[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przeglądał gazetę. Nic nie wskazywało na to, że
kemping znajdował się właściwie w stanie oblężenia.
Pytanie o dzieci nie miało sensu. Ani Rodneya, ani
Louise tutaj nie było. Właśnie wtedy Irey Wali
załamała się ostatecznie.
Osłabiona, bała się zbliżyć do kogokolwiek. Bała się
pomocnej dłoni, nic nie znaczących słów,
84
które miały nieść pocieszenie. Przez łzy zobaczyła
zamazaną postać mężczyzny w zielonym mundurze.
Mógł mieć około trzydziestki, zresztą to było mało
istotne.
- Moje dzieci - starała się mówić zrozumiale. -
Rodney i Louise... sześć i cztery... zginęły. Nie... nie
mogę ich nigdzie znalezć.
- Wiele dzieci ginie - mężczyzna uśmiechnął się. - Ale
zwykle nie na długo. Nic złego nie mogło im się tutaj
stać, a terenu kempingu na pewno nie opuściły. To,
że ich nie ma, wcale nie oznacza, że coś im się
przydarzyło. Prawdopodobnie poszły do salonu gier
lub do parku. Pomogę ci je szukać. A przy okazji,
nazywam siÄ™ Gordon Smallwood.
- Dziękuję - Irey przemogła się i uspokoiła nieco. -
Jestem Irey Wali.
Pozwoliła, by prowadził ją pod rękę. Wydawało się
to całkiem naturalne. Smallwood miał całkowitą
rację. Rodneyowi i Louise nic nie mogło się
przytrafić i wkrótce ich odnajdą. Zmusiła się, by w
to uwierzyć.
Louise i Rodney w poszukiwaniu matki oddalili siÄ™
od domku. Chłopiec był oszołomiony, ruchy miał
niezdarne, jakby mózg nie koordynował jego ciała.
Teraz dopiero odczuł szok po tym, co mu się
przydarzyło. Znowu wydawało mu się, że widzi
brodatego robotnika, który go uratował i
85
gigantycznego kraba, zbliżającego się po to, by zabić.
Wtedy Rodney krzyczał, ale teraz już tego nie
potrafił. Nie był w stanie nawet normalnie mówić.
Przerażony do ostatnich granic obawiał się nawet
obecności swojej siostry. Muszą znalezć mamusię, a
wszystko będzie dobrze.
Jezioro. Dzika kaczka która nocą kwakała,
protestując przeciwko sztucznemu światłu i ludzkiej
obecności, zniknęła. Para gęsi kanadyjskich,
przebywających tam od wiosny, zaginęła również.
Pozostało tylko słonawe jezioro, pozbawione
wszelkiego życia, z tuzinem kolorowo pomalowanych
łodzi, przywiązanych rzędem do betonowego
pomostu. Woda zaczynała śmierdzieć od gorąca i
wrzuconych lub przywianych z parku śmieci. To
było jedyne miejsce na kempingu, do którego armia
sprzątaczy nie mogła dotrzeć. Basen wpierw trzeba
by było osuszyć, a potem dopiero oczyścić. Ale
dzisiaj nikogo nie interesowała przyjemność
pływania łódkami.
Rodney i Louise, trzymajÄ…c siÄ™ balustrady, stali i
wpatrywali się w wodę. Pośrodku była wysepka -
jakieś pół akra skały i ziemi, gęsto porośniętej
wysokimi na sześć stóp sosnami, nadającymi wyspie
niezbyt przyjemny wyglÄ…d.
- Mamusi tutaj nie ma - przemówiła Louise,
chwytając brata za rękę. - Chodzmy sprawdzić gdzie
indziej.
Rodney jakby wpadł w trans. Wpatrywał się
86
bezmyślnie w wysepkę. Jego mózg miał trudności z
rejestrowaniem tego, co widziały oczy. Znowu ujrzał
tego olbrzymiego skorupiaka pełznącego przez skały
i trzaskajÄ…cego szczypcami, tak jak wtedy, gdy
rozmyślnie wciągnął brodatego mężczyznę w
zasadzkę. Do końca swych dni nie zapomni wyrazu
tej okropnej gęby. Wryła mu się w pamięć na
zawsze.
