[ Pobierz całość w formacie PDF ]
R
L
T
Bezładna strzelanina trwała w najlepsze. Rowena ze śmiechem zwróciła się do To-
biasa i zauważyła, że chyba cudem tylko nikt nikogo nie postrzelił, skoro przypalono tyle
turbanów. Tymczasem maszerował właśnie oddział piechoty odziany w lamparcie skóry.
Rowena zmarszczyła nos, żrący odór prochu stawał się bowiem coraz mocniej wyczu-
walny.
Wreszcie przyszedł moment, na który Rowena i Tobias czekali: pojawienie się suł-
tana. Mulaj Ismail, dzierżąc strzelbę, jechał konno w złotym siodle wysadzanym szla-
chetnymi kamieniami. Uprząż wierzchowca zdobiły pompony i proporce. Otaczała go
świątecznie wystrojona grupa służby pałacowej i oddział słynnej, zawsze lojalnej Czarnej
Gwardii w zbrojach. Dalej znów szła ze sztandarami piechota, uzbrojona w topory bojo-
we i włócznie.
Tobias i Rowena wcześniej nie widzieli niczego, co mogłoby się równać z tym nie-
zwykłym, jaskrawym spektaklem, ale ich uwagę przykuwała przede wszystkim postać
sułtana na koniu. Otaczała go aura władzy budząca lęk. Tobias poczuł, że jeżą mu się
włosy na karku, choć do strachliwych nie należał.
Rowena nie zastanawiała się nad tym, jak sułtan wygląda. Pierwsze wrażenie było
porażające, jednak gdy Mulaj Ismail podjechał bliżej, z zaskoczeniem ujrzała starego
człowieka, zapewne po siedemdziesiątce. Policzki miał zapadnięte, poniżej wydatnych
warg widniała rozwidlona bródka. Oczy ginęły w głębokich oczodołach, a jego nos przy-
pominał ptasi dziób. Pokasływał i pluł.
- Wracajmy - powiedziała Rowena, dotykając ramienia Tobiasa. - Widziałam do-
syć.
Dzień w dzień Tobias jezdził do miasta z nadzieją, że dowie się czegoś nowego.
Komandor Stewart prowadził z sułtanem rozmowy o uwolnieniu niewolników, ale ka-
pryśnemu władcy nie spieszyło się. Chciał, aby wysłannik angielskiego króla obejrzał
wszystkie wspaniałości sułtańskiego pałacu. Minęło więc sporo czasu, zanim traktat zo-
stał podpisany.
R
L
T
Ciągłe przeszkody i kolejne dni zwłoki irytowały Stewarta, ponieważ nie uwalnia-
no więzniów sułtana. Dopiero interwencja jednej z ulubionych żon sułtana poskutkowała
i muzułmański władca wydał odpowiednie rozkazy.
Tobias wrócił do obozowiska ze złymi wiadomościami dla Roweny. Najpierw
opowiedział jej o zwolnieniu jeńców. Tej relacji wysłuchała z ulgą. Szybko jednak zo-
rientowała się, że nie wszystko jest w porządku.
- A Jane? - spytała z lękiem.
- Sułtan nie wypuścił żadnej kobiety z haremu.
Rowena odniosła wrażenie, że rozstępuje się pod nią ziemia. Tak długo czekała na
ten dzień i wszystko na próżno. Bezradnie pokręciła głową, zawierając w tym ledwie za-
uważalnym geście więcej rozpaczy, niż można by wyrazić płomienną przemową.
- Przykro mi, Roweno.
Próbowała zapanować nad cisnącymi się do oczu łzami. Opuściła ją jednak wszel-
ka nadzieja.
- Nie! To nie może być prawda! To klęska! - wykrzyknęła.
Tobias rozumiał jej uczucia. Rowena znalazła się w obcym świecie, wśród obcych
ludzi, z dala od rodzinnego domu w Falmouth. Tymczasem jej determinacja, upór i zma-
gania z przeciwnościami nie przyniosły oczekiwanego efektu. Jane wciąż była w niewoli.
- Jeszcze tego nie wiemy - zauważył, aby pocieszyć Rowenę.
- Ma pan rację. Trzeba walczyć dalej. Nie możemy załamać się i zrezygnować. Nie
zostawię Jane na łasce człowieka, który zmusza ją do życia wbrew jej zasadom. To było-
by dla niej nie do zniesienia. Co pan proponuje?
Chcąc zająć czymś ręce, zaczęła dokładać drew do ognia. W niebo strzeliły iskry.
Postawiła na ogniu garnek z wodą, odeszła dwa kroki i usiadła na piętach.
Tobias przyglądał jej się z uwagą. Wydawała się bardziej powściągliwa niż wcze-
śniej, bez wątpienia starała się zachować racjonalnie. Długo milczał, bijąc się z myślami.
Wreszcie powiedział:
- Pani też ma rację. Ja również postanowiłem, że nie spocznę, póki nie uwolnimy
Jane.
Rowena spojrzała mu prosto w oczy z wyrazem głębokiej wdzięczności.
R
L
T
- Dziękuję, Tobiasie. Nigdy pan nie pojmie, jak wiele znaczą dla mnie te słowa.
Czuła, że nie uda jej się zapanować nad łzami, więc pochyliła się nad paleniskiem i
zaczęła zalewać wrzątkiem herbaciane liście. Chwilę potem podała Tobiasowi kubek na-
paru. Usiadła obok i sama również upiła łyk gorącego płynu.
- Dzikość i brutalne reguły tu obowiązujące zmieniły mnie - wyznała. - Wyzwoliły
we mnie siłę, jakiej nie znałam, ale i ujawniły słabości. Wiem, że ta próba będzie trwała
dopóty, dopóki nie wrócę do domu. - Uśmiechnęła się blado. - Będę wtedy ledwie żywa.
- Ale niepokonana - uzupełnił Tobias.
Uśmiechnęła się szerzej.
- Czy wszystkich angielskich jeńców uwolniono?
- Tych, którzy przeżyli pracę ponad siły i brutalność strażników. Z wyjątkiem re-
negatów.
- Renegatów?
- Apostatów. Tych, którzy zaparli się wiary chrześcijańskiej.
- Nawet jeśli zrobili to wbrew swej woli?
Skinął głową.
- Tak.
- To znaczy, że mają resztę życia na to, aby tego żałować. A co my zrobimy?
- Poruszyłem nasz problem w rozmowie z komandorem Stewartem, jednak on jest
bezradny. Zresztą, planuje jak najszybciej opuścić Meknes z uwolnionymi jeńcami, żeby
sułtan nie zmienił zdania i w tym nie przeszkodził. Stewart wyraził jednak przekonanie,
że Sulejman, który utrzymuje bliskie kontakty z jedną z żon sułtana, powinien przyjąć
łapówkę.
- Sulejman?
- Nie mamy nic do stracenia.
- Najwyżej życie, jeśli dowie się o tym sułtan.
- To prawda, ale lepiej wierzyć, że wszystko się uda.
- Postaram się - szepnęła Rowena i dodała: - Sądziłam, że jestem silna i potrafię
podołać wszystkiemu. Było tak do czasu, gdy poznałam ten barbarzyński świat. Aatwo
R
L
T
możemy podzielić los innych niewolników. Jeśli powinie nam się noga przy próbie ura-
towania Jane, to nasze położenie stanie się bardzo podobne.
- Nie zamierzam udawać, że czeka nas łatwe zadanie. Muzułmanie nienawidzą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]