[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Prawda, prawda& rzucił król niecierpliwie. Ale
co to ma do&
Kull, król Valuzji czarownik ciągnął dalej
niewzruszenie był takim samym barbarzyńcą w swoich
czasach, jakim ty jesteś obecnie. Swym potężnym imperium
władał jedynie za pomocą miecza. Od stu tysięcy lat nie
żyje on, nie żyje Gonar, przyjaciel twego przodka
Brule a. Jednak rozmawiałem z nim niecałą godzinę temu.
Rozmawiałeś z jego duchem.
A może to on z moim? Czy to ja cofnąłem się w czasie
o sto tysięcy lat, czy też może on przyszedł do mnie z
przeszłości& Raczej to nie ja rozmawiałem z
nieboszczykiem, ale on z człowiekiem, jeszcze dla niego
nie narodzonym. Dla mędrca wszystkie czasy są jednością.
Tak czy tak, rozmawiałem z Gonarem i obaj byliśmy żywi.
Spotkaliśmy się w miejscu, gdzie nie mają znaczenia
pojęcia tafcie jak czas czy przestrzeń. Opowiedział mi
niejedno.
Nadchodził poranek i całe otoczenie zaczynało nabierać
z wolna barw. Dalekie pola wrzosu falowały, składając
jakby hołd wstającemu właśnie słońcu.
Klejnot w twej koronie jest jak magnes, który
przyciąga przez stulecia powiedział Gonar. Słońce
wstaje. I któż wyłania się wraz z nim?
Cormac i król aż drgnęli. Czerwona tarcza wyjrzała
sponad wzgórz na wschodzie. I w tej poświacie pojawił się
nagle jakiś mężczyzna. Nie widzieli, kiedy nadszedł.
Wydawał się wzrostem dorównywać bogom z początków
stworzenia. Teraz, gdy kroczył w ich kierunku, dostrzegły
go także budzące się ze snu zastępy. Dał się słyszeć
okrzyk zdumienia.
Kto, czy też co to jest? wykrztusił z siebie
Bran..
Chodzmy go powitać, $ranie odparł spokojnie
czarownik. To jest właśnie ten król, którego wysłał
Gonar, aby ocalić lud Brule a.
Strona 44
Howard Robert E - Conan. Tygrysy morza.txt
II
Dopiero teraz dotarłem do końca,
do najdalszej mglistej Thule;
kraju dzikiego, obcej sfery,
której majestat trwa poza
PrzestrzeniÄ… i Czasem
Edgar Allan Poe
Wśród wojska zapanowało milczenie, gdy Bran, Cormac i
Gonar ruszyli w kierunku obcego. Ten zbliżał się do nich
długim, rozkołysanym krokiem. Z bliska dostrzegli, że nie
był on gigantem, lecz mężczyzną nad wyraz potężnej
postury. Początkowo Cormac gotów był uznać go za Wikinga,
lecz musiał zmienić zdanie. Nigdy dotąd nie widział
takiego człowieka. Przypominał nieco Wikingów budową
ciała, lecz rysy twarzy były zupełnie odmienne. Jego
włosy, przycięte w kwadrat i tworzące lwią niemal grzywę,
były równie czarne jak u Brana. W twarzy gładko
wygolonej, o mocnych rysach, lecz Å‚agodnym wyrazie
błyszczały szare jak stal i zimne jak lód oczy. Wysokie
czoło zdawało się zapowiadać dużą inteligencję, mocno
zarysowana szczęka i cienka linia ust sugerowały siłę
woli i odwagę. Najbardziej jednak odróżniał go od
pozostałych majestat widoczny w każdym jego ruchu.
Nogi chroniły mu osobliwej roboty sandały, tułów
kolczuga spleciona ze stalowego zapewne drutu, opadajÄ…ca
niemal do kolan. Spinał ją w biodrach szeroki pas ze
złotą klamrą. Na nim zawieszony był długi, prosty miecz w
mocnej, skórzanej pochwie. Głowę zaś ozdabiała również
złota obręcz, przytrzymująca przy okazji włosy.
Ten to człowiek zatrzymał się przed czekającą nań w
milczeniu grupką. Widać było po nim zdziwienie, lecz
również jakby lekkie rozbawienie. Oczy błysnęły mu na
widok Brana i przemówił. Używał dziwnie archaicznego
języka, który jednak niewątpliwie był językiem
piktyjskim. Cormac ledwie go rozumiał.
Witaj, Brule. Gonar nic mi nie powiedział, że to ty
mi się przyśnisz!
Po raz pierwszy Cormac zobaczył króla Piktów
wytrąconego całkowicie z równowagi. Bran gapił się
jedynie w niemym zdziwieniu. Obcy zaÅ› ciÄ…gnÄ…Å‚ swoje:
I to w diademie na głowie z wprawionym weń
klejnotem, który ci dałem. A przecież jeszcze wczoraj w
nocy nosiłeś go w pierścieniu na palcu!
Ubiegłej nocy? sapnął Bran.
Ubiegłej nocy, czy też sto tysięcy lat temu, to
wszystko jedno! zamruczał Gonar, rozbawiony
Strona 45
[ Pobierz całość w formacie PDF ]