[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie kocha - dzieło po dziele odpada od niego, chwila po chwili zstępuje w przestrzeń, ograni-
cza się kształtami i póty jest prochem, póty Salomonową świata próżnością, póki jej obce nie
przejmie uczucie, póki jej obcy rozbudzony entuzjazm w nieskończoność życia nie pchnie.
Artysta tworzy tylko, tworzy zaś, bo ma zdolność i musi tworzyć, bo tego wymaga organizm
całej jego istoty, bo pszczoła także musi miód wydawać, kwiat musi pachnieć, woda rzeki
musi płynąć - ale jak tworzy? na co tworzy? to jest w nim odrębnością, to już artystycznej nie
stanowi natury. - Czasem tworzy okropnymi sposobami. %7łeby odmalował konającą twarz
Chrystusa, przybija da krzyża żywego człowieka i bok mu włócznią śmiertelnie rani. %7łeby
wyśpiewał piosenkę miłości, kładzie spokojne ucho na wzburzonej piersi, nastraja do gry
krwawe żyły cudzego serca i przebiera po nich marmurowymi palcami dopóty, dopóki mu
artystycznego nie wydadzą dzwięku - a jak wydadzą, to choćby też wszystkie struny pęknąć i
splątać się miały, oddziera od nich pałce, przenosi je co prędzej na kościane klawisze forte-
pianu, może na smyczka włosienie, i co podsłuchał, odgrywa dokładnie, i czym pamięć na-
ciągnął, tym echo dętych instrumentów wypełnia. Czasem też artysta sam z siebie wymyśli
wrażenie jakiego dzwięku, sam sobie wyrysuje nigdzie nie widziany obrazek! O! to jeszcze
niebezpieczniej - bo wiecie przecież, że on uczuciem i miłością znieśmiertelnić tego nie mo-
że, on musi w kształty ująć, skończonością zawarować. Więc też szuka kształtu, dobiera sobie
warunków, próbuje pomysłu swojego, a zawsze na żywych przykładach, jak doktorzy nowych
lekarstw próbują... podobno tylko na zwierzętach żywych... no i cóż? czyż za to przekleń-
stwem rzucić artyście? A jeżeli też w zamian cierpień i krwi waszej da nam jakie arcydzieło -
prześliczny obraz - cudną nutę piosnki - to cóż? przeklinać także? - O! nie, tylko niech ci,
których kochacie, z dala artystów idą drogą swoją... Patrzcie, co za ogień wyborny! świeci i
grzeje - wyborny ogień - a jednak z wolna wszyscy usunęliście się od kominka i między nim a
wami zostało puste, szerokie koło - geniusz artysty ogniem jest, rzucajcie mu na pastwę
wszystko, co chcecie, tylko nie rzucajcie złotego szczęścia i serc miłością bijących - alboż wy
to Sabejczykowie lub Gwebry? czciciele tego, co świeci? Ja wam powiadam, światłość dla
was, jak powietrze dla was, jak pokarmy i napoje dla was. Wyłączono już bóstwo z natury,
nie biją dziś pokłonów słońcu, gwiazdom i księżycowi - wyłączcież i wy część waszą z uży-
cia piękności i sztuki, postrącajcie artystów z ołtarzy waszych, bo to nowe bałwochwalstwo
tylko, sabeizm intelektualny; co jest boskiego w artyście, to dane przez was i wam; co jest
boskiego w artyście, to właśnie rozłączać się z nim musi ciągle, żeby stanęło przed wami; co
w nim boskiego, to przez jego duszÄ™ sÄ…czy siÄ™ niby olej skalny i na zewnÄ…trz dopiero, w ze-
tknięciu ze wzrokiem i z myślą waszą, i z uczuciem waszym może się w blaski rozetlić - ale
tam, w głębi, tam tylko masa jakiejś czarnej ziemskiej gliny, trochę odmiennego gatunku. - Ot
tak, dobre mi słowo na myśl wpadło; artysta jest tylko odmiennym gatunkiem człowieka; co
tam sądzić, ganić, chwalić, jest odmiennym i koniec; niechże kto wielbi białość, a błękit potę-
pia. Ja do Cypriana żadnej nie mam urazy - biedny Cyprian! Jego życie stargane, zakłócone
sny mojej młodości! Czyż ja się mogłem domyśleć, że to wszystko było planem jednego ob-
razu? - Kiedy Karol wziął zemdlonego na ręce i poniósł do łóżka, czułem tylko boleść naj-
wyższą, pózniej, kiedy siostrom znać dano, gdy rodzice nadeszli, wśród ogólnej trwogi nie
miałem jednej chwili na uchylenie się w rozbudzoną osobistość, jednego drgnięcia serca do
zmarnowania na postronne wrażenia. Cuciliśmy, ratowali Cypriana, byłbym się chciał zamie-
nić w każdą kroplę ożywczej wody, co martwe jego czoło rzezwiła, w każde słowo pociechy,
co przerażoną i drżącą matkę uspokoić mogło. Cierpiałem za niego, za nich wszystkich, cier-
piałem moim własnym cierpieniem, a przecież nieraz pózniej zdarzyły się chwile, w których
ja nie do przeszłych radości, nie do straconej swobody, ale do owego przejścia pierwszej bo-
leści zatęskniłem sobie. Taka boleść nie wyczerpuje ducha; póki jest nadzieja ulżenia drugim,
zbogacenia ich choćby własną największą nędzą, póty jest uświęcenie boleści; lecz gdy nas to
35
zadrażni, co nawet innym na jeden uśmiech pustoty się nie zda, gdy nam dokuczy, co innym
także zawadą lub zgorszeniem padnie, wtedy jest ból prawdziwy, okropny - bezrozumny jak
zwierzę, bezbożny jak piekło!
Cyprian z wolna przychodził do siebie, spojrzeniem i niepewnym uśmiechem za troskli-
wość dziękował, ale mówić nie mógł, bo zanadto był osłabiony - usnął wreszcie i mieliśmy go
pilnować koleją - ja pierwszy miejsce przy nim zająłem, lecz gdy się wszyscy rozeszli, nikogo
pózniej puścić nie chciałem. Siedząc tak, siedząc godzinę po godzinie, w najgłębszej cichości,
sam nie wiem, jakim spadkiem myśli zadumałem się nad wszystkim, co mi Cyprian przed
swoim zemdleniem mówił - i było to dziwne dumanie. Robiło mi się czasem rozpaczliwie
tęskno i duszno, a pózniej znowu było mi, jak gdybym się miał spieszyć gwałtownie, jak gdy-
by coś o jedną chwilę życia uciec mi lub dogonić mnie miało - było mi, jak gdybym się nie-
cierpliwił, jak gdybym nie mógł prędko rozpieczętować najpożądańszego listu, zerwać lub
rozsupłać powrozu, którym by mi nogi skrępowano; nagłym ruchem zacisnąłem palce na pal-
ce, że aż mi wszystkie stawy chrupnęły i przerzuciłem obie ręce na założone kolano. Nie
wiem, czy ten ruch prędki, czy inny jaki powód zbudził Cypriana, ale gdy spojrzałem ku nie-
mu, już miał oczy otwarte i smutno wlepione we mnie.
- Może ja zle zrobiłem? - rzekł swoim dawnym; poczciwym braterskim głosem - wplotłem
przedwcześnie marzenia w twoją duszę i już cierpisz.
- Oh! cóż ty znowu o cierpieniu mówisz! - szczerze go uspokajałem - śpij, śpij, braciszku,
ja nigdy nie byłbym szczęśliwszy, gdyby nie choroba twoja.
- Jeśli tak, to dobrze. Obudziłem się z jakąś myślą żalu właśnie w tej chwili, kiedy ręce
załamywałeś, resztką snu przywidziało mi się, że ja początkiem twojej niespokojności.
- Niespokojności, być może - a najpierw o ciebie, Cyprianie.
- Na ostatku o mnie, mój Beniaminku! Najpierw... już ja zgaduję, o co najpierw - i szkoda,
bo trochę przecierpisz, teraz lub pózniej, ale inaczej być nie mogło, mój obraz przede wszyst-
kim - iż tym wyrażeniem jak gdyby zrzucił całą odpowiedzialność z sumienia swego. - Choć
przecierpisz - mówił znów bardzo spokojnie - to ja ci nadgrodzę; wezmę cię z życiem, z mło-
dością, z marzeniami twoimi, z cudną pięknością twych rysów, wezmę cię, Beniaminku, i
poniosę w świat szczęścia - złożę głowę twoją na kolana tej, przed którą uklęknąłem, gdy mi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl