[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Alan Carstairs przyjeżdża do Staverley z tymi ludzmi, jak się nazywają?
- Rivingtonowie. Wiele sobie po nich obiecuję, jeśli uda nam się ich znalezć.
- Będziemy szukać. No dobrze, Alan Carstairs przybywa do Staverley z Rivingtonami.
Czy myślisz, że coś się za tym kryło?
- Rozumiem, że zastanawiasz się, czy chciał przyjechać do Bassington-ffrenchów w
jakimś z góry upatrzonym celu?
- Właśnie. Ale może był to jednak przypadek? Przyjechał tu ze znajomymi i natknął
się na tę dziewczynę przypadkowo, tak jak ja? Podejrzewam, że musiał znać ją wcześniej, bo
inaczej dlaczego nosiłby przy sobie jej fotografię?
- Możliwe też - głośno zastanawiała się Frankie - że Carstairs był już na tropie
Nicholsona i jego kompanii.
- A Rivingtonów wykorzystał jako pretekst, żeby się tu dostać, nie wzbudzając
podejrzeń?
- To prawdopodobna hipoteza - orzekła Frankie. - Mógł być na tropie gangu.
- Albo na tropie dziewczyny, po prostu.
- Dziewczyny?
- Tak. Może została porwana? Mógł przybyć do Anglii, aby jej poszukiwać.
- Więc dobrze. Ale skoro wytropił ją w Staverley, to po co jechał do Walii?
- Trudno powiedzieć, nie wiemy jeszcze wszystkiego - przyznał Bobby.
- Evans... - powiedziała Frankie w zamyśleniu. - %7ładnych wskazówek co do Evansa.
Evans musi być związany z Walią.
Milczeli oboje przez chwilę. Nagle Frankie ocknęła się z zadumy i rozejrzała po
okolicy.
- Patrz, jesteśmy już na Putney Hill. Ta jazda minęła jak z bicza trząsł. Dokąd teraz
jedziemy i co mamy zamiar robić?
- To ty tu rządzisz. Ja nawet nie wiem, po co wybraliśmy się do Londynu.
- Podróż miała być tylko wymówką, żeby porozmawiać z tobą. Nie mogliśmy
ryzykować, żeby widziano mnie, jak przechadzam się po uliczkach Staverley z szoferem pod
rękę, zatopiona w rozmowie z nim. Ten niby-list od ojca posłużył mi jako pretekst do
podróży. O mały włos cały plan nie wziął w łeb przez Bassington-ffrencha, który miał ochotę
się z nami zabrać.
- To by nam rzeczywiście pomieszało szyki.
- Nie całkiem. Wysadzilibyśmy go, gdzie by chciał, a potem byśmy pojechali na
Brook Street i omówili wszystko. Jedzmy tam tak czy owak. Twoje lokum przy warsztacie
może być pod obserwacją.
Bobby przyznał jej słuszność i opowiedział o tajemniczym nieznajomym, który
dopytywał się o niego w Marchbolt.
- Pojedziemy więc do stołecznej rezydencji Derwentów - zadecydowała. - Nie ma tam
teraz nikogo oprócz mojej służącej i stróża.
Wjechali w Brook Street. Frankie zadzwoniła i weszła. Bobby czekał w samochodzie.
Potem drzwi znowu się otworzyły i stanęła w nich Frankie, przywołując go. Weszli na górę i
dużego salonu, odsłonili rolety i zdjęli pokrowiec z jednej z sof.
- Jest coś, o czym zapomniałam ci powiedzieć - zaczęła Frankie. - Szesnastego, w
dniu, kiedy próbowano cię otruć, Bassington-ffrench był w Staverley, za to Nicholson
wyjechał podobno na konferencję do Londynu. A jezdzi ciemnoniebieskim talbotem.
- I ma łatwy dostęp do morfiny - dodał Bobby.
Wymienili znaczÄ…ce spojrzenia.
- Może to nie jest jeszcze dowód - rzekł Bobby. - Ale komponuje się niezle.
Frankie podeszła do stolika i wzięła książkę telefoniczną.
- Co chcesz zrobić?
- Szukam nazwiska Rivington. Kartkowała książkę w pośpiechu.
- A. Rivington i Synowie, firma budowlana; B.A.C. Rivington, chirurg szczękowy; D.
Rivington, Shooters Hill; nie, to chyba nie ten; panna Florence Rivington, pułkownik H.
Rivington, kawaler orderu D.S.O... już raczej ten, Tite Street, Chelsea...
Szukała dalej.
- Mamy tu M.R. Rivingtona na Onslow Square. To może być ten. I jeszcze William
Rivington w Hampstead. Myślę, że ci z Onslow Square i Tite Street to najlepsi kandydaci.
Trzeba z nimi zobaczyć natychmiast.
- Masz rację. Ale właściwie co im powiemy? Wymyśl jakieś prawdopodobne
Å‚garstwo, Frankie. Ja nie jestem w tym dobry.
Frankie zastanawiała się przez jakiś czas.
- Myślę - rzekła - że wyślemy tam ciebie. Czy sądzisz, że mógłbyś być aplikantem w
szacownej kancelarii adwokackiej?
- To bardzo godna rola. Bałem się, że wymyślisz coś znacznie gorszego. Ale czy
dadzą się nabrać?
- Dlaczego by nie?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]