[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pózniej.
Broniąc się przed myślami niemającymi żadnego
zwiÄ…zku z ich misjÄ…, popÄ™dziÅ‚, pochylony, po skrzypiÄ…­
cym śniegu.
Althea szła szybkim krokiem w kierunku chaty.
Chciała być trochę zdyszana i roztrzęsiona, kiedy
zapuka do drzwi. Gdy zza drzew wyłoniła się ściana
frontowa z trzema oknami, puÅ›ciÅ‚a siÄ™ truchtem, od­
grywając scenę radości i ulgi. Niemal rzuciła się
na drzwi, tłukąc w nie pięściami i wzywając pomocy.
W mężczyznie, który jej otworzyÅ‚, z miejsca rozpo­
znała Kline'a. Miał na sobie rozciągnięty trykot, a jego
przekrwione oczka łzawiły od dymu z papierosa,
przyklejonego w kÄ…ciku ust. CuchnÄ…Å‚ tytoniem i skwaÅ›-
niałą whisky.
- Och, dzięki Bogu! - Althea oparła się ciężko
o futrynę. - Dzięki Bogu! Bałam się, że nikogo nie
zastanę. Szłam tak długo, że nie czuję nóg.
Kline otaksował ją wzrokiem. Lalunia pierwsza
klasa, palce lizać, pomyślał. Rzecz w tym, że nie był
przygotowany na takÄ… niespodziankÄ™.
- Czego chcesz? - burknÄ…Å‚.
- Mój wóz... - Chwyciła się za serce. - Zepsuł się
jakiś kilometr stąd. Chciałam odwiedzić przyjaciół.
Nie wiem, może skręciłam w nie tę drogę, co trzeba. -
174
Zadrżała i owinęła się szczelniej kurtką. - Mogę
wejść? Strasznie zmarzłam.
- W tej okolicy nikt nie mieszka. Nie ma w pobliżu
żadnych innych domów.
Zamknęła oczy.
- MusiaÅ‚am zle skrÄ™cić. Wszystko wyglÄ…da tu do­
kładnie tak samo. Z Englewood wyjechałam jeszcze
przed wschodem słońca. Chciałam jak najwcześniej
rozpocząć wakacje. - Posłała mu błagalne spojrzenie. -
Proszę, niech mi pan pozwoli skorzystać z telefonu.
Zadzwonię do przyjaciół, żeby po mnie przyjechali.
MogÄ™?
- Chyba tak. - Jest nieszkodliwa, uznał Kline. Poza
tym, aż miło na nią popatrzeć.
- Ojej, ogień... -Pojękując z ulgi, Althea podbiegła
do kominka. - Nie wiedziałam, że można do tego
stopnia przemarznąć. - Rozcierając skostniałe ręce,
uśmiechnęła się przez ramię do Kline'a. - Nie wiem,
jak mam panu dziękować, że mnie pan wybawił
z kłopotów.
- Nie ma sprawy. - Kline wyjÄ…Å‚ papierosa z ust. -
Rzadko ktoś tędy przejeżdża.
- Teraz już rozumiem dlaczego. - SpojrzaÅ‚a w stro­
nę okna. - Muszę jednak przyznać, że jest tu pięknie.
A ten dom! - Obróciła się na pięcie. - Po prostu
niesamowity! MyÅ›lÄ™, że miÅ‚o wyciÄ…gnąć siÄ™ tu z butel­
kÄ… wina przy kominku. Można wtedy spokojnie prze­
czekać niejedną śnieżycę.
Kline uśmiechnął się obleśnie.
- Wolałbym wyciągnąć się z czymś innym niż
z butelkÄ….
Althea spuÅ›ciÅ‚a skromnie wzrok i zatrzepotaÅ‚a rzÄ™­
sami.
- To takie romantyczne miejsce, panie...
- Kline. Możesz mówić do mnie Harry.
175
- Dobrze, Harry. Ja jestem Rose. - Podała mu
swoje drugie imiÄ™, na wypadek gdyby znaÅ‚ imiÄ™ polic­
jantki, współpracującej z Dzikim Billem. - Cieszę się,
że cię poznałam - dodała, wyciągając rękę. - Myślę, że
uratowałeś mi życie.
Co siÄ™ tam wyprawia na dole, do cholery?
Althea podniosła wzrok. Na antresoli zobaczyła
rozczochranego koÅ›cistego blondyna, w którym rozpo­
znała drugiego gwiazdora filmu wideo.
Spokojnie! Mamy gościa, Donner! - zawołał do
niego Kline. - Zepsuł jej się samochód.
- A niech to... - Donner zamrugał powiekami,
a potem uważnie przyjrzał się Althei. - Ale z ciebie
ranny ptaszek, złotko.
- Jestem na wakacjach - powiedziała, błyskając
zębami w uśmiechu.
- Och, to dobrze się składa. - Donner zaczął
schodzić na dół. Puszył się przy tym jak kogut
w kurniku. - Może przyniósłbyś pani filiżankę kawy,
Kline?
- Tidal Wave jest już w kuchni. Dzisiaj jego kolej.
Zwietnie. - Donner posłał Althei znaczący
uśmiech. - Powiedz mu, żeby przygotował jeszcze
jedną filiżankę dla naszej damy.
A może raczej ty...
- Och, marzę o filiżance kawy. - Althea zwróciła
wielkie, piwne oczy na Kline'a. - Kompletnie prze­
marzłam.
- Jasne. - Kline wzruszył ramionami, rzucił Don-
nerowi ostrzegawcze spojrzenie i wyszedł. Althea
pomyÅ›laÅ‚a, że wyglÄ…daÅ‚ zupeÅ‚nie jak zÅ‚y pies, próbujÄ…­
cy odstraszyć rywala.
Zaczęła siÄ™ zastanawiać, ilu jeszcze czÅ‚onków gan­
gu może znajdować się w chacie. Czy tylko ta trójka?
~ Mówiłam właśnie Harry'emu, że macie piękny
176
dom. - PrzeszÅ‚a przez salon i rzuciÅ‚a torebkÄ™ na sto­
lik. - Mieszkacie tu przez cały rok?
- Nie, wpadamy tylko od czasu do czasu.
- Jest znacznie większy, niż wydaje się z zewnątrz.
- I o to właśnie chodzi. - Donner zbliżył się do
Althei, która przysiadła na poręczy fotela. - A może
chciałabyś tu trochę pomieszkać? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl