[ Pobierz całość w formacie PDF ]
fizycznym samopoczuciem i koniecznością wyjścia z kłopotu przy okazaniu możliwie
największej dozy szczerości, nie miałam jednak innego wyjścia, jak zapanować nad sobą. Jedyny
przyjaciel, jakiego tutaj miałam, nie był w stanie mi pomóc, a innym nie mogłam ufać. Wzięłam
więc plecak, otworzyłam go i wrzuciłam do niego moje łachy, myśląc, że jeśli Fred i Karin w
niczym nie przypominają tych staruszków z plaży, którzy pomagają takim dziewczynom jak ja, to
ile razy się pomyliłam i przesadnie dobrze lub przesadnie źle oceniłam innych ludzi? Człowiek
nie może przecież przejść przez życie, podejrzewając każdego, kto pojawi się na jego drodze. Są
ludzie, którzy natychmiast zdają sobie sprawę z tego, co kryje się pod jakąś twarzą lub
uśmiechem. Ja, musiałam to przyznać, byłam powolna, i dlatego Fred i Karin bez żenady mnie
wykorzystywali. W pewien sposób robił to także Julián.
Dzięki temu, co mi zapłacili, będę mogła przeżyć pewien czas. Zrobiwszy to wszystko,
przesunęłam ręką po ostatniej półce w szafie, żeby sprawdzić, czy czegoś nie zostawiłam, i w tej
samej chwili usłyszałam pukanie Karin do drzwi.
– Proszę wejść! – powiedziałam, nim zdążyła wejść, co i tak by zaraz zrobiła.
– Nie powinnaś w ten sposób odchodzić, nie czujesz się dobrze, jesteś przeziębiona. Może
masz grypę. Zostań kilka dni, aż ci się polepszy. Kiedy odzyskasz siły, sami zawieziemy cię na
autobus lub samolot, czy gdzie będziesz chciała, a tymczasem odpocznij.
Widziałam twarz czarownicy, twarz Karin, i bałam się jej. Byłam młodsza i silniejsza, i
dałabym sobie z nią radę, gdyby doszło do rękoczynów, a jednak budziła we mnie strach. Znała
okropności, jakich ja nigdy nie widziałam, i deprawacje, jakich nawet sobie nie wyobrażałam.
Intuicyjnie czułam, że chociaż byłyśmy same, nie tak łatwo przyjdzie mi ją pokonać.
– Nie, postanowiłam wyjechać dzisiaj – powiedziałam, wkładając buty i zarzucając plecak na
ramię. Chcę odejść, nim wróci Fred.
– Nie tak szybko – powiedziała Karin, łapiąc moją torebkę, była to torebka z brązowego
zamszu w plamki i z bardzo długim paskiem, żeby można ją było nosić na krzyż na piersiach.
Była miękka, wygodna, bardzo w moim stylu. Podarował mi ją Santi. Wszystko, co dostałam w
prezencie od Santiago, bardzo dobrze do mnie pasowało. Myślałam o takich głupstwach, kiedy
Karin otwierała torebkę, jakbym musiała odciąć się od tego, co działo się w tej chwili. Nie
rozumiałam, dlaczego Karin grzebie w mojej torebce, nawet jak na Karin był to zbyt agresywny
czyn. A kiedy zareagowałam, kiedy już miałam jej powiedzieć, żeby swoimi brudnymi i
pokręconymi łapskami grzebała w swoich rzeczach, wyjęła coś owinięte w papier toaletowy,
odwinęła. Była to jedna z jej ampułek.
– Nie chciałam wierzyć Fridzie, nie mogłam uwierzyć, że nas zdradzasz, i proszę... miała
rację.
– Frida mi to podrzuciła – powiedziałam słabiutkim głosikiem. – Przystawia się do Alberta, a
ja jej w tym przeszkadzam.
– Nie mów głupstw. W tej chwili Frida zdaje relację Bractwu z tego, co tu zaszło, i jak mam
cię bronić po tym, co sama zobaczyłam?
– Przysięgam ci, Karin – przerwałam jej – że nie wzięłam ani nie schowałam do torebki tej
ampułki, przysięgnę ci, na co zechcesz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]