[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kwestia przewiezienia psa rozstrzygnięta została jeszcze przed upływem tygodnia.
Chaber był szczepiony, zaświadczenie posiadał, żaden kraj nie miał nic przeciwko
jego podróży. Algieria nie wymagała nawet kagańca, szkopuł pojawił się jedynie w
dziwacznych pomysłach LOT u. LOT mianowicie żądał, żeby pies jechał w
wiklinowej klatce, ulokowanej w specjalnym pomieszczeniu.
Pawełek oburzył się śmiertelnie.
Chaber w klatce! urągał, wracając do domu z placu Konstytucji, gdzie
załatwiali sprawę. Jeszcze czego, niech się sami zamkną do klatki. Mogą też do
wiklinowej! Za takie kretyństwo ja bym się na jego miejscu na śmierć i życie obraził!
Cicho, nie truj uspokoiła go Janeczka. Ja już wiem, jak zrobimy. W
żadnej klatce nie będzie jechał.
Jak to?! Uparli się przecież, sama słyszałaś! Pchają te klatki na siłę!
No to co? Klatkę możemy wziąć dla świętego spokoju. I do ostatniej chwili nic
nie będziemy mówili, a potem się nagle okaże, że klatka sama nie chodzi. A on waży
prawie czterdzieści kilo. To jak ci się zdaje?
Pawełek aż się zatrzymał.
No wiesz& ! Bomba! To jest myśl! Nie mogą od nas wymagać, żebyśmy
dygowali takie ciężary!
Toteż właśnie. A tragarzowi od razu powiemy, że matka nie zapłaci ani grosza,
więc też nie będzie chciał nosić. Chaber pójdzie sobie sam, a pustą klatkę możemy
zabrać, co nam szkodzi. Chodz prędzej, bo może już przyszedł list od ojca.
List od ojca przyszedł nazajutrz i zawierał kolejną porcję wiadomości. Wśród
opisów najrozmaitszych dziwolągów, cen i rodzajów produktów spożywczych, wojny
z krowami, które z braku ogrodzenia przychodzą czochrać się o domek, perypetii z
instalacjami sanitarnymi zaprzyjaznionych rodaków, których domek przez pomyłkę
został postawiony tyłem do przodu i wszystkie przewody miał z niewłaściwej strony,
wśród żądań przywiezienia mnóstwa różnych rzeczy, w tym wszystkich starych
męskich ubrań, jakie poniewierają się w domu, znajdowała się też informacja o
poważniejszym znaczeniu. Pan Roman pisał mianowicie, że był na suku w Mahdii,
przy czym wyszło na jaw, iż ów suk to jest po prostu targowisko.
Co ma piernik do wiatraka? powiedział gniewnie Pawełek, ułożywszy na
biurku pieczołowicie strzępki listu tajemniczego nadawcy. Suku w Mahdii, tu jest
wyraznie napisane. Co to za pomysł, żeby szukać skarbów na jakimś targowisku?!
Janeczka obok niego podparła brodę rękami.
Nie skarbów, tylko wiadomości o skarbach skorygowała. Możliwe, że
tam jest coś, czego ojciec w ogóle nawet nie zauważył. Jakaś wskazówka albo co.
A my ją zauważymy?
Musimy. Na wszelki wypadek uczmy się tego francuskiego, bo może tam
trzeba będzie zrozumieć jakieś gadanie.
O rany& Z czego się uczmy? Ojciec wszystko zabrał.
Jeden słownik został, taki stary, ale w nim jest cała gramatyka. Możemy się
uczyć z niego.
No, możemy, no dobra, niech ci będzie. Ale ja i tak tego nie rozumiem. Mnie
siÄ™ to wydaje podejrzane.
Janeczka z uwagą po raz setny odczytała strzępki.
Wszystko jedno, podejrzane czy nie, ale z tego tutaj wynika, że bez suku w
Mahdii sienie obejdzie. Wygląda na to, że od tego trzeba zacząć. Musi tam coś być!
Pawełek również odczytał strzępki listu.
O kamieniołomie ojciec nie pisze ani słowa zauważył z urazą. W ogóle z
praktycznych rzeczy to tylko o tym suku. Nic nie wiadomo&
Ale z tego co pisze, wygląda na to, że tam jest jakoś dziwnie. Ty się lepiej
jeszcze raz zastanów, czy na pewno mamy wszystko, co może być potrzebne.
