[ Pobierz całość w formacie PDF ]
brednie? Dla jakiegoś idiotycznego pamiętnika wszczynaliby aż takie
poszukiwania? Brała w nich udział specjalna polska ekipa oraz kilku
Niemców.
Są rzeczy daleko cenniejsze niż złoto i brylanty.
E, bzdura machnął ręką postrach gastronomii". Niech pan wierzy
mnie, starszemu człowiekowi. Nie ma nic cenniejszego nad złoto i brylanty. I,
jakem Kuryłło, my to złoto i brylanty odnajdziemy. Więc luk pan postanawia?
Zawieramy spółkę? Wyruszamy na krajoznawczą wycieczkę?
- W Jasieniu podobno również są szachownice. Na kościele, na ruinach
obserwatorium, w młynie Topielec...
Więc jednak wciągnęła pana ta sprawa, he, he, he triumfująco roześmiał
się Kuryłło. Ale powiadam panu, że nic tu nie ma. Te szachownice są nic
nie warte i nie kryją żadnej zagadki. Obejrzałem je dokładnie i przysięgam
panu, jakem Kuryłło, że można na nie machnąć ręką. Trzeba jechać do Dolska,
do Lubiechowa i jeszcze do kilku innych miejsc.
No cóż, zastanowię się powiedziałem.
A słusznie, bardzo słusznie. Niech się pan zastanowi z zadowoleniem
pokiwał głową. Był przekonany, że przystanę na jego propozycję
A mnie irytowała pewność siebie pana Kuryłły, jego zarozumialstwo i
lekceważący stosunek do mnie. Traktował mnie jak głupca. Miałem go wozić,
on zdecydowany był poświęcić się rozwiązaniu zagadki. W ogóle nie brał w
rachubÄ™ mojego intelektu.
Wiedziałem więc, że powiem mu: nie". Ale przyjemność zobaczenia jego
zdumionej twarzy odkładałem sobie na pózniej.
Wsiadłem do wehikułu i po kilku minutach jazdy przez las znalazłem się obok
kościoła w Jasieniu.
Kościół znajdował się w środku wsi, w pobliżu niedużego placu, gdzie
mieściły się urząd gminny, poczta i pawilon sklepu spożywczego. Był to
maleńki, romański kościółek zbudowany z granitowej kostki.
Wejście do kościoła obramowane było gładkim portalem z kamienia i tu
właśnie, po lewej stronie, na trzecim kamieniu licząc od ziemi widniało coś,
co przypominało szachownicę. Jeden z kamieni był w taki sposób obrobiony,
że na przemian powtarzały się na nim ciemne i jasne prostokąciki.
Nad portalem i głównym wejściem wznosiła się wieża kościelna, obronna, w
pózniejszych wiekach przykryta barokowym hełmem, który raził w
zestawieniu z surowością i prostotą romańskiego kształtu kościoła. Wnętrze
przedstawiało się ubogo, zobaczyłem gładkie bielone ściany, kilka obrazów w
złoconych ramach, chorągwie stojące przy drewnianych ławkach. Prosty,
niedawno ustawiony ołtarz dopełniał wyposażenia.
Obejrzałem kościół pobieżnie; wnioskując z układu jego murów nie wydawało
mi się, aby zawierał jakieś podziemia lub tajne przejścia.
A więc Kuryłło miał chyba słuszność. Podobnie jak szachownica na głazie w
młynie Topielec, ta także nie kryła żadnej tajemnicy.
Znowu wsiadłem do wehikułu i skierowałem się na drogę obiegającą jezioro
od strony pałacu Haubitzów. Jakiś czas jechałem skrajem pałacowego parku,
aż zobaczyłem wzgórze porośnięte gęstwą drzew i krzaków.
Tam znajdowały się ruiny obserwatorium. Zostawiłem samochód na drodze i
do ruin powędrowałem piechotą.
W parku wesoło świergotały ptaki, wśród drzew panował przyjemny chłodek.
Ogarnął mnie pogodny nastrój. Nieomal zapomniałem, że jeszcze przed
kilkunastu godzinami, właśnie gdzieś w tym miejscu, obok parkowego muru,
znaleziono mnie zemdlonego, unieszkodliwionego przez tajemniczego
napastnika. I można było mieć prawie pewność, że nasze drogi znowu się
skrzyżują w chwili najmniej spodziewanej. Albowiem, jak się wydawało, szła
tu gra o bardzo wysokÄ… stawkÄ™.
A jednak nie myślałem o tym. Szedłem przez park i beztrosko pogwizdywałem.
ROZDZIAA SIÓDMY
W RUINACH OBSERWATORIUM " PAYTKI NA KOMINKU
" KTO BYA BARBARZYCC " ROZMYZLANIA O PANU KURYL-
LE " WALKA Z PANEM NIKT " TAJFUN NAD JASIENIEM
" NIEBEZPIECZECSTWO
Dochodziła trzecia po południu. Wspiąłem się krętą ścieżką na wzgórze i
stanÄ…Å‚em przed sklepionÄ… Å‚ukowato kamiennÄ… bramÄ… do obserwatorium.
Zobaczyłem na łuku bramy herb Haubitzów, a w herbie dużą szachownicę.
Herb wykuty został w kamieniu. %7ładen szczegół nie wskazywał, aby ów
kamień można było przekręcić czy przesunąć i w ten sposób ujawnić jakiś
schowek.
Wzruszyłem więc tylko ramionami i przekroczyłem bramę, wchodząc na duży
podwórzec. Rozglądałem się dość pilnie po kamiennych ścianach, lecz nigdzie
nie odkryłem szachownicy. Z podwórcem sąsiadowała kolista sala, która miała
półokrągły sufit z wielką dziurą pośrodku. Pod nią znajdował się kamienny
stół. Jak domyśliłem się, stanowił on chyba kiedyś podstawę lunety
skierowanej w niebo przez otwór w suficie.
Obejrzałem dokładnie ściany obserwatorium i ów kamienny stół, lecz
szachownicy nie znalazłem. Natomiast udało mi się chyba trafić na miejsce,
gdzie stary Haubitz ukrył swoje skarby, wydobyte potem przez jego lokaja i
odebrane mu następnie przez żołnierzy. Z sali obserwatorium wchodziło się po
kilku stopniach do płytkiej piwnicy bez okien. Być może przed laty drzwi tej
piwnicy były w jakiś sposób zamaskowane i stary Haubitz uznał ją za bardzo
wygodny i konspiracyjny schowek. Teraz już piwnica nie miała nawet drzwi,
wewnątrz walał się gruz i zeschłe liście nawiane tutaj przez wiatr.
Szachownicy nie było.
Z okrągłej sali obserwatorium przechodziło się do ostatniego pomieszczenia,
do pracowni Haubitza-astronoma. Duże okna wpuszczały wiele światła,
Haubitz miał tu zapewne swe biurko i bibliotekę. Na jednej ze ścian
zobaczyłem pozostałości ozdobnego kominka wyłożonego glazuro-
wymi płytkami. Resztki potłuczonych płytek leżały na podłodze, potykałem się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]