[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Parę osób podeszło do niego po kolacji, by pogratulować tak uroczej małżonki. I w
tym nie było pustosłowia, ludzie gratulowali absolutnie szczerze. W sierpniowy wieczór
wielu gości wyszło z przyjęcia stosunkowo wcześnie, bo wracali do swych letnich nad-
morskich domów w Connecticut albo na Long Island. Sawyer jednym uchem przysłu-
chiwał się rozmowie dygnitarzy z Komisji Europejskiej o propozycjach zmian prawa fi-
nansowego, nad którymi debatowano od niedawna w Brukseli, drugim pogawędce Tama-
ry z zażywnym siwowłosym księciem de Lyndonem.
Stał odrobinę z boku, niedaleko schodów, w dogodnym miejscu, by ją obserwo-
wać. Kiedy tak brylowała w towarzystwie księcia, zaczęło go męczyć natrętne pytanie o
to, czy jej suknia ma zamek błyskawiczny na plecach i czy łatwo ją będzie można roz-
piąć? I kiedy wreszcie nastąpi ta chwila? Skupił wzrok na dekolcie Tamary, tam gdzie
spod sukni wyłaniał się płatek wytatuowanej róży. Ta róża doprowadzi go do szaleństwa,
widział ją jak przez teleskop.
- Zapytałem, czy się z nami zgadzasz, Melton.
- Tak, oczywiście - odparł z roztargnieniem.
- Naprawdę? - dopytywał się znajomy, który podobnie jak on miał tytuł hrabiow-
ski. - Więc ty też uważasz, że to prawo rozwiąże problem deficytu budżetowego?
Sawyer zerknął na drugiego rozmówcę, bankiera inwestycyjnego z Wall Street.
- W każdym razie to dobrze, że ten problem stał się wreszcie przedmiotem pu-
blicznej debaty.
- Masz całkowitą rację - odparł bankier. - Najważniejsze, że się o tym dyskutuje.
- Wybaczcie mi, ale opuszczę was na chwilę. Muszę z kimś zamienić słowo.
Tak, chce zamienić słowo z żoną, która z uśmiechem opowiada o czymś skupionej
wokół niej grupce pod oknem.
R
L
T
Od dnia ślubu pożądał jej coraz bardziej. Gdyby tylko tamtej nocy nie dostrzegł w
niej tego śladu niepewności... To go wtedy powstrzymało. Ale teraz myślał tylko o tym,
żeby ją zaciągnąć do łóżka.
Tamara zerknęła na niego z lekkim uśmiechem. Sawyer wymienił uścisk dłoni z
księciem de Lyndonem.
- Muszę przyznać, że się was tutaj nie spodziewałem - powiedział książę. - Myśla-
łem, że ty i twoja urocza małżonka wyjechaliście w podróż poślubną.
- Miesiąc miodowy zaczniemy z lekkim opóznieniem - odparł Sawyer, zerkając na
TamarÄ™.
Jeśli szczęście dopisze, inauguracja nastąpi jeszcze tej nocy, pomyślał, kładąc jej
dłoń na ramieniu. Trzeba przyznać, że podziw, jaki budziła Tamara, wywoływał w nim
lekką zazdrość. Ale w końcu mężczyzna tak zapatrzony w swoją żonę ma prawo do za-
zdrości.
- O czym rozmawiacie, kochanie? - spytał.
- Dzięki twojej małżonce dowiedziałem się fascynujących rzeczy na temat technik
ceramicznych - oznajmił książę de Lyndon.
- Ceramika od lat jest moim hobby - przyznała Tamara.
- Zdaje mi się, że właśnie zaraziłem się tą pasją - zażartował książę.
- A czy Tamara pochwaliła się, że jest projektantką biżuterii? I czy wspomniała, że
ma wielki talent?
- Doprawdy, moja droga? Zajmujesz siÄ™ projektowaniem?
- Mam małą firmę - odparła skromnie.
- Małą, ale znakomitą - wtrącił Sawyer. - Tamara specjalizuje się w awangardowej
biżuterii z kamieni półszlachetnych.
- Ach, to wspaniale - powiedział książę de Lyndon. - Muszę koniecznie wspomnieć
o tym mojej żonie. Bo Yvonne ogromnie lubi o pół kroku wyprzedzać modę.
- Zwietnie rozumiem tę potrzebę, bo w świecie mediów też trzeba wyprzedzać
zmiany i trzymać się w awangardzie. Ale wracając do projektowania, Tamara ma pra-
cowniÄ™ w SoHo, czyli w artystycznym sercu miasta.
R
L
T
- Do Strasburga wracamy z Yvonne dopiero za tydzień, więc jeśli to nie sprawiłoby
kłopotu, zajrzelibyśmy przed wyjazdem do ciebie, moja droga.
- Będę zaszczycona - odparła, zerkając spod oka na Sawyera.
- Jestem zauroczony twoją żoną, Melton. Rozmowa z nią jest jak haust świeżego
powietrza, bo w odróżnieniu od wielu dam w tej sali, Tamara nie jest znudzona życiem.
A z tego, co słyszę, ma talent artystyczny i pracuje z pasją. I do tego jeszcze nie boi się
pobrudzić rąk, bo jak mi wcześniej wspomniała, uwielbia pracę w ogrodzie!
- Coś podobnego! Nie znałem jej od tej strony, ale w takim razie zaprzęgnę ją do
pielęgnowania klombów w Gantswood Hall.
- Naprawdę? Ciekawa jestem, ile będziesz mi płacił?
- No proszę, Melton! Ucz się od żony praktycznego podejścia do biznesu!
- Nie obrazisz się, jeśli ją porwę na chwilę, Lyndon?
- Ależ skąd! Zresztą świetnie cię rozumiem, bo sam bym ją chętnie porwał.
Ruszyli wolno w stronę schodów.
- Powiedz mi, proszę, czy tutaj jest choćby jedna osoba, której nie znasz? - spytała
z lekkim westchnieniem. - Bo z kim bym nie rozmawiała, wszyscy cię znają.
- Miło mi to słyszeć - odparł bez fałszywej skromności. - A z niektórymi jestem
nawet skoligacony czy wręcz spokrewniony. Na przykład książę de Lyndon jest dalekim
kuzynem mojego ojca. Jego babka wżeniła się w arystokrację belgijską.
- Aż wierzyć się nie chce - rzekła z półuśmiechem - ale wygląda na to, że nie ma
rodziny, z którą wy, Langsfordowie, nie bylibyście spokrewnieni.
- No cóż, przykład idzie z góry. Królowa Wiktoria i jej dzieci też są spokrewnieni z
całym światem.
- Tak, tak, arystokraci rozmnażają się jak króliki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]