[ Pobierz całość w formacie PDF ]

osobie.
- Annabelle powiedziała mi, gdzie was znalezć - oznajmił na powitanie i przysunął
sobie krzesło, żeby usiąść przy ich stoliku. - Dowiedziałem się też od niej, co zrobiły
dzieciaki w szkole. Tych chłopaków należałoby przełożyć przez kolano. Szczerze
mówiąc, chętnie zgłosiłbym się na ochotnika.
- Pastor Olson poradzi sobie z nimi - powiedział Jake.
W odpowiedzi Higgins machnął lekceważąco ręką.
- Wielebny nie ma szans się uporać z tymi wyrostkami - orzekł. - Wiem o tym
dobrze, bo w ich wieku byłem nieznośny. Przekonają go, żeby im wybaczył, a potem
znowu będą robić swoje.
Jake nie odpowiedział. Nie miał pewności, czy pastorowi uda się skłonić chłopców
do właściwego zachowania. Wielebny świetnie się spisywał jako rozjemca, ale w
zetknięciu z nieposłuszeństwem i agresją niekoniecznie musiał sobie poradzić.
- Annabelle poprosiła swojego syna, Thomasa, o opiekę nad Nakrapianą Sarenką.
Dobre i to - dodał Higgins.
- Thomas jest za mały, żeby przeciwstawić się tym wyrośniętym chłopcom - uznała
Elizabeth. - Ma dziesięć lat, a niektórzy jego koledzy skończyli już trzynaście, a nawet
czternaście.
Jake wstał.
- W takim razie musimy wziąć sprawy w swoje ręce - oznajmił.
Jake, Elizabeth i Higgins opuścili hotel i ruszyli w kierunku szkoły. O tej porze na
ulicach Miles City panował spokój.
- Zajrzyjmy przez okno - zaproponowała Elizabeth. - Nie chcę, żeby dzieci
zaczepiały Sarenkę.
- Po mojemu, te chłopaki już to zrobiły - odezwał się Higgins.
R
L
T
- Ale jeszcze nikt jej nie dokuczał z powodu rodziny. Wolałabym, żeby nie miała
przykrości z mojego powodu.
Jake uważnie popatrzył na żonę. Nie rozumiał jej obaw.
- Dlaczego, u licha, mieliby jej dokuczać z twojego powodu?
- Obozowałam w namiocie poza fortem i nie mam pojęcia, co ludzie o mnie
wygadywali. Pewnie uważają mnie za wariatkę. %7ładna dziewczynka w wieku Sarenki nie
chciałaby odczuwać, że rodzice nie dają jej ani odrobiny wolności i ciągle mają ją na
oku. Jake poprawił kapelusz.
- Tak czy owak, będę ją obserwował - zapowiedział stanowczo.
- Oczywiście - zgodziła się Elizabeth. Weszła na ganek i zbliżyła do okna. - Nigdy
nie twierdziłam, że powinniśmy stracić nad nią kontrolę. Musimy tylko postarać się robić
to dyskretnie, aby nikt nie zauważył. Sam rozumiesz, chodzi o wyczucie taktu.
- Umiem być taktowny - zadeklarował Jake.
Elizabeth zajrzała przez okno.
Nakrapiana Sarenka oraz Thomas siedzieli całkiem sami z jednej strony klasy, a z
drugiej tłoczyły się pozostałe dzieci. Wielebny Olson nie wydawał się zachwycony, ale
pokazywał jakiś punkt na mapie i coś wyjaśniał. Elizabeth odsunęła się od okna z takim
wyrazem twarzy, że Jake nawet nie spytał, co zobaczyła. Wolał sam się przekonać, co
wstrząsnęło jego żoną. Po chwili z ponurą miną odstąpił od okna.
- Wszystko się ułoży - szepnęła z nadzieją w głosie Elizabeth.
- Sytuacja dojrzała do tego, żebym wszedł do środka i odbył poważną rozmowę z
dzieciakami.
- To tylko pogorszy sytuację. Dzisiaj jest piątek. Do poniedziałku dzieci pewnie o
wszystkim zapomną. Nie możemy dolewać oliwy do ognia.
- Masz rację - przyznał Jake.
%7ładne z nich nie zauważyło, że Higgins się cofnął. Odwrócili ku niemu głowy
dopiero wtedy, gdy głośno zastukał do drzwi.
- Co on wyprawia? - zaniepokoił się Jake.
Elizabeth zdołała tylko pokręcić głową. Cokolwiek postanowił zrobić Higgins,
było za pózno, żeby go powstrzymać.
R
L
T
- Dzień dobry wszystkim! - zagrzmiał Higgins, gdy otworzył drzwi i stanął na
progu klasy. Elizabeth i Jake słyszeli wyraznie każde jego słowo. - Przyszedłem się
zapisać. Chyba już czas, żebym się nauczył czytać.
Elizabeth i Jake otworzyli usta ze zdumienia.
- Przynajmniej nie jest jej ojcem ani opiekunem - powiedział Jake.
- I będzie bezpieczna - dodała Elizabeth.
Popatrzyli po sobie i siÄ™ wycofali. W drodze powrotnej do domu niewiele
rozmawiali. Gdy dotarli na miejsce, Jake poszedł sprawdzić, jak się miewają zwierzęta, a
Elizabeth wyjęła żółty perkal, który zamierzała wykorzystać do uszycia nowego stroju
dla Nakrapianej Sarenki. Obliczyła, że jeśli zabierze się do pracy tego wieczoru i
poświęci na szycie całą sobotę, to sukienka będzie gotowa na niedzielny poranek.
Sięgnęła po igłę i położyła ją przy tkaninie, po czym westchnęła ciężko. Ostatnio
niewiele czasu spędzała na modlitwie, ale poczuła się bezradna w obliczu tego, co
wydarzyło się w szkole. Panie Boże, pomóż mi, bo nie wiem, co robić. Nie dopuść do
tego, żeby dziewczynce stała się krzywda.
Elizabeth wiedziała, że tak bardzo rozpacza z powodu losu bratanicy Jake'a także
ze względu na to, co ją samą spotykało w dzieciństwie. Biblia głosiła, iż Bóg opiekuje się
sierotami, ona jednak wcale nie była o tym przekonana. Gdyby Pan naprawdę był tak
troskliwy, w ogóle nie byłoby sierot na świecie. Ani wdów, skoro o tym mowa. Ani
matek, które utraciły dzieci.
Elizabeth czuła złość na Boga i nie rozumiała, dlaczego jednocześnie tak bardzo
Go potrzebuje. Pokręciła głową. Nie miała gotowej odpowiedzi na tak trudne pytanie.
Po powrocie ze szkoły Nakrapiana Sarenka wyglądała na wyczerpaną. Higgins
odprowadził ją aż do drzwi, za co Elizabeth gorąco mu podziękowała.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł i uchylił kapelusza. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl