[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Rowery nie wierzgajÄ… i nie gryzÄ… - mruknÄ…Å‚. -1 sÄ… znacz-
nie posłuszniejsze.
Uśmiechając się przekornie, jechała dalej bez słowa.
- Może się zdarzyć, że spadnę - ostrzegł.
S
R
- Nie pierwszy raz. - Wybuchnęła śmiechem i poczuła, że
mięknie jej serce. - No dobrze, nie martw się. Przydzielę ci
jakieÅ› Å‚agodne stworzenie.
Przez chwilÄ™ jechali w milczeniu, rozkoszujÄ…c siÄ™ urodÄ…
krajobrazu. Postrzępione wybrzeże z małymi wysepkami, port,
lustrzane wody oceanu wyglądały pięknie w jasnym świetle po-
ranka.
- Zaparkujemy po drugiej stronie - odezwała się wreszcie.
- Moja przyjaciółka ma tam szkółkę jazdy konnej. Mogę wpa-
dać, kiedy tylko zechcę, nawet kiedy jest zamknięte. Sama za-
wsze jeżdżę na jej rozbrykanej klaczy, ale innym koniom można
zaufać. Powiedziałabym, że są aż nazbyt spokojne, więc nie licz
na to, że sobie pogalopujesz.
Jonathanowi wyraznie ulżyło.
- Pewnie szybko by zbankrutowała, gdyby klienci wciąż
lÄ…dowali na ziemi.
- Nie rozumiem, czego się tak boisz. To normalne, że za
pierwszym razem miałeś stracha, ale gdy się rozstawaliśmy,
radziłeś sobie całkiem dobrze. To znaczy, oprócz jazdy na oklep.
- Aatwo ci się śmiać - żachnął się. - Nie utrzymasz się na
koniu bez siodła, jeśli wdepnie w króliczą norę.
- Nie widziałam tam żadnej nory.
- Bo miałaś zamknięte oczy - uciął i spojrzał na nią łobu-
zersko. - Jesteś dzisiaj jakaś inna... Weselsza niż zwykle.
- Chyba tak - przyznała, skręcając. - Może dlatego, że je-
stem daleko od szpitala i od miasta.
I może jeszcze dlatego, pomyślała, że złość, którą tak długo
w sobie pielęgnowałam, ustępuje, a jej miejsce zajmują dojrzal-
sze uczucia. Teraz było w niej już mniej egoizmu, nabrała dys-
tansu do sytuacji. Umiała popatrzeć na nią z innego punktu
widzenia, może nawet potrafiła ją zrozumieć. Myśl o zbudowa-
niu nowej przyjazni wydała jej się nagle całkiem nęcąca.
S
R
Jona przekonało jej wyjaśnienie.
- Ktoś taki jak ty istotnie nie pasuje do dużego miasta.
- Patrzył, jak wjeżdżają w boczną drogę, ocienioną szpalerem
dębów. - Jaka więc będzie przyszłość Fiony Donaldson?
- To duży znak zapytania - odparła, zwalniając. - Ale bar-
dzo bym chciała mieć rodzinę.
- Furę dzieciaków?
- Co najmniej sześcioro - przytaknęła, pokazując zęby
w uśmiechu, na co Jon zmarszczył brwi. - No dobrze, niech
będzie dwoje - ustąpiła.
- A co z pracÄ…?
- Myślę o tym - wyznała. - Wolałabym być bliżej domu.
Tęsknię za rodzicami, za farmą. Tata mówi, że w szpitalu
w Queenstown szykuje się wolne miejsce, więc żałuję, że nie
mam dziesięcioletniego doświadczenia. Chyba w końcu zostanę
lekarzem ogólnym. To pozwoli mi pogodzić pracę z wychowy-
waniem dzieci. I nie będę musiała siedzieć w mieście.
- Co to za posada w tym Queenstown?
- Wszystkiego po trochu - odparła z uśmiechem. - Tam jest
taki system, że po stażu podyplomowym w szpitalu zostaje tylko
jeden lekarz, który współpracuje z lekarzami domowymi. Chi-
rurgia ogólna, położnictwo i interna razem. Ma to swoje zalety.
Urozmaicona praca, duża samodzielność i piękna okolica.
- Zanim zacząłem pracę w położnictwie, miałem dwa lata
chirurgii ogólnej - powiedział.
Zaparkowała przed niewielką szopą.
- Miałbyś ochotę przystąpić do konkursu? - spytała.
- Nie - odrzekł ze śmiechem. - Ja dokonałem już najważ-
niejszego wyboru i nie zamierzam tego zmieniać. - Nagle spo-
ważniał. - Zaczynanie wszystkiego od początku to trudna i bo-
lesna rzecz. Wiem, bo już próbowałem. Więcej nie chcę.
Przyglądała mu się, zamyślona. O co mu chodzi? O przeży-
S
R
cia z dzieciństwa? O te sierocińce i rodziny zastępcze? A może
ma na myśli coś z mniej odległej przeszłości?
- Czemu twoje małżeństwo się rozpadło?
- Powiedzmy, że nie za bardzo nadaję się na męża. - Unikał
jej wzroku. - Oszczędzę ci przygnębiających szczegółów.
Wcale nie chciała, by oszczędził jej szczegółów, ale ton jego
głosu jednoznacznie wskazywał, że nie ma ochoty o tym mówić.
Była zdecydowana zburzyć ten mur milczenia, ale wiedziała, że
jeszcze nie nadszedł na to czas.
- No, wysiadamy! - zawołała. - Aykniemy świeżego powie-
trza i trochÄ™ siÄ™ rozruszamy.
Otworzywszy szopę, zabrała siodła, szczotki i wiadro orze-
chów dla koni. Gdy weszli na wybieg, zwierzęta natychmiast
ich otoczyły. Były przyjaznie nastawione i najwyrazniej złak-
nione jedzenia. Fiona złapała za uzdę niesforną siwą klacz
i otaksowała wzrokiem pozostałe konie.
- Wez Harry'ego - poradziła Jonowi. - To ten duży czarny
ogier. Polubisz go.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]