[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ważniak, że przysyła zastępców?
- Uważa, że efekt dzisiejszej rozmowy i tak nie może od niego zależeć, a w terenie jest
co robić - wyjaśniłem zgodnie z prawdą.
- No tak, no tak - pokiwał niezadowolony głową. - Jak zawsze dziwaczy.
Zgodnie z oczekiwaniami spotkanie nie przyniosło niczego konkretnego. Próby
połączenia się z Havamalem nie dały rezultatu i już chciano wysłać w rejon
południowej części Zatoki kuter patrolowy, kiedy w imieniu szefa zaproponowałem, aby
dać Havamalowi wolną rękę w poszukiwaniach.
- A czemuż to, młody człowieku? - zapytał zdumiony dyrektor Muzeum.
- Jeśli pozwolimy Norwegowi działać na własną rękę, istnieje szansa, że dowiemy się,
co zamierza zrobić - wyjaśniłem.
- Paweł ma rację - poparła mnie Anna. - Wystarczy obserwować Jorgensena. Ale do
tego celu potrzebujemy kutra. Czy dysponujemy wolnÄ… jednostkÄ…, dyrektorze?
- Niestety, moja droga - z żalem odpowiedział dyrektor Centralnego Muzeum
Morskiego. - Dopiero dzisiaj wraca z morza. Musicie poczekać do wieczora.
Na tym zakończono spotkanie.
Anna zaproponowała młodzieży zwiedzanie muzeum. Chętnie przyłączył się do nas
Marczak, natomiast magister Rzepka poleciał - jak oznajmił - odwiedzić fundację
mieszczącą się na drugim krańcu gdańskiej Starówki.
Przepłynęliśmy statkiem na drugą stronę kanału, gdzie w piętrowym gmachu
wybudowanym obok dawnych spichlerzy mieściły się sale wystawowe i pozostałe
pomieszczenia muzeum. Anna oprowadzała nas po zadbanych salkach, pokazywała
ciekawsze eksponaty i wszystko wyjaśniała w szczegółach.
- Tutaj widzicie ciekawą makietę zatytułowaną Ewolucja pojazdu pływającego w
rejonie południowego Bałtyku . Na początku był pień napędzany ręką człowieka i
czółna drążone napędzane wiosłem z ręki. W kolejnym etapie ewolucji człowiek
wybudował czółno o bokach podwyższonych belkami, a następnie łódz zbiorową z
klepek napędzaną wiosłami opartymi w dulkach. Potem przyszła kolej na budowę łodzi
wiosłowo-żaglowej ze sterem bocznym, aż w końcu na statek żaglowy korzystający z
siły napędowej wiatru ze sterem bocznym.
- W kolejnym etapie powinno się uwzględnić Havamala - zażartowała Zośka.
71
- I Conquistadora ! - dodał Stefan.
Zmiejąc się ruszyliśmy do wyjścia na parterze. Na schodach Marczak chwycił mnie za
łokieć.
- Pan zwolni, Pawle - szepnął. - Musimy pogadać.
Nikt nie zwracał na nas uwagi, więc szybko zaczął mówić.
- Tomasz prosił, abym zdobył dla niego informacje związane z przygotowaniami do
operacji Skarby wikingów . Ale niewiele zdobyłem. Wszystko odbyło się normalnie i
zgodnie z przepisami. Jedyne, co mam, to ręczny odpis kopii deklaracji celnej
Havamala . Nie wiem, po co ona Tomaszowi, ale niech ma. Wynika z niej, że Jorgensen
zgłosił do odprawy aż trzy sonary. Czy rzeczywiście widział pan aż tyle tych urządzeń na
jachcie?
- Nie zwróciłem uwagi.
- Dalej mamy wykaz pozostałego sprzętu, w tym butli do nurkowania. W sumie
granicę przekroczyło dwanaście butli z mieszanką tlenową.
Odebrałem kartkę, zerknąłem na nią pobieżnie i zadowolony schowałem starannie do
kieszeni.
- Jest pan nieoceniony, dyrektorze - pochwaliłem go.
- Jeszcze pan nie wie, do czego byłem zdolny, gdy byłem dyrektorem - westchnął. -
Ale o wszystkim przeczytacie w mojej książce.
- Z pewnością będzie to bestseller - powiedziałem.
- Dam panu autorski egzemplarz z autografem.
- Aha, jeszcze jedno - zmieniłem temat. - Niech mi pan powie, kto wpadł na pomysł
rozpoczęcia operacji Skarby wikingów od penetracji Zalewu Wiślanego? Przecież w
założeniu miała być to operacja wybitnie morska. W ostatniej chwili zmieniono plany i
szef uważa, że to pańska sprawka.
- Moja sprawka? - otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. - O czym pan mówi? To
pomysł Jorgensena. Ależ tak! Na pewno jego! Ja tylko nie protestowałem. No wie pan,
jakoś tak samo wyszło, że dobrze by było popłynąć i zrobić dla telewizji show na tle
katedry. Sam już nie wiem, skąd się wziął ten Zalew.
Otarł spocone czoło i machnął ręką na znak, że nie chce już o tym rozmawiać.
Dołączyliśmy do grupy na parterze i statkiem przepłynęliśmy kanał.
Rozpogodziło się na dobre i gdańskie ulice zaroiły się od ludzi. Kawiarniane stoliki
uginały się od zalewu kolorowo ubranych turystów z całej Europy, sklepiki na pasażu
znów przeżywały czas prosperity. Zosia ze Stefanem zaproponowali lody, więc wolnym
krokiem ruszyliśmy wzdłuż pasażu. Mijając bramę nad Starym %7łurawiem intuicyjnie
odwróciłem głowę w prawo. W jej prześwicie stał zaparkowany w głębi ulicy biały
polonez. Niecałe dwadzieścia metrów za rogiem budynku administracyjnego muzeum,
naprzeciwko jubilera. To był przecież samochód Pana Incognito!
Dyskretnie odłączyłem od grupy. Moim celem było zapolowanie na Pana Incognito.
Cofnąłem się za hotel Henza i z największą ostrożnością obszedłem od tyłu budynki
Centralnego Muzeum Morskiego. Teraz widziałem lewy bok poloneza. W środku nie
było nikogo. Minęło piętnaście minut, a Pan Incognito się nie pokazywał. Cofnąłem się
bliżej hotelu i usiadłem na krawędzi chodnika tuż przed parkującym nissanem. W takiej
pozycji byłem mniej widoczny i miałem poloneza na oku.
Kątem oka widziałem dwóch mężczyzn wychodzących z hotelu, ale nie
przypatrywałem się im dokładnie. Usłyszałem kroki, a następnie trzask zamykanych
72
drzwiczek samochodowych. Wreszcie spojrzałem w tamtą stronę i ujrzałem plecy
magistra Rzepki. Rozmawiał z mężczyzną w samochodzie opierając lewą rękę o dach
toyoty.
Z wrażenia przestałem oddychać.
Zasłonięty przez Rzepkę kierowca wyrzucił przez szybę niedopałek, ruszył z miejsca i
natychmiast skręcił w boczną uliczkę. A magister Rzepka wolnym krokiem ruszył w
stronę muzeum. Przyssałem się do ziemi tuż za lewym przednim kołem nissana, aby
mnie nie zauważył i odczekałem, aż znikł za rogiem.
Wiedziony instynktem podszedłem do miejsca, w którym niedawno stała toyota.
Wbiłem wzrok w tlący się jeszcze niedopałek wyrzucony przez kierowcę. Schyliłem się i
podniosłem go. To był chesterfield.
I znowu obszedłem od północnej strony hotel Henza , aby po chwili znalezć się przy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]