Stwór pojawił się znowu. Wyłonił się z cuchnących
głębin nieruchomego jeziora, aby odnalezć Rodneya
i wzrokiem przyszpilić do miejsca. Raz mi uciekłeś,
chłopcze, ale tym razem ci się nie uda. Zamierzam
zjeść ciebie i twoją małą siostrę! - zdawał się mówić.
Louise krzyczała, próbując odciągnąć brata od
wody. Rodney opierał się zahipnotyzowany
widokiem kraba w całej okazałości. Stwór był
większy niż osiołki na polu obok salonu gier.
Klik-klik-klikety-klik.
Wzniesione szczypce poruszały się jak anteny. Woda
rozpryskiwała się pod naporem cielska, wokół
gęstniały obrzydliwe opary. Ale przecież stwór nie
mógł być tu naprawdę - powiedziało do siebie
dziecko. Krab był wciąż na plaży, musiał być, bo
przecież nie mógł przejść przez umocniony
falochron. Rodney będzie go widział jeszcze w
setkach różnych miejsc, na jawie i we śnie; nocą,
pełen strachu będzie wołał matkę. Gdyby tatuś był
tutaj...
87
Ktoś krzyczał. Jakiś dorosły. Słychać było odgłosy
pospiesznych kroków, gwar zbierającego się tłumu,
piski przerażenia.
- W jeziorze jest krab!
To była prawda, ale Rodney Wali przekroczył
granice strachu. Ten mały chłopiec był już wolny od
przerażenia. Widział i poruszał się, ale zupełnie
oderwany od rzeczywistości.
- Niech ktoÅ› zabierze te dzieci od balustrady.
Krab był bardzo blisko brzegu, jego szczypce wydały
metaliczny dzwięk, uderzając o stalową balustradę.
Kilka jej podpór wygięło się. Szczypce uniosły się
znowu i zadały potężny cios. Dwu-dziestostopowy
fragment bariery wyrwany został nagle z betonu i
wyrzucony w powietrze. Po chwili zwalił się z
Å‚oskotem do wody.
Właśnie wtedy Rodney i Louise poczuli, że coś ich
unosi i porywa; w tym samym momencie stwór
zaczął już wypełzać na brzeg. Po raz drugi tego dnia
zostali w ostatniej chwili ocaleni.
Gordon Smallwood trzymał dwójkę dzieci, każde
pod jednym ramieniem i biegł, krzycząc
jednocześnie do Irey Wali, by uciekała, póki czas.
Zgromadzony na skraju parku tłum sprawiał
przygnębiające wrażenie. W takich momentach z
ludzi wychodzi ich straszna natura: pojawiajÄ… siÄ™
znikąd w miejscach, w których rozgrywają się
dramaty, aby napawać się rzezią i znikać, gdy krew
wsiÄ…knie w ziemiÄ™. Gapie bawili siÄ™ wido-
kiem strachu i cierpienia tak długo, póki to nie
dotyczyło ich samych. Może nawet mieli nadzieję, że
krab pożre dzieci, a także strażnika i kobietę
usiłujących je ocalić. Niemożliwością było dociec, co
myślą.
Gordon i Irey biegli, nie oglądając się, mimo że
słyszeli za sobą stukot krabich szczypiec. Uciekali w
stronę tłumu.
Krab zatrzymał się dziesięć jardów od jeziora. W
jego oczach prócz gniewu gorzało coś jeszcze:
strach. Ujrzał betonowe budynki - ten sztuczny
świat, który zastąpił naturalne otoczenie - i cofnął
się. Po raz pierwszy w swym życiu bał się, lecz mimo
to był bardzo niebezpieczny.
Powoli i niezgrabnie stwór odwrócił się i miażdżąc
pozostałości poręczy ruszył niespiesznie ku wodzie,
by po chwili się w niej pogrążyć. Jedynym dowodem
obecności kraba były fale na powierzchni, znaczące
jego podwodną drogę. A gdy w końcu i one zniknęły,
zdawać by się mogło, że całe zdarzenie było tylko
nocnym koszmarem. Ale nikt tak nie myślał.
- To niemożliwe - stwierdził Miles Man-ning z
pewnością, której- w rzeczywistości wcale nie miał. -
Absolutnie niemożliwe. Nasze wały są nie do
przebycia. Jedyny słaby punkt wzmocniliśmy dziś
rano.
- To możliwe - na orlej twarzy mężczyzny
89 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl