[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pomagasz, ale ja sobie tego nie życzę - tłumaczył.
- Ja miałabym ci pomagać? W czym?
- W moim życiu.
Obejrzała sobie Bena od stóp do głów, wzniecając tym
spojrzeniem pożar w jego żyłach.
- Jesteś dorosły - powiedziała po chwili. - Nie potrze
bujesz pomocy. Chcesz żyć jak pustelnik, to żyj, mnie nic
do tego. Zresztą obiecałam nie wtrącać się w twoje spra
wy. Tylko widzisz, ja siÄ™ potwornie nudzÄ™. LubiÄ™ swoje to
warzystwo, ale akurat dzisiaj naszła mnie ochota na pik
nik, a piknik w pojedynkÄ™ nie ma sensu. Dlatego bardzo
bym chciała, żebyś ze mną poszedł.
- Coś mi się zdaje, że tym razem nie zdołam ci tego
wyperswadować - westchnął zrezygnowany Ben.
scandalous
- Raczej nie. Przecież wiesz, jaka jestem namolna. Gor
sza od twojej siostry.
Obeszła Bena dookoła, stanęła mu za plecami, po
pchnęła, lecz nie zdołała go poruszyć. Ben uśmiechnął się
pod wąsem. Zachowywała się jak małe dziecko, które ko
niecznie chce postawić na swoim.
- Mam dużo pracy - bronił się bez przekonania.
- Wez sobie wolny dzień. W końcu to ty jesteś szefem
- nie ustępowała Julie. - A jeśli uważasz, że twoja firma
się zawali, jeśli sam wszystkiego nie dopilnujesz, to zna
czy, że jesteś kiepskim szefem.
-Rzuciłaś mi rękawicę, młoda damo - powiedział,
spoglÄ…dajÄ…c na niÄ… przez ramiÄ™.
- Więc podnieś ją, mój panie. - Puściła do niego oko.
- Przyjmij wyzwanie.
Ben w końcu się poddał. Naprawdę chciał choć trochę
z nią pobyć. Tłumaczył sobie, że przez dwie godziny nic
złego się nie stanie, że nawet on nie zdoła skrzywdzić ko
biety w tak krótkim czasie.
- Dobrze - zgodził się - tylko się przebiorę.
- O nie - zawołała Julie, popychając go w stronę ścież
ki. - Pójdziesz tak, jak stoisz. W ten sposób nie będziesz
miał możliwości przekonać samego siebie, że należy jed
nak zostać w domu.
- Wcielony diabeł - mruknął Ben i pomyślał, że bar
dzo sympatyczny.
- To dla ciebie nowość? - Julie posłała mu ten swój
uśmiech, który zawsze go podniecał.
scandalous
WziÄ…Å‚ od niej koszyk.
- Dobry Boże, co ty tam masz?
- Kurczaki pieczone po luizjańsku...
- Dla całej armii?
- No nie, nie tylko kurczaki, ale to niespodzianka.
Szli nad brzeg rzeki. Ben trochę się tego obawiał. Już
bardzo dawno nie zbliżał się do rzeki.
- Popływamy, łódką?
- Nie! - Zaprotestował ostrzej, niżby należało. Nie ży
czył sobie także, żeby pływała sama.
- Dobrze - zgodziła się potulnie Julie. - Zostaniemy
na brzegu.
- Wolałbym nie. - Ben naprawdę nie miał ochoty iść
nad rzekÄ™.
- Nie bój się, ja cię obronię - zażartowała Julie, masze
rujÄ…c w stronÄ™ wielkiego pomostu, przypominajÄ…cego ra
czej molo niż pomost rzecznej przystani.
Ben się zatrzymał, oparł dłonie na biodrach i patrzył
na Julie. Szła prosto na koniec pomostu, gdzie znajdowa
ła się przestronna altana. Stamtąd lepiej było widać rzekę
i to, co się na niej działo, niż gdyby wypłynąć łódką.
Ben nie był tam od pięciu lat. Znów pomyślał o Lily
i okolicznościach jej śmierci, ale zaraz odepchnął od sie
bie tę myśl i podążył za Julie.
Julie minęła altanę, poszła na sam koniec pomostu,
rozłożyła kapę i rozsiadła się na niej wygodnie.
Zerknęła na Bena. Nie rozumiała, dlaczego on się tak
bardzo denerwuje.
scandalous
- Usiądz tu - poklepała miejsce obok siebie.
