[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jedna grupa oddzielila sie teraz od innych, ktorzy krzatali sie przy namiotach albo napelniali
olbrzymie sagany woda, i skierowala sie na drugi koniec pola, a nastepnie sie rozproszyla.
W sloncu zablysly dlugie ostrza i nagle Piemur dowiedzial sie, kim sa i co robia ci ludzie.
Poludniowcy przybyli zebrac mrocznika z krzakow, ktore teraz pelne byly zywicy i jedrne od
kojacego bol soku. Zmarszczyl z niesmakiem nos; a kazdy pelny sagan trzeba bedzie
gotowac przez trzy dni, zeby rozgotowac te lykowata rosline na miazge. Potem caly dzien
zajmie odcedzanie miazgi, a jeszcze sok trzeba bedzie odparowac do odpowiedniej
gestosci, zeby sporzadzic kojaca masc. Piemur wiedzial, ze Mistrz Oldive bral najczystsza,
sklarowana masc i cos z nia jeszcze robil, zeby przerobic ja na proszek do uzytku
wewnetrznego.
Westchnal gleboko, poniewaz oznaczalo to, ze intruzi beda tu przez wiele dni. Obozowisko
rozbito o dobra godzine drogi od niego i moze go nie zauwaza. Ale nawet z tej odleglosci
nie uniknie smrodu gotujacego sie mrocznika, bo ten zapach wdzieral sie wszedzie, a akurat
teraz wiatr przewaznie wial od morza. Do furii doprowadzalo go, ze musi przez nich opuscic
swoje miejsce wlasnie wtedy, kiedy wszystko urzadzil tak, zeby mu bylo wygodnie, zeby
mogl wykarmic siebie, Farli i Glupka, zeby mial sie gdzie schronic na noc przed tropikalna
burza i bezpiecznie ukryc sie przed Nicmi.
A potem przyszlo mu na mysl, ze moze to nie sa Poludniowcy, ale grupa robocza z Polnocy.
Wiedzial, ze Mistrz Oldive woli ziola, ktore rosna na Poludniu; to dlatego Sebell wyprawil sie
niedawno w podroz, przywozil z powrotem cale wory rozmaitych medykamentow. Ale
przeciez chyba przywiozl wystarczajaca ilosc, a moze to jakas nowa umowa z jezdzcami z
przeszlosci, ktorzy chyba nie mieli zalu do Uzdrowiciela.
Ale statki z Polnocy mialy wielokolorowe zagle; Menolly powiedziala mu, ze nadmorscy
gospodarze dumni byli z zawilosci wzorow na swoich zaglach. Gladki czerwony zagiel
przywodzil na mysl Poludniowcow o ktorych wszyscy wiedzieli, ze zrywaja z Polnocna
tradycja, kiedy tylko sie da. Poza tym te grupy poruszaly sie tak, ze swiadczylo to o
dobrym obeznaniu z terenem.
Piemur szeroko sie do siebie usmiechnal. Jedno bylo pewne, nie bedzie ich teraz jeszcze
zawiadamial o swojej obecnosci. To mogloby byc niebezpieczne. Zabierze po prostu to
czego mu trzeba i okrazy ich lasem, az dojdzie do brzegu morza, daleko stad. I daleko od
smrodu gotujacego sie mrocznika.
Zwinal wiec w schludny tobolek swoja utkana mate i zwiazal ja rzemieniem z liany, ignorujac
trajkotanie Farli, ktora wyrazala dezaprobate dla jego czynnosci i dla faktu, ze nie zwraca
uwagi na natarczywe prosby o jedzenie. Przyjrzal sie bacznie scianom swojego malego
szalasu i zdecydowal, ze ktos moglby przypadkiem polowac w lesie i odkryc jego proste
gospodarstwo. Rozebral plachty utkane z traw i ukryl je w gestych lisciach pobliskich
krzakow. Nie mogl usunac samej polanki, ktora zrobil, ale poruszyl zdeptana ziemie i
rozsypal tu i owdzie uschle galazki, tak ze dla kogos, kto by tylko rzucil okiem, wszystko
moglo wygladac naturalnie. Uciszyl Farli, bardzo teraz juz natarczywa, i skierowal sie w
strone rzeki. Jego pulapka zawierala ryb az nadto. Dla Farli wystarczy. Wypatroszyl to, co
zostalo, kiedy sie juz najadla do syta, zawinal ryby w szerokie liscie i dolaczyl do swojego
tobolka. Zawahal sie na kilka chwil, zanim ponownie wrzucil pulapke do wody. Nikt jej nie
zauwazy, no chyba ze ktos potknie sie o te glupia rzecz, co wydawalo sie wysoce
nieprawdopodobne, a ryby, ktore sie zlapia, nie ucierpia. Zostawi ja, a potem, kiedy tu
powroci, bedzie mial obfitosc pozywienia.
Szedl lasem, obchodzac szeroka rownine. Przechodzac przez niewielki, wpadajacy do rzeki
strumien zatrzymal sie, zeby sie napic i zeby Glupek troche odpoczal. Krotkie nozki malucha
szybko sie meczyly, a chociaz zwierzaczek niewiele wazyl, to za kazdym razem, kiedy
Piemur litowal sie nad nim i bral go troche na rece, robil sie coraz ciezszy. Farli latala przed
nim i za nim, zapuszczajac sie sporadycznie ponad drzewa, wycwierkujac jakies besztanie,
ktorego Piemur nie rozumial. Zakladal, ze skierowane bylo pod adresem najezdzcow.
-Przynajmniej ich sie nie boisz - powiedzial Piemur, kiedy wrocila, zeby przycupnac na jego
ramieniu i przymilic sie o pieszczoty. Wtulala sie w jego palec, kiedy glaskal ja po karku, i
pomrukujac slodko, lekko owinela swoj ogon wokol jego szyi. Gdyby oni nie robili tego
mrocznika, to chetnie bym im nas wszystkich przedstawil.
Ale czy na pewno? - zastanawial sie Piemur.
To byloby takie proste, zejsc na dol i dowiedziec sie, czy to byli Poludniowcy. Wyobrazcie
sobie ich zdumienie, gdyby sie tak pojawil miedzy nimi jak gdyby nigdy nic. Zaskoczylby ich
na pewno! Ale byliby zdumieni, gdyby im opowiedzial o swoich przygodach tu na Poludniu.
Tak, ale wtedy oni chcieliby sie dowiedziec, skad on sie tu wzial, a wcale nie byl pewien,
czy powinien im powiedziec cala prawde. Chociaz nie bylo w tym chyba nic
nadzwyczajnego, ze mlody czlowiek nie majacy ziemi probowal chylkiem dostac sie na
Poludnie, zwlaszcza gdy zasluzyl sobie na niezadowolenie swojego Pana Warowni! Piemur
nie musi wspominac o tym, ze zdobyl sobie Farli na Pomocy, a juz z pewnoscia nie o tym,
ze zabral ja z kominka Merona w Warowni Nabol. Poludniowcy naturalnie zaloza, ze znalazl
malutka krolowa tutaj w jakims gniezdzie na plazy. Zdobycie Glupka nie nastreczalo w
ogole zadnych klopotow. Tutaj mogl powiedziec cala prawde. Piemur mogl zawsze udawac,
ze nie wiedzial, gdzie jest Warownia Poludniowa i bez konca jej szukal. Tak, to bylo to,
moglby powiedziec, ze ukradl mala lodke i ze mial upiorna podroz na Poludnie, a to byla [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl