[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zejdę na dół.
A co ze mną? zaprotestowała. Zabrałeś mnie siłą z mojego kraju, a teraz chcesz
mnie zostawić w górach samą?
Conan bił się z myślami, a\ \yły nabrzmiały mu na skroniach.
To prawda mruknął bezradnie. Crom wie, co powinienem teraz zrobić.
Yasmina lekko pochyliła głowę i na jej pięknej twarzyczce pojawił się dziwny grymas.
Słuchaj! krzyknęła nagle. Słuchaj!
Wiatr przyniósł do ich uszu słabe odgłosy fanfar. Spojrzeli w dolinę po lewej stronie grani
i w oddali dostrzegli długie kolumny jezdzców. Sunęły dnem doliny błyszczące w słońcu
stalą włóczni i polerowanych hełmów.
To vendhyańska konnica!
Są ich tysiące! mruknął Conan. Ju\ od dawna kszatrijaskie oddziały nie
zapuszczały się tak daleko w góry.
Oni szukają mnie! wykrzyknęła Yasmina. Daj mi swojego konia! Pojadę po moich
wojowników! Z lewej strony grań nie jest tak stroma, mo\na zjechać w dół. Ty idz do swoich
i ka\ im wytrzymać jeszcze chwilę. Ja skieruję jazdę w dolinę i uderzę na Turańczyków!
Wezmiemy ich w kleszcze. Szybko, Conanie! Chyba nie chcesz, by twoi ludzie zginęli przez
twoje \Ä…dze?
Jego oczy płonęły dziką namiętnością, lecz zeskoczył z konia i oddał jej wodze.
Wygrałaś! mruknął. Pędz jak wszyscy diabli!
Yasmina skręciła na stok po lewej ręce, a on pobiegł szybko granią, a\ dotarł do długiej,
poszarpanej szczeliny wąwozu, w którym szalała bitwa. Zwinnie jak małpa opuścił się w dół,
wykorzystując wgłębienia i występy skały, by w końcu skoczyć w sam środek walczących.
Wokół rozlegał się świst i szczęk stalowych ostrzy, kwik i r\enie koni oraz łoskot walących
się na ziemię ciał.
Zaledwie stopy jego dotknęły ziemi, Cymeryjczyk zawył jak wilk, chwycił za nabijaną
złotem uzdę, uchylił się przed ciosem szabli i wbił swój kind\ał w serce jezdzca. W następnej
chwili był ju\ w siodle, wykrzykując wściekle rozkazy do oszołomionych Afgulisów. Przez
moment patrzyli na niego z rozdziawionymi ustami; pózniej, widząc spustoszenie, jakie
czynił wśród wrogów, znów zabrali się do dzieła, bez zastrze\eń akceptując jego powrót. W
tym piekielnym rozgardiaszu nie było czasu na zadawanie pytań czy udzielanie odpowiedzi.
Wcią\ nowe szeregi jezdzców w spiczastych hełmach i pozłacanych kolczugach wdzierały
się do wąwozu; wąska rozpadlina była całkiem zapchana przez kłębowisko ludzi i koni.
Walczący zderzali się piersią w pierś, dzgając krótkimi no\ami, zadając mordercze cięcia,
ilekroć znalezli odrobinę miejsca, by unieść ramię. Wojownik, który spadł z konia, ju\ nie
podnosił się z ziemi, wdeptany w nią setkami kopyt. W tej walce decydowała brutalna siła, a
wódz Afgulisów miał jej za dziesięciu. W takich chwilach ludzie chętnie ulegają
zakorzenionym nawykom i górale, którzy przywykli widzieć Conana na czele, nabrali
animuszu.
Jednak przewaga liczebna te\ miała swoje znaczenie. Napierające szeregi turańskiej jazdy
spychały pierwszych jezdzców w głąb wąskiego wąwozu, pod migoczące ostrza szabel.
Górale cofali się wolno, pozostawiając za sobą wał trupów. Rąbiąc i kłując jak szalony,
Conan nie przestawał zadawać sobie mro\ącego krew w \yłach pytania: czy Yasmina
dotrzyma słowa? Przecie\ mogła dołączyć do swoich wojowników i zawrócić na południe,
zostawiając Cymeryjczyka i jego Afgulisów na pewną śmierć.
Jednak w końcu, kiedy wydawało się, \e minęły ju\ wieki rozpaczliwych zmagań, ponad
szczęk stali i wrzaski ginących wzbił się nowy dzwięk. Z hukiem trąb, od którego zatrzęsły
się góry, z narastającym dudnieniem kopyt, pięć tysięcy vend hyańskiej jazdy uderzyło na
konnicÄ™ Yezdigerda.
Strona 38
Howard Robert E - Conan ryzykant
To jedno uderzenie odrzuciło turańskie szwadrony na boki, rozbiło je, zgniotło i rozpędziło
po całej dolinie. W mgnieniu oka fala atakujących wycofała się z wąwozu: Turańczycy
zawrócili, by pojedynczo lub gromadnie rzucić się w wir walki. Jednak gdy przeszyty
kszatrijaską włócznią emir osunął się na ziemię, jezdzcy w spiczastych hełmach stracili serce
do walki; wściekle popędzając konie, próbowali przedrzeć się przez pierścień napastników. W
miarę, jak ich oddziały szły w rozsypkę, zwycięscy Vendhyanie ruszyli za nimi w pogoń i
cała dolina oraz łagodne stoki u jej wylotu zaroiły się od uciekających i ścigających. Ci z
Afgulisów, którzy mogli jeszcze utrzymać się w siodle, wypadli z wąwozu i przyłączyli się do
pościgu, tak samo bez zastrze\eń akceptując niespodziewane przymierze, jak zaaprobowali
powrót wygnanego wodza.
Słońce chowało się ju\ za ostre szczyty Himelii, gdy Conan, w strzępach odzienia,
zbryzganej, lepkiej od krwi kolczudze i z ubroczonym kind\ałem w dłoni, przeszedł przez
pobojowisko i podszedł do Devi Yasminy, która w otoczeniu swej świty czekała na grani,
przy krawędzi urwiska.
Devi! ryknął. Dotrzymałaś słowa, chocia\ były chwile, kiedy myślałem&
Uwa\aj!
Olbrzymi sęp spadł jak piorun z jasnego nieba, uderzeniem skrzydeł zwalając jezdzców z
siodeł. Zakrzywiony jak bułat dziób mierzył ju\ w miękką szyję Yasminy, lecz Conan był
szybszy; krótki bieg, tygrysi skok, wściekłe pchnięcie okrwawionym kind\ałem i sęp z
przera\ająco ludzkim jękiem zachwiał się, po czym runął w przepaść, by roztrzaskać się na
głazach trzysta metrów ni\ej. Spadając i młócąc skrzydłami powietrze, przybrał postać
człowieka w rozwianej czarnej todze.
Conan spojrzał błyszczącymi oczyma na Yasminę. Z licznych ran na jego muskularnych
ramionach i udach sączyła się krew.
Znów jesteś Devi rzekł, nie zwracając uwagi na zgromadzony wokół kwiat
rycerstwa i szczerząc zęby na widok lamowanej złotem, cienkiej jak pajęczyna szaty, którą
nało\yła na strój góralskiej dziewczyny. Muszę ci podziękować za ocalenie ponad trzech
setek moich zbójów, którzy w końcu przekonali się, \e ich nie zdradziłem. Dzięki tobie mogę
znów myśleć o podbojach.
Wcią\ jestem ci winna okup powiedziała patrząc na niego roziskrzonym wzrokiem.
Zapłacę ci dziesięć tysięcy sztuk złota&
Przerwał jej gwałtownym, niecierpliwym gestem i otarłszy ostrze kind\ału wepchnął broń
do pochwy.
Sam wezmę sobie okup rzekł i sam wyznaczę sposób i czas zapłaty. Podejmę go
w twoim pałacu w Ayodhyi, a przybędę z pięćdziesięcioma tysiącami zbrojnych, by mieć
pewność, \e otrzymam dobrą miarę.
Zaśmiała się, ściągając wodze.
A ja spotkam cię na brzegu D\umdy ze stu tysiącami! Oczy Conana wyra\ały zachwyt i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]