[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sierżant czetnik oraz z tuzin czetników i niemieckich żołnierzy leżeli głęboko ukryci między
kamieniami.
Droszny trzymał przy oczach lornetkę. Przyjrzał się dokładniej ziemi w pobliżu
przeciwległego krańca wiszącego mostu, a potem zaczął ją przesuwać w lewo, mijając głaz,
za którym leżeli ukryci Reynolds z Marią, aż dotarł do ściany zapory. Podniósł lornetkę,
podążając za niewyraznym zygzakowatym zarysem żelaznej drabiny, zatrzymał ją, nastawił
ostrość najlepiej jak się dało, a potem jeszcze raz wytężył wzrok. Nie było najmniejszych
wątpliwości - na wysokości mniej więcej trzech czwartych drabiny stało na niej dwóch
uczepionych ludzi.
- Boże Wszechmogący! - Droszny opuścił lornetkę i niemal z niedowierzaniem i
przerażeniem na chudej twarzy o ostrych rysach obrócił się do sierżanta u swojego boku. -
Czy ty wiesz, co oni chcą zrobić? - spytał.
- Zapora! - aż do tej pory ta myśl nie powstała sierżantowi w głowie, ale przerażona
mina Drosznego uświadomiła mu to tyleż nagle, co niechybnie. - Chcą wysadzić zaporę!
%7ładen z nich w ogóle nie pomyślał, jak też Mallory jest w stanie wysadzić zaporę, bo
zarówno Droszny, jak i sierżant, podobnie jak inni przed nimi, zaczęli dostrzegać w Mallorym
i jego metodach działania zadziwiającą nieuchronność, przemieniającą odległą możliwość w
bardzo duże prawdopodobieństwo.
- Generał Zimmermann! - wykrzyknął Droszny, którego grobowy głos dosłownie
schrypł. - Trzeba go ostrzec! Jeżeli ta zapora pęknie, kiedy czołgi i wojsko będą przekraczać...
- Ostrzec go? Ostrzec go? Ale jak mamy go ostrzec, na miły Bóg?
- Na zaporze jest radiostacja.
Sierżant wybałuszył oczy na Drosznego.
- Równie dobrze mogłaby się znajdować na księżycu - odparł. - Natkniemy się na ich
tylną straż, na pewno ją zastawili. Część z nas zginie przy przeprawie przez ten most,
kapitanie.
- Tak sądzisz? - Droszny spojrzał ponuro na zaporę. - A jak myślisz, co się stanie z
nami wszystkimi tu na dole, jeśli ruszy woda?
* * *
Powoli i bezgłośnie, prawie niewidoczni Mallory z Millerem popłynęli na północ
przez ciemne wody zalewu na Neretvie, oddalając się od ściany zapory. Nagle Miller, który
wysunął się nieco do przodu krzyknął cicho i przestał płynąć.
- Co się stało? - spytał Mallory.
- To się stało. - Miller z wysiłkiem uniósł tuż nad wodę kawałek czegoś, co wyglądało
na ciężką stalową linę. - O tym drobiażdżku nikt nam nie wspomniał.
- Nikt - przyznał Mallory. Sięgnął ręką pod wodę. - A pod spodem jest stalowa siatka.
- Na torpedy?
- Właśnie.
- Dlaczego? - Miller wskazał na zachód, gdzie nie całe dwieście metrów od nich zalew
skręcał ostro w prawo pomiędzy wysokimi ścianami skalnymi. - Niemożliwe, żeby
bombowiec torpedowy - w ogóle jakikolwiek bombowiec - zaatakował tę zaporę.
- Ktoś powinien to powiedzieć Niemcom. Nie pozostawiają niczego przypadkowi... co
ogromnie utrudnia nam zadanie. - Mallory spojrzał na zegarek. - Musimy się pośpieszyć.
Mamy spóznienie.
Ostrożnie przelezli przez drut i znów popłynęli, tym razem szybciej. W kilka minut
pózniej, zaraz po minięciu zakrętu na zalewie i straceniu z oczu zapory, Mallory dotknął
ramienia Millera. Obaj, płynąc w pozycji pionowej, obrócili się i spojrzeli w kierunku, z
którego przypłynęli. Na południu, najwyżej trzy kilometry od nich, nocne niebo rozkwitało
nagle mnóstwem urodziwych płonących różnobarwnych rakiet oświetlających na
spadochronikach - czerwonych, zielonych, białych i pomarańczowych, opadających wolno w
dół ku Neretvie.
- Przepiękne - orzekł Miller. - A czemu to ma służyć?
- Ma służyć nam. Z dwóch powodów. Przede wszystkim, każdemu, kto się będzie im
przyglądał - a będą się przyglądać wszyscy - ponowne oswojenie wzroku z ciemnościami
zajmie co najmniej dziesięć minut, co oznacza, że wszelkie dziwne rzeczy, dziejące się w tej
części zalewu, będzie znacznie trudniej zauważyć, a ponadto: jeśli wszyscy będą zajęci
patrzeniem w tamtą stronę, to nie będą mogli patrzeć jednocześnie w tę.
- Bardzo logiczne - pochwalił Miller. - Nasz znajomy, komandor Jensen, uwzględnia
prawie wszystko, co?
- Mówią o nim, że ma bardzo równo pod sufitem. - Mallory obrócił się i spojrzał na
wschód, nadstawiając ucha, żeby lepiej słyszeć. - Punktualnie, zgodnie z planem. To trzeba
im przyznać - rzekł. - Słyszę, że już lecą.
Od wschodu, na wysokości najwyżej stu pięćdziesięciu metrów nad powierzchnią
zalewu, nadleciał lancaster, zmniejszając obroty silników niemal do prędkości przeciągnięcia.
Miał nadal dwieście metrów dopływających w pozycji pionowej Mallory ego i Millera, kiedy
nagle rozkwitły pod nim duże czarne czasze jedwabnych spadochronów. Prawie natychmiast
potem wielki bombowiec zwiększył obroty silników do maksimum i wspinając się ostro
przechylony wszedł w zakręt, żeby uniknąć rozbicia się o góry po drugiej stronie zapory.
Wpatrując się w wolno opadające czarne spadochrony Miller obrócił się i spojrzał na
jaskrawo płonące rakiety na południu.
- Niebo roi się dziś od różności - oznajmił.
A potem wraz z Mallorym popłynął w kierunku opadających spadochronów.
* * *
Petar był bliski wyczerpania. Od wielu długich minut przytrzymywał bezwładnego
Grovesa, przyciskając go do żelaznej drabiny, i obolałe mięśnie ramion zaczynały mu już
drżeć z wysiłku. Mocno zaciskał zęby, a po jego wykrzywionej mozołem i udręką twarzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl