[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie mój i nie dzwonił. Był tutaj - mruknął Tyler zmęczonym
głosem. - Znalazł jakąś kobietę, która być może widziała Cheryl, ale
nie może sobie przypomnieć gdzie.
Keelin trochę zmiękła, słysząc zawód w głosie Tylera. Może
chciał dla niej jak najlepiej, nie zdradzając jej szczegółów listu.
Zapewne pragnął ją chronić. Tyle że ona nie zgadzała się zupełnie z
jego decyzją. Oparta się o blat kuchenny i oznajmiła:
- Mieszkanie jest naprzeciwko kościoła.
- Co?
- Mieszkanie, gdzie przetrzymujÄ… Cheryl, jest naprzeciwko
kościoła.
- To na co czekamy? - Tyler zerwał się od stołu, wyrwał jej
ous
l
a
d
an
sc
kubek z dłoni i pociągnął niecierpliwie w stronę drzwi.
- A ja? - zmartwiła się Helen. - Przecież nie mogę tak jechać.
- Bo też nie jedziesz - uciął Tyler lodowatym tonem i czym
prędzej wyprowadził Keelin z kuchni.
- Pokłóciliśmy się dzisiaj rano - podjął, kiedy pędzili już w
kierunku Chicago. - Powiedziałem Helen, że zamierzam wyjaśnić
Cheryl, że jej matka żyje, o ile już o tym nie wie. A to oznacza, że
mojej byłej żonie skończy się dopływ pieniędzy. Ale opowiedz mi o
swoim śnie.
- Dzisiejszej nocy nic mi się nie śniło. Obudziłam się i
przypomniałam sobie, że wczoraj, kiedy przysnęłam w drodze
powrotnej z Wicker Park, widziałam wieżę kościelną.
- Jeszcze jakieś szczegóły?
- Nie. - Nadal nie chciała mówić Tylerowi o kneblu i więzach. -
Oglądała telewizję i spoglądała od czasu do czasu w okno. To
wszystko.
Miała nadzieję, że Tyler nie widzi, jak jej policzki oblewają się
rumieńcem. Na wszelki wypadek zsunęła się niżej w fotelu. Na
szczęście aż do Wicker Park Tyler już się nie odezwał.
Pierwszy kościół w pobliżu skrzyżowania z automatami
telefonicznymi stał naprzeciwko parterowego domu z dwoma
mieszkaniami. Nie wchodził w rachubę.
Keelin ożywiła się dopiero przy drugim kościele, na który
natrafili po piętnastu minutach krążenia wśród plątaniny ulic.
- Sześć mieszkań, dwa piętra. I stopnie przed wejściem!
ous
l
a
d
an
sc
Tyler natychmiast zatrzymał wóz na pierwszym wolnym miejscu
do parkowania, po czym pieszo wrócili pod dom.
Keelin z trudem panowała nad podnieceniem. Wszystko zdawało
się zgadzać, nawet spękane, wykruszone marmurowe schody w sieni.
- Popatrz, na skrzynce na listy mieszkania 3B nie ma żadnego
nazwiska - powiedział Tyler.
- To musi być to mieszkanie.
Z bijącym sercem, pełni nadziei ruszyli na górę. Kiedy dotarli na
drugie piętro, Tyler powstrzymał Keelin ruchem ręki, sam podszedł do
drzwi, zapukał.
%7Å‚adnej odpowiedzi.
Zapukał jeszcze raz, mocniej.
Cisza.
Za trzecim razem załomotał z całych sił, ale i tym razem nie
doczekał się żadnej reakcji.
- Cholera! - Walnął pięścią w drzwi. - Musimy znalezć kogoś,
kto ma klucze.
Ledwie to powiedział, uchyliły się zabezpieczone łańcuchem
drzwi od mieszkanie naprzeciwko, zza których wyjrzała ostrożnie jakaś
starsza pani.
- Wynoście się, bo wezwę policję!
- Ja ją już widziałam - szepnęła Keelin. - To znaczy Cheryl ją
widziała, kiedy próbowała stąd uciec.
- Nie mam złych zamiarów - uspokoił staruszkę Tyler. - Szukam
tylko mojej córki.
ous
l
a
d
an
sc
- Nie ma nikogo. Wynieśli się.
- Może Cheryl siedzi tam sama. - Tyler podniósł głos, przyłożył
ucho do drzwi. - Cheryl, dziecko, jesteÅ› tam?
Znowu żadnej odpowiedzi, najlżejszego odgłosu. Nic, tylko
głucha cisza.
Tyler nacisnął klamkę i drzwi, o dziwo, ustąpiły. Weszli do
mieszkania.
- Nie możecie tam wchodzić! - zawołała za nimi staruszka.
Keelin rozejrzała się po wnętrzu: rozpoznawała zniszczone,
tandetne meble w pustej bawialni. Drzwi prowadzące do dwóch
niewielkich sypialni i łazienki stały otworem. Wszędzie pusto.
- Jasna cholera! Zabrali jÄ… stÄ…d!
- Musieliśmy ich wypłoszyć naszymi poszukiwaniami. My albo
Weaver - szepnęła Keelin.
- Idziemy!
Starsza pani nadal trwała na swoim posterunku. Musiała widzieć
każdego, kto wchodził i wychodził.
Keelin chwyciła Tylera za rękę, chcąc go zatrzymać.
- Ten pan szuka swojej córki - zaczęła wyjaśniać staruszce. -
Ludzie, którzy wynajmowali mieszkanie, trzymają ją wbrew jej woli.
Musimy ich znalezć, ale nie wiemy, jak wyglądają ani jak się
nazywajÄ….
- Ja nic nie wiem.
- Musiała pani coś widzieć. Proszę się zastanowić -prosiła
Keelin. - Chodzi o czternastoletnie dziecko.
ous
l
a
d
an
sc
- Nie chcę się mieszać do nie swoich spraw - mruknęła
staruszka, ale widać było, że się waha.
- ProszÄ™.
Kobieta zmierzyła ich bacznym spojrzeniem od stóp do głów,
jakby w ten sposób chciała się upewnić co do prawdziwości słów
Keelin, w końcu podjęła decyzję.
- Jak się nazywali, nie wiem. Mieszkali raptem z dziesięć dni.
Raz byli, to znowu ich nie było. Ciągle gdzieś latali. Jemu to nawet
dobrze się przyjrzeć nie zdążyłam.
- Ale kogoś pani widziała - nalegał Tyler.
- Tę dziewczyninę, raz. I kobietę. Taka więcej nie stąd była.
- Dlaczego? - zapytała Keelin.
- Niby z ubrania. Za bardzo wysztafirowana.
- Potrafiłaby pani ją opisać?
- Aadna, zgrabna. Blondynka. To wszystko, co mogę powiedzieć.
- Chwileczkę. - Tyler chciał ją powstrzymać, ale staruszka
zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. - Chodzmy - rzucił w stronę Keelin.
- Może jeszcze kogoś powinniśmy zapytać?
- To chyba nie będzie potrzebne.
Rzeczywiście, był inny sposób. Na fasadzie widniała plakietka
informująca, że budynek zarządzany jest przez prywatnego
administratora, firmÄ™ Damen Realty.
W chwilę pózniej jechali już w kierunku biura Tylera. Jeszcze w
drodze z telefonu komórkowego Tyler zadzwonił na policję. Prosił,
żeby wysłano do mieszkania ekipę, która zdejmie odciski palców, i
ous
l
a
d
an
sc
sprawdzono u administratora, kto ostatnio mieszkał pod wskazanym
adresem.
Rozmowa widać skończyła się fiaskiem, bo Tyler rzucił telefon
na siedzenie gniewnym ruchem.
- Powiedzieli, że muszą mieć nakaz, żeby wejść do mieszkania.
Sprawdzać administratora też się nie kwapią. Nie mogę czekać. Zanim
policja kiwnie palcem, minie kilka dni. Wygląda na to, że pozostaje
tylko okup. Zaraz zajmę się zbieraniem pieniędzy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]