Niczego nie przeoczyłeś?
Pawełek z powątpiewaniem popatrzył na siostrę, a potem w zamyśleniu spojrzał
w okno.
A skąd ja mam wiedzieć, czy niczego nie przeoczyłem! powiedział z nagłą
irytacją. Targowisko, rzeczywiście& ! Duch święty jestem? Najważniejsze rzeczy
mam, węgiel matka już kupiła&
Jaki węgiel?
Taki na żołądek. Z pół kilo chyba. Murowane, że będzie potrzebny, a co więcej,
to już nie wiem.
No więc trudno, cała reszta wykryje się na miejscu stwierdziła Janeczka i
odsunęła krzesło od biurka. Zrobiliśmy co się dało, żeby zrobić coś więcej,
musimy tam pojechać. Nic nie poradzę.
Ja też nic. Jedzmy wreszcie, o rany& !
Cicho, już blisko. Dwa miesiące i dziewięć dni&
* * *
Wszystkie manipulacje paszportowo celne Chaber przeczekał spokojnie i z
anielską cierpliwością, siedząc obok pustej wiklinowej klatki, którą od początku
potraktował jak swój prywatny bagaż. Raz tylko oddalił się od niej, zainteresowany
jakimś człowiekiem z kolejki obok, do Frankfurtu. Obwąchał go, wystawił i obejrzał
siÄ™ na JaneczkÄ™.
Głowę daję, że ten facet coś przemyca zawyrokował Pawełek, obserwując
psa.
Pewnie! przyświadczyła Janeczka. Musi być obłędnie zdenerwowany,
chociaż wcale po nim tego nie widać. Nie mamy czasu teraz się nim zajmować.
Chaber, pieseczku, chodz!
Przyłączyli się do pani Krystyny, która już skończyła odprawę. %7ładne z nich nie
zauważyło, iż stojący obok celnik wysłuchał tych kilku zdań, z wielką uwagą
przyjrzał się najpierw psu, a potem wystawionemu osobnikowi, podszedł szybko do
swego kolegi i coś z nim poszeptał. Zanim dzieci z psem zdążyły wsiąść do samolotu,
podejrzanego pasażera odprowadzono już na rewizję osobistą.
Przewidywania Janeczki w kwestii noszenia ciężarów sprawdziły się całkowicie.
Chaber wszedł po schodach samodzielnie, chętnie i bez żadnego niepokoju, za nim
zaś nadęty i urażony Pawełek z godnością wniósł pustą klatkę. Od razu okazało się,
że samolot wcale nie jest zatłoczony, ponieważ, wobec nadmiaru podróżnych, zamiast
jednego lecą dwa i miejsce dla psa można było wybrać dowolnie. Jeszcze przed
startem Chaber obwąchał dokładnie całe wnętrze, po czym ułożył się wygodnie pod
pustym fotelem obok pani Krystyny i zapadł w drzemkę.
Pogoda była cudownie piękna, na bezchmurnym niebie świeciło słońce i gdzieś
tam, daleko w dole, przesuwała się doskonale widoczna ziemia. Po półtorej godzinie
miejsce ziemi zajęło wielkie, błękitne morze, zaś po następnych dwóch znów pojawił
siÄ™ lÄ…d.
Janeczka i Pawełek, niepojętym sposobem mieszcząc się razem na jednym fotelu,
nie odrywali nosów od szyby. Janeczka służyła informacjami, mapy znała na pamięć i
bez wahania wymieniała wszystkie kolejne kraje, łańcuchy górskie, a nawet miasta,
przesuwające się pod nimi. Pawełek miał pretensję, że nie lecą niżej, bo z tej
odległości niewiele mógł rozróżnić i narzekał na brak lornetki, zamkniętej w walizce.
Pani Krystyna składała samej sobie gratulacje za zabranie psa. Spał spokojnie, mogła
być zatem pewna, że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo.
Wreszcie samolot zaczął się zniżać i zwalniać, a nad drzwiami pojawił się napis,
nakazujący zapięcie pasów. Chaber ocknął się z drzemki. Pawełek z wielką niechęcią
oderwał się od okna i zajął swój fotel.
Jest ziemia! zawołał, wyciągając szyję. Rany, jak już nisko! Nic stąd nie
zobaczÄ™, do kitu takie lÄ…dowanie!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]