie!
- To idz po niego.
Shannon stanowczo potrząsnęła głową, zagryzła
wargi i ponownie zajęła się kontemplacją nowej
bluzki.
- Bardzo ładny haft... Pani Haywood, ja nie pójdę
po niego, bo wcale nie marzę o tym, żeby był ze mną.
Jeśli on woli siedzieć w saloonie, bardzo proszę, niech
sobie tam siedzi! I mam wielką prośbę do pani. Czy
mogłabym dostać kolację do pokoju? Chciałabym
dziś wcześniej się położyć.
- Naturalnie, moje dziecko, naturalnie. Ale pro
szÄ™, ty siÄ™ jeszcze trochÄ™ nad tym wszystkim za
stanów. Kapitanowi niełatwo było przełknąć to, co
dziś się stało. Dla mnie on i tak był zdumiewająco
uległy. A na dodatek ty jeszcze się opierałaś...
- Przecież on wcale nie chciał się ze mną żenić.
- Ale uległ, a ty mu uparcie odmawiałaś, choć
wiedziałaś, że mógłby skończyć na szubienicy.
- Nie wierzę, pani Haywood, nie wierzę, że
państwo posunęliby się tak daleko. A teraz proszę mi
wybaczyć, ale już pójdę na górę.
- Jest jeszcze bardzo wcześnie.
- Wiem, ale chcę się już położyć. Proszę te
rzeczy dopisać do rachunku i być spokojną. Ja
182
mam pieniądze, mojej rodzinie udało się przetrwać tę
wojnę lepiej niż wielu innym ludziom.
Nie poszła na górę. Przechodząc przez salon,
wiedziona impulsem, nagle pchnęła frontowe drzwi.
Na ulicy było prawie pusto, tylko koło zakładu
balwierza gawędziło dwóch mężczyzn, a przed we
randą na słoneczku wylegiwał się stary wyliniały
wyżeł.
Zeszła po schodkach, przekroczyła ulicę i pchnęła
wahadłowe drzwi saloonu.W środku panował pół
mrok i było niemal tak samo pusto jak na ulicy. Na
końcu sali, rozparty w krześle, siedział samotny
ranczer, z kapeluszem nasuniętym głęboko na czoło,
jakby chciał ukryć twarz. Barman wycierał szklanki,
a na stołku przy barze jakaś dziewczyna z nudów
nawijała na palce końce swoich jasnych włosów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]