[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sprawić jej przykrości.
Jack potarł dłonią kark.
- Jesteście z Samantą niesamowicie do siebie
podobni. Ona też jest mistrzynią w komplikowaniu
sobie życia.
- Dalej próbuje sprzedać swoją książkę?
Uznał, że nie ma sensu mówić mu teraz o innym
pomyśle Samanty. Na razie jeszcze nie zaszła
w ciążę, więc po co denerwować kumpla.
- Tak. Bardzo zależy jej, by ktoś zechciał ją
opublikować.
- Przynajmniej wie, czego chce. Szkoda, że ja
nie mam takiego przekonania.
- Może powinieneś przemyśleć sobie parę rze­
czy, zastanowić się, co dla ciebie jest ważne i co
możesz zrobić. Spróbuj swoich sił jako trener,
porób coś jeszcze, potem wybierz to, co ci najbar­
dziej odpowiada. Obijanie się i wyżywanie na
bliskich, którzy chcą dla ciebie jak najlepiej, do
niczego cię nie doprowadzi.
Ross westchnął ciężko.
- Chyba powinienem ich wszystkich przepro­
sić, że się tak zachowałem przy stole.
- Bez dwóch zdań.
Ross skrzywił się.
- Nie cierpię takich sytuacji.
Jack roześmiał się tylko.
Bez zobowiązań
- Rozumiem cię. Faceci nie lubią przepraszać.
Za nic nie chcą przyznać się do błędu.
- Lucas mnie podpuścił.
- Lucas podpuszcza cię od zawsze, stale się
droczycie. Tak to już jest z braćmi. Ale sam wiesz,
że bardzo mu na tobie zależy i martwi się o ciebie.
To przecież widać.
- Porządny z niego gość, mimo że to mój brat.
- Coś ci powiem, Ross - zaczął Jack. - Jeśli
tutaj nie znajdziesz sobie miejsca czy będziesz
chciał się wyrwać, by popatrzeć na wszystko
84
z dystansu, przyjedź do Nowego Jorku.
zawsze coś się znajdzie.
Tam
- Dzięki, przemyślę to sobie. Chyba mam
wiele rzeczy do przemyślenia.
Jack tylko westchnął.
- Jak wszyscy.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Deszcz przybierał na sile. Gdy wjechali na
autostradę, lało już jak z cebra. Widoczność z każ­
dą chwilą robiła się coraz gorsza, droga stawała się
niebezpiecznie śliska.
Wyobraźnia Samanty nie próżnowała, podsu­
wając przerażające obrazy tego, co ich wkrótce
czeka. W takich warunkach wypadek był murowa­
ny. Sądząc po przyśpieszonym oddechu Jacka, on
też nie był dobrej myśli.
- Może zawróćmy i jedźmy do moich rodziców
- podsunęła. - W taką pogodę jazda jest bardzo
ryzykowna. Ja już prawie nic przed sobą nie widzę.
A skoro ja mam z tym problem, to inni też.
- Przetarła dłonią zaparowaną szybę, włączyła
nawiew.
- Jesteśmy za daleko, już nie warto zawracać.
Przejechaliśmy połowę drogi, a wcześniej pogoda
8 6
Bez z
o
b
o
w
i
ą
z
a
ń
|
też nie była lepsza. Trzeba jechać do przodu, to
optymalne rozwiązanie.
Samanta czuła się coraz bardziej nieswojo.
- Boję się burzy i piorunów. Okropnie się boję.
- Podskoczyła w fotelu, bo w tej samej chwili
błyskawica przecięła niebo i zaraz potem gdzieś
blisko nich z hukiem uderzył piorun.
- Temu gościowi na górze chyba nie podobają
się twoje uwagi.
- Na to wygląda. Chciałabym tylko, żeby wresz­
cie przestało tak lać. Nie podoba mi się perspektywa
śmierci w jakimś koszmarnym wypadku drogowym.
Gdybym już miała wybierać, to wolę umrzeć we śnie.
Jack uśmiechnął się, przysłuchując się jej wynu­
rzeniom.
- Ostatnie dni były wyjątkowo ciepłe - zauwa­
żył .- Mieliśmy niespotykane temperatury jak na tę
porę roku. Nagromadziło się mnóstwo wilgoci,
i w końcu poszło. To coś jak orgazm. - Zaśmiał się,
widząc, że Samanta zaczerwieniła się raptownie.
- Ha! Zaraz zginiemy, a tobie zebrało się na
dowcipy. - To absolutnie nie był odpowiedni
moment na myślenie o takich rzeczach, zwłaszcza
że Jack siedział w tym zaparowanym samochodzie
tuż obok niej. Miała zbyt napięte nerwy, by
jednocześnie zastanawiać się nad celnością jego
spostrzeżenia i czekającą ich niechybną śmiercią.
Bezwiednie poruszała się w rytm przesuwają­
cych się przed nią wycieraczek; była tak spięta, że
Millie Criswell
87
nie mogła skoncentrować się na niczym z wyjąt­
kiem tej cholernej burzy. Kiedy to sobie uzmys­
łowiła, zmusiła się, by usiąść nieruchomo i skupić
się na czymś innym niż pogoda czy prowokacyjne
zagrywki Jacka.
- Jesteś zadowolona z wizyty u rodziców?
- zapytał Jack. Była mu wdzięczna za tę zmianę
tematu, bo odwrócił jej myśli od org... od burzy.
- Ja świetnie się zrelaksowałem.
Samanta skinęła głową. Ani na sekundę nie
odrywała oczu od szosy.
- Tak, było fajnie, ale zawsze gdy od nich
wyjeżdżam, ogarnia mnie dzika tęsknota. Chyba
powinnam częściej wpadać do domu.
- Masz wspaniałą rodzinę, szczęściara z ciebie.
Choć pewnie dobrze o tym wiesz.
- Szkoda że nie skorzystałeś z okazji i nie
zajrzałeś do swoich rodziców. Mama mi mówiła,
że twoja matka podpytywała ją o ciebie.
- Wiesz, może i nawet bym do nich pojechał, [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl