[ Pobierz całość w formacie PDF ]
złapią! - mówili z zadowoleniem. - Nie ma nic; guzik!
- Bądzcie zdrowi, wrócę, jak rak świśnie, a ryba zaśpiewa. Wiedzieliśmy, że puszczono w ruch
wszystkich okolicznych chłopów, obstawiono wszystkie podejrzane miejsca, wszystkie lasy,
wszystkie wądoły.
- Furda!-drwili nasi.-Na pewniaka majÄ… kogoÅ› takiego, u. kogo siedzÄ… sobie teraz. dobrze Nie?
855
- Co to, to jak amen w pacierzu! Nie pierwsze im to i nie ostatnie; przysposobili wszystko z góry.
Posunięto się jeszcze dalej w domysłach: zaczęto mówić, że może więzniowie dotychczas
jeszcze siedzą na przedmieściu, przeczekując gdzieś w piwnicy, aż h alarm minie, aż urosną im
włosy. Przeczekają pół roku, rok, potem wyruszą... Słowem, wszyscy byli w romantycznym
poniekąd usposobieniu. Raptem, w jakie osiem dni po ucieczce, gruchnęła wieść, że władze
wpadły na trop. Oczywiście, więzniowie ze wzgardą odrzucili tę niedorzeczną pogłoskę. Jednak
tegoż wieczoru wiadomość się potwierdziła. Więzniów zdjął niepokój. Nazajutrz rano słychać
już było w mieście, że zbiegowie są ujęci, że wiozą ich. Po obiedzie napłynęły dokładniejsze
szczegóły; ujęto ich w takiej a takiej wsi, odległej o siedemdziesiąt wiorst. W końcu nadeszła
ścisła wiadomość. Po powrocie od majora feldfebel oznajmił niedwuznacznie, że poti wieczór
przywiozą ich wprost do kordegardy. Nie można już było wątpić. Trudno opisać, jakie ta
wiadomość sprawiła wrażenie na więzniach. Zrazu wszyscy jakby się rozgniewali, potem
zmarkotnieli. Potem pojawiła się jak gdyby skłonność do kpinek. Zmiali się, tylko już nie z
łapiących, lecz ze złapanych, z początku nieliczni, pózniej prawie wszyscy, z wyjątkiem kilku
ludzi poważnych, nieugiętych, którzy potrafili myśleć samodzielnie i których nie można
było stropić kpinkami. Q patrzyli z pogardą na lekkomyślny dum i milczeli. Krótko mówiąc,
podobnie jak przedtem wynoszono Kuli-kowa i A-wa pod niebiosa, tak obecnie poniżano ich, i
to nawet poniżano z satysfakcją. Jak gdyby skrzywdzili wszystkich. Opowiadano z
lekceważeniem, że bardzo zachciało im się jeść, że nie wytrzymali głodu i poszli na wieś do
chłopów prosić o chleb. To już był dla włóczęgi ostatni stopień upadku. Zresztą opowiadania te
mijały się z prawdą. Zbiegów wyśledzono; ukryli się w lesie; otoczono las ze wszystkich stron.
Tamci, widząc, że ratunek jest niemożliwy, poddali się sami. Nie mieli innego wyjścia. Ale gdy
na odwieczerz istotnie przywieziono ich, ze skrępowanymi rękami i nogami, pod strażą
żandarmów, wszyscy wylegli na dziedziniec patrzeć, co z nimi zrobią. Naturalnie, niceśmy nie
zobaczyli prócz pojazdów majora i komendanta przy kordegardzie. Osadzono zbiegów w
separatce, zakuto 856
i już nazajutrz oddano pod sąd. Wkrótce pogarda i drwiny więzniów wygasły. Dowiedzieli się
bliższych szczegółów, dowiedzieli, że prócz poddania się nie było wyjścia, i wszyscy zaczęli ze
współczuciem śledzić tok sprawy w sądzie. - Wrzepią im tysiąc - mówili jedni.
- Gdzie tam tysiąc! - mówili drudzy. - Zatłuką ich. A-wowi może i tysiąc, ale tamtego zatłuką,
bratku, jako że jest ze specjalnego oddziału. Nie zgadli jednak. A-w dostał zaledwie pięćset,
wzięto pod uwagę, że się dotychczas sprawował zadowalająco i że było to pierwsze jego
wykroczenie. Kulikowowi, zdaje się, wymierzono półtora tysiąca. Zostali ukarani dosyć
miłosiernie. Będąc ludzmi do rzeczy, nikogo nie uwikłali na rozprawie, mówili jasno, dokładnie,
mówili, iż uciekli wprost z twierdzy, nigdzie nie wstępując. Najbardziej było mi żal Kollera:
utracił wszystko, postradał ostatnie nadzieje, dostał najwięcej, podobno dwa tysiące, po czym
wysłano go do więzienia, lecz nie do naszego. A-wa ukarano słabo, ze współczuciem;
przyczynili się do tego lekarze. On jednak stawiał się i głośno mówił w szpitalu, że teraz
zdecydowany już jest na wszystko, na wszystko gotów i zrobi nie takie jeszcze rzeczy. Kulików
zachowywał się jak zawsze, to znaczy statecznie, przyzwoicie, i wróciwszy po chłoście do
więzienia miał taką minę, jakby go nigdy nie opuszczał. Zmienił się natomiast stosunek
więzniów do niego: mimo że Kulików umiał się zawsze i wszędzie postawić, więzniowie w
duchu przestali go jakoś poważać, zaczęli go traktować jakoś bardziej za pan brat. Słowem, od
czasu tej ucieczki sława Kulikowa mocno zbladła. Powodzenie tak wiele waży u ludzi. X.
WYJZCIE Z KATORGI
Zdarzyło się to wszystko w ostatnim już roku mej katorgi. Ten ostatni rok pamiętam prawie tak
samo dobrze, jak pierwszy, zwłaszcza sam już koniec mojego pobytu. Lecz po co mówić o
szczegółach. Pamiętam tylko, że w tym roku, mimo całą mą niecierpliwość, by termin upłynął co
rychlej, lżej mi było żyć niż podczas wszystkich poprzednich lat zesłania. Po pierwsze, miałem już
wśród więzniów licznych druhów 857
i przyjaciół, którzy doszli ostatecznie do wniosku, że jestem porządny człowiek. Wielu z nich było
mi oddanych i lubiło mnie szczerze. Pionier omal nie zapłakał wyprowadzając z więzienia mnie i
mego towarzysza, a gdyśmy pózniej, już po wyjściu, mieszkali jeszcze cały miesiąc w tym mieście,
w pewnym budynku skarbowym, wstępował do nas prawie co dzień ot tak sobie, żeby na nas
popatrzeć. Byli też jednak ludzie surowi i nieprzychylni, którym do końca trudno się było
słówkiem do mnie odezwać. - Bóg raczy wiedzieć dlaczego. Jak gdyby stała między nami jakaś
przegroda. Pod koniec miałem na ogól więcej swobody niż przez cały czas katorgi. Okazało się, że
wśród wojskowych, odbywających służbę w tym mieście, mam znajomych, a nawet dawnych
kolegów z ławy szkolnej. Odnowiłem z nimi znajomość. Przez nich mogłem mieć więcej
pieniędzy, mogłem pisywać do swoich, ba, mogłem dostawać książki. Od kilku już lat nie czytałem
ani jednej książki, i trudno oddać to dziwne, a zarazem przejmujące wrażenie, jakie na mnie
wywarła pierwsza przeczytana na katordze książka. Pamiętam, że zacząłem ją czytać z wieczora,
gdy zamknięto koszary, i czytałem całą noc aż do świtu. Był to zeszyt pewnego czasopisma.
Zupełnie jakby nadleciała do mnie wieść z tamtego świata; dawne życie stanęło przede mną
wyraznie i barwnie, i usiłowałem zgadnąć na podstawie lektury, czy pozostałem daleko za tym
życiem. Czy oni tam dużo przeżyli beze mnie? czym się teraz przejmują? jakie zagadnienia
obchodzą ich teraz? Czepiałem się słów, czytałem między wierszami, usiłowałem znalezć
tajemniczy sens, aluzje
poruszało ludzi, i było mi teraz smutno, gdy wyraznie sobie uprzytamniałem, jak bardzo jestem w
nowym życiu kimś obcym, oderwanym od zbiorowości. Musiałem się przyzwyczajać do nowych
spraw, zapoznawać z nowym pokoleniem. Najzachłanniej rzucałem się na artykuł, pod którym
znajdowałem nazwisko znajomego, bliskiego dawniej człowieka... Lecz brzmiały już i nowe
nazwiska: zjawili się nowi działacze; skwapliwie śpieszyłem zapoznać się z nimi i gniewało mnie,
że tak mało książek mam pod ręką i że tak o nie trudno. Wprzódy zaś, za poprzedniego placmajora,
niebezpiecznie było nawet przynosić książki. W razie rewizji spytano by na pewno: Skąd masz
książkę? 858
[ Pobierz całość w formacie PDF ]