Ben postawił koszyk, usiadł. Julie wyciągnęła z kosza
miseczki i talerze owinięte w ściereczki i przewiązane
wstążeczkami.
A więc wszystko sobie zaplanowała, pomyślał wzruszo
ny. Musiała mieć pewność, że się z nią wybiorę.
- Widzisz, to wcale nie było trudne - powiedziała Julie,
gdy zdjÄ…Å‚ buty i skarpetki.
- Bolesne - skrzywił się żartobliwie. - Mam brzydkie
stopy.
- Masz duże stopy - zażartowała. Oczy jej błyszczały,
kiedy rozkładała jedzenie na talerzach.
- W jedzeniu na dworze jest coś dziwnego - mówiła,
jakby do siebie. - Człowiek nigdzie się nie spieszy, powoli
smakuje każdy kęs i cieszy się bliskością natury.
- Tłumaczysz się z tego, że przymusiłaś mnie do wyj
ścia?
- Ja ciebie przymusiłam? - Julie zrobiła minę niewiniątka.
Do grubych szklanek nalała słodką herbatę malinową, jed
ną szklankę podała Benowi. - Musiałam cię wyciągnąć na
dwór, bo inaczej nigdy byś nie wyszedł z tej swojej jaskini.
- Masz rację - przyznał z uśmiechem. - Możesz tryum
fować.
Ben napił się herbaty, odgryzł kawałek kurczaka. Je
dzenie było wyśmienite, a on okropnie głodny. Nawet nie
przypuszczał, że aż tak bardzo. Dokładnie obgryzł nóż
kę kurczaka, sięgnął po inne specjały. Nagle zauważył, na
czym siedzi, musnął dłonią kapę, uśmiechnął się lekko.
scandalous
- Tę kapę zrobiła babcia mojej mamy.
-Nie wiedziałam - przestraszona Julie patrzyła na
czerwono-biało-niebieski wzór. - Benson mi ją dał. Teraz
widzę, że nie trzeba było wynosić jej z domu.
- Dobrze zrobił. - Ben machnął ręką. - Moja babcia
zawsze powtarzała, że rzeczy nie są po to, żeby je oglądać,
tylko po to, żeby ich używać.
- Moja mama też tak uważała. W naszym domu właś
ciwie nie było przedmiotów, które nie miałyby praktycz
nego zastosowania.
- Lubiłem tu przychodzić, kiedy byłem mały - opowia
dał Ben, zapatrzony w wodę. - Zarzucałem wędkę, ale ni
gdy nic nie złapałem. Za to mogłem myśleć.
- Chwila samotności - Julie ze zrozumieniem pokiwa
ła głową. - Ja często z tego korzystam.
Uśmiechnęła się, zjadła odrobinę sałatki z krewetek.
- Roztyję się jak balon, jeśli nie przestanę się objadać.
Uwielbiam Jean Claudea!
- Nie umiesz gotować? - domyślił się Ben.
- Pewnie, że umiem. Otwieram paczkę, nastawiam ze
gar, podgrzewam.
Ben się roześmiał. Uśmiech całkowicie go zmienił. Ju
lie pomyślała, że Ben wreszcie wygląda jak tamten męż
czyzna, którego zapamiętała.
- Nawet ja potrafię więcej.
- Niektórzy ludzie znają się na tym, a inni na owym. Ja
nie gotuję, ale umiem docenić prawdziwy talent - oświad
czyła, po czym zajęła się słodkim kremem i kompotem.
scandalous
- Byłem w szklarni - odezwał się Ben.
- Naprawdę? - Julie zlizała krem z górnej wargi. Ben pa
trzył zafascynowany, jak jej język przesuwa się po prześlicz
nych ustach. - Miałaś rację, tam jest naprawdę pięknie.
- To chyba moje ulubione miejsce - wyznała Julie. Po
dała mu łyżeczkę sałatki z krewetek. - Spróbuj tego.
Ben złapał ją za rękę, przysunął sobie do ust. Zjadł
wszystko z łyżeczki i wtedy coś jakby się zawaliło. Jakaś
bariera, może mur, nie wiedział.
- Obejrzałaś sobie cały dom? - zapytał.
Był teraz bardzo blisko. Tak blisko, że mogła dostrzec
[ Pobierz całość w formacie PDF ]