[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się z mgły i mężczyzn w mundurach polowych i trójgra-
niastych kapeluszach na głowach.
Wzdychając z zachwytu, podeszła do podwójnych,
rzeźbionych drzwi prowadzących do sypialni. Pchnęła je
lekko i, oszołomiona, przystanęła w progu. Zakręciło jej
się w głowie od nadmiaru ozdóbek, koronek, kwiatów.
Pośrodku pokoju królowało ogromne łoże z baldachimem.
Mo zajrzała do łazienki, a zafrasowany Matt z niepo-
kojem popatrzył najpierw na podwójne łoże, a potem na
niewielką kanapkę w salonie. Jak niby mam na tym spać?
pomyślał. To dobre dla krasnoludka.
Mo w podskokach wróciła do pokoju.
- Wszystko jest fantastyczne! Szybko się przebiorę
i ruszam na zwiedzanie miasta. Pójdziesz ze mną?
- Rozsądniej byłoby się najpierw zdrzemnąć - odparł
Matt, mocując się z zamkiem walizki. - Radzę ci to jako
doświadczony podróżnik. Sen po długim locie ułatwia
przystosowanie się organizmu do zmiany czasu.
- Miałabym teraz spać? Za nic w świecie!
- Naprawdę wiem, co mówię - upierał się Matt.
- Rób, co chcesz. - Mo wzruszyła ramionami. - Mnie
energia aż roznosi, więc zaraz wychodzę.
Matt oparł się o framugę drzwi i patrzył, jak Mo wy-
rzuca z torby ubrania w poszukiwaniu stroju, w który za-
mierzała się przebrać. W końcu chwyciła dżinsy, baweł-
niany sweter oraz buty i pobiegła do łazienki. Bałagan,
który zostawiła na podłodze, w niczym jej nie prze-
szkadzał.
Matt kochał porządek. Być może nawet do przesady,
co stwierdził samokrytycznie. Jednakże utrzymywanie po-
rządku wiązało się z samodyscypliną. Mo z pewnością
nawet o czymś takim nie słyszała.
- No dobrze, pójdę z tobą - usłyszał swój głos - jeśli
zgodzisz się na drzemkę przed kolacją.
Mo wyjrzała z łazienki.
- Naprawdę nie musisz mi towarzyszyć.
- Ale mam ochotę. Poza tym plany związane z kolacją
uległy zmianie. Do restauracji, którą zamierzałem opisać,
musimy pójść dziś wieczorem, gdyż jutro, na kiedy to zro-
biłem rezerwację, całą salę wynajmuje rodzina królewska.
- W porządku. Poczuję się jak księżniczka. To co,
idziemy?
Mo odwróciła się do lustra, by kilkoma szpilkami upiąć
niesforne kosmyki włosów. Matt patrzył na nią zafascynowa-
ny. Przypomniał sobie, co przeżył w pewnym muzeum jako
dorastający chłopiec. Obraz przedstawiający kobietę upinającą
przed lustrem włosy podziałał na niego tak bardzo, że oznaki
tego podniecenia stały się zawstydzająco widoczne.
- Dobrze się czujesz, Matt? -spytała Mo, dostrzegając
w lustrze jego zamglone spojrzenie.
- Tak, tylko trochę boli mnie głowa. Nic dziwnego po
tak długim locie. Zaraz będę gotowy do wyjścia.
- Czy podczas całej podróży będziemy musieli odgry-
wać rolę nowożeńców? - spytała Mo.
- Co masz na myśli? - upewnił się Matt.
- No wiesz, trzymanie się za ręce w holu i na ulicy,
czułe spojrzenia...
Matt poczuł się nieco urażony pytaniem Mo. Może
nawet zraniony. Rozumiał, że wolałaby unikać wszelkich
fizycznych kontaktów z nim, ale czy musiała to aż tak
podkreślać?
- Nie obawiaj się. Tylko czasami. Kiedy będziemy
pozowali do fotografii lub udawali młodą parę, by zdobyć
jakieś informacje potrzebne do napisania książki.
- To świetnie! - zawołała radośnie Mo, a Matt zmar-
szczył brwi i mocniej, niż to było konieczne, zaciągnął
suwak w walizce.
Mo była w siódmym niebie. Spacerowała ulicami Lon-
dynu, z zachwytem chłonąc wielobarwność tego miasta.
Stare budowle przemieszane z nowoczesną architekturą,
pałace i slumsy, kolorowy tłum ludzi różnych narodowo-
ści. Przechodnie, których ubiór i akcent wskazywały na
przynależność do klasy wyższej oraz ludzie z nizin społe-
cznych, posługujący się trudną do zrozumienia gwarą.
Ulubioną rozrywką Mo w Stanach było oglądanie w te-
lewizji programów podróżniczych i myszkowanie w księ-
garniach po działach z mapami i przewodnikami. Dzięki
temu sporo wiedziała o tym, na co teraz patrzyli, ale zda-
wała sobie sprawę, że zobaczyć coś na własne oczy to nie
to samo, co na ekranie telewizora czy zdjęciu w magazy-
nie. Jej szczęście zatem nie miało granic.
Zanim opuścili hotel, zapowiedziała stanowczo, że za-
mierza spacerować tak długo, aż padnie z nóg. Matt chciał
oczywiście wtrącić jakąś uwagę, ale ostatecznie wzruszył
tylko ramionami.
W okolicach Covent Garden Mo z entuzjazmem przy-
słuchiwała się ulicznym grajkom, podziwiała popisy żon-
glerów i występy mimów. Mijając niezliczoną liczbę bu-
tików i kolorowych straganów, dotarli do sklepiku, na wi-
dok którego Mo aż jęknęła z zachwytu. Sprzedawano
w nim najdziwniejsze rzeczy, od brzoskwiniowej herbaty,
organków, staromodnych kurtek lotniczych po lampy ha-
logenowe, pantofle na niebotycznych obcasach i prymi-
tywną afgańską biżuterię. Mo wybrała kilka świecidełek [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl