[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Brzmiało to rozsądnie, ale nie podobało mi się. Harry wyglądał na bardzo
wyczerpanego, a jego twarz była szaroblada pod warstwą brudu.
Jak ci siÄ™ idzie?
W porządku powiedział zniecierpliwiony. Pij wodę. Wypróżniłem butelkę i
zmęczonym głosem zapytałem:
Ile jeszcze zostało?
Około trzech kilometrów spojrzał na zegarek. Przejście półtora kilometra
zajęło nam trzy godziny.
Popatrzyłem na gęstą, zieloną plątaninę. Według skali Fallona był to dwumetrowy las,
który się stale pogarszał. Gdybyśmy poruszali się w dotychczasowym tempie, to dojście do
cenote zajęłoby nam sześć godzin, a może nawet więcej.
137
Ruszajmy zdecydowałem. Daj mi drugą maczetę, ta jest już cholernie tępa.
W godzinę pózniej Harry zawołał:
Stój! Znieruchomiałem. Ton jego głosu zjeżył mi włosy na głowie. Spokojnie
powiedział. Cofnij się teraz, bardzo spokojnie i wolno.
Co się stało? zapytałem robiąc krok do tyłu, a potem jeszcze jeden.
Jeszcze trochę. Jeszcze kilka kroków powiedział cicho.
Co się dzieje, do diabła? Zniecierpliwiony ponowiłem pytanie, ale posłusznie
wykonałem polecenie Harry'ego. Usłyszałem, jak odetchnął z wyrazną ulgą.
Teraz już nic, spójrz jednak tam, pod to drzewo.
Wreszcie zrozumiałem. W miejscu, gdzie przed chwilą stałem, leżało zwinięte w kłębek
obrzydlistwo z płaską głową i nieruchomymi oczyma. Jeszcze jeden krok i nadepnąłbym na
niego.
To pan buszu wyjaśnił Harry. Boże, uchowaj, żeby któregoś z nas taki ukąsił.
Wąż cofnął głowę, po czym wślizgnął się w poszycie i zniknął.
Co za przeklęte miejsce powiedziałem, ocierając pot z czoła. Było nieco bardziej
wilgotne, niż usprawiedliwiałby to wysiłek.
Zróbmy odpoczynek zaproponował Harry. Napij się trochę wody.
Wolę zapalić odparłem, grzebiąc w kieszeni.
Wysuszy ci to gardło ostrzegł Harry.
Ale uspokoi nerwy rzuciłem. Zajrzałem do paczki, w której znalazłem jeszcze
trzy papierosy.
Chcesz jednego?
Pokręcił głową. Uniósł płaskie pudełko.
To zestaw przeciwko ukąszeniu żmij. Obyśmy nie musieli z niego korzystać. Facet,
który zostanie ukąszony, przez kilka dni nie będzie w stanie dalej iść, nawet jeśli dostanie
surowicÄ™.
Rider miał rację. Każda zwłoka mogła nas wykończyć. Z kieszeni wyjął buteleczkę.
Daj no, posmaruję ci trochę te zadrapania. Wytarł krew i zdezynfekował ranki,
podczas gdy ja dopalałem papierosa.
Po krótkiej przerwie podniosłem znowu maczetę i już nieco bardziej znużonym ruchem
ponowiłem atak na las. Na dłoni zrobiły mi się pęcherze, które popękały, gdyż skórę
zmiękczał pot, a obcierała rączka maczety. Swego czasu trochę fechtowałem, ale była
zasadnicza różnica pomiędzy tym, co musiałem robić teraz, a pracą klingą, do której
przywykłem. Maczeta była dużo cięższa niż sportowa szabla, używana przeze mnie w salle
d'armes. I chociaż technika była prymitywna, wymagała więcej siły, szczególnie wtedy, gdy
ostrze się tępiło. Poza tym nie fechtowałem nigdy przez kilka godzin bez przerwy atak
szablą jest krótki, ostry i zdecydowany.
Maszerowaliśmy do zapadnięcia zmroku. Wówczas znalezliśmy miejsce na nocny
odpoczynek, co wcale nie znaczy, że świetnie odpoczęliśmy. Nie uśmiechało mi się spanie na
ziemi, było tam zbyt wiele czołgających się i pełzających stworzonek, znalezliśmy więc
rozłożyste, niezbyt wysokie drzewo, na które się wspięliśmy. Harry wyglądał na śmiertelnie
zmęczonego. Złożył ręce na piersiach, a ja w nikłym świetle zapadającego zmroku ponownie
zobaczyłem w kąciku jego ust ciemną strużkę krwi.
Znowu krwawisz powiedziałem zafrasowany.
Nic wielkiego. Otarł ręką usta. Po prostu mam rany po złamanych zębach
zamilkł.
Nocą las wypełniały najróżniejsze odgłosy. Wokół słyszeliśmy dziwne szelesty, a spod
drzew dochodziło osobliwe parskanie i sapanie. Pózniej wyjce zaczęły swoją serenadę.
Obudziłem się z drzemki tak przestraszony, że niemal spadłem z drzewa. Był to przerażający
dzwięk, który napinał nerwy do ostatnich granic, niczym krzyk ofiar wyjątkowo brutalnego
138
mordu. Na szczęście, pomimo czynionego hałasu wyjce są raczej nieszkodliwe, więc nie
powstrzymały mnie przed ponownym zaśnięciem.
Gdy już zasypiałem, miałem mgliste wrażenie, że gdzieś w oddali słyszę głosy: złudne i
nielogiczne.
139
Rozdział 36
Następny dzień był kopią poprzedniego. Na śniadanie wypiliśmy resztkę śmierdzącej
mętnej wody, z pełnym uznaniem dla jej wartości. Odczuwałem też głód, ale na to nie
mogliśmy już nic poradzić. Człowiek może się przez dłuższy czas obyć bez jedzenia, ale
woda jest niezbędna, szczególnie w tropikalnym upale.
Ile mamy jeszcze do cenote? zapytałem. Harry po omacku odnalazł mapę.
Wszystkie jego ruchy były zwolnione i najwyrazniej sprawiały mu ból.
Sądzę, że jesteśmy gdzieś tutaj powiedział chrapliwie. Jeszcze półtora
kilometra.
Głowa do góry. Powinniśmy to zrobić za następne trzy godziny.
Będę się ciebie trzymał. Próbował się uśmiechnąć, ale wyszedł mu z tego kiepski
grymas.
Ruszyliśmy więc, ale już znacznie wolniej. Moje cięcia maczetą nie miały dawnej siły,
dlatego musiałem teraz ciąć dwa razy tam, gdzie poprzednio wystarczało raz. Przestałem się
też pocić, co jak wiedziałem, było złym znakiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]