[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sobie w głowie pary, nikogo znalezć nie mogła. Po trzeci już raz dawszy dublę, odezwała się:
Mówiłeś, Bałabanosiu, że wiele by się takich znalazło, co by chcieli konkurować o mnie,
a powiedzże mi choć jednego.
Przyciśnięty argumentem a d h o m i n e m69 Bałabanowicz, chociaż przygotowany był
nieco do tego pytania, sam nie wiedział, jak na nie miał odpowiedzieć; jednakże nie zmiesza-
ny tak zaczął:
Znam ja jednego.
Powiedzże mi, Bałabanosiu! Któż to taki? zawołała krygując się podkomorzyna. Któż
to taki, zmiłuj się?!
Nie wolno mi się z tym wygadywać odpowiedział ostrożnie plenipotent.
Ale zmiłujże się, któż to taki z nową natarczywością zagadnęła pani Dorota.
Kto, nie mogę powiedzieć, ale go opiszę rzekł wywijając się zręcznie Bałabanowicz,
Jest to człowiek średniego wieku.
Zredniego wieku! Któż tu jest średniego wieku?
Przyjemnej postawy...
Przyjemnej powiadasz?
Dosyć przyjemnej. Człowiek znany z uczciwości.
Z uczciwości! Któż by to taki?
Szlachcic, chociaż bez tytułu.
Bez żadnego tytułu?
Bez żadnego, ale o tytuł łatwo.
Masz rację, Bałabanosiu, jednakże...
Może go mieć na przyszłych sejmikach.
Niechże go ma.
Człowiek majętny, który, by mógł pokazać parę kroć czystego funduszu.
Parę kroć! a to dość! zawołała podkomorzyna myśmy się dorabiali z podkomorzym,
a on i tego nie miał, kiedy się ze mną żenił. Ale któż to taki, mój Bałabanosiu?
Chciałbym szczerze dogodzić w tym jej woli, ale żadną miarą nie mogę odpowiedział
stary rozkładając karty.
Mogłabyś się pani na mnie i na niego gniewać...
Ale za cóż, mój Bałabanosiu? Która to wybiła? Pół do ósmej...
Dopiero pół do ósmej! Któż to taki?
Prawdziwie, że nie mogę powiedzieć, bo się...
Bo co...
Bo ale się to odkryje.
Ale ja chcę o tym zaraz wiedzieć!
Podkomorzyna była nagląca, a Bałabanowicz wahając się jeszcze rozkładał i składał karty,
wykręcał perukę, wreszcie powstał, odstawił krzesło, otworzył usta i rzekł:
Ten konkurent, o którym mowa, jestem ja! To mówiąc upadł podkomorzynie do nóg,
która ze strachu upuściła karty, porwała się, odsunęła i zawołała:
Ty śmiałeś?! To ty! ty!
69
ad hominem (łac.) skierowanym do własnej osoby
49
Ja odpowiedział Bałabanowicz na klęczkach ja śmiałem!! Całe życie zbierałem fun-
dusz, żeby go złożyć u nóg mojej dobrodziejki z ofiarą serca i wierności długimi latami do-
wiedzionej, którą, która której...
Tu mu wątku nie stało, a podkomorzyna, przywykła do posłuszeństwa, walczyła z sobą nie
wiedząc, co począć.
Jeśli mnie najnikczemniejszego sługę swego odrzucisz, pójdę i zagrzebię się na pustyni
rzekł.
Ale na cóż na pustyni, Bałabanosiu? zmiękczona szepnęła podkomorzyna ale skądże
ci ta myśl przyszła?
Karmię ją od lat dziesięciu!
W istocie?
To była jedna70 moja nadzieja.
A ja o tym nic nie wiedziałam! Ale ty mówiłeś o parę kroć funduszu?
Ja go mam pani...
Skądżeś ty to wziął?
Z posesji.
Masz rację Bałabanosiu! A gdzież szlachectwo?
Ja go mam.
Ale to być nie może...
Mam wywód dokumentalny...
To być nie może! to być nigdy nie może mówiła podkomorzyna jakby sama do siebie
ty tyle lat byłeś sługą moim.
I zawsze nim będę, do śmierci...
Na cóż śmierci, Bałabanosiu! Ale skąd ci taka myśl przyszła?
Ja sam nie wiem, pani.
Wstańże już, wstań, ludzie by mogli nadejść, nie klęcz dłużej. Cóżeś ty powiedział? to
by całkiem pomięszało porządek, to by było nieprzyzwoitym...
Tyle podobnych bywało przykładów, że...
Nigdy bym się tego nie była spodziewała! mówiła ciągle podkomorzyna, jakby sama
do siebie i zdjęła okulary, odsunęła karty, chodziła zamyślona. Bałabanowicz stał jak na wę-
glach.
Nie chcę ja mówić za sobą przerwał po chwili, ale przypomniałbym pani niewdzięcz-
ność tego pana Mateusza, którego warto ukarać...
Masz rację... jednakże! Co by to ludzie gadali!
Ludzie by mówili, żeś pani dobry wybór zrobiła, wypróbowanego i zaufanego człowieka
i nagrodziłaś wierne usługi...
Powiedzże mi, jak ci to na myśl przyjść mogło?
Ja sam nie wiem! Ja nie wiem, ale jeżeli pani nie przyjmiesz ofiary, ja...
Tylko mnie nie strasz, Bałabanosiu...
Ja jutro zdaję rachunki i idę...
Dajże pokój! wszakci to tego tak obcesowo robić nie można! Ja się muszę namyśleć, ja
muszę to rozważyć! prawdziwie, kto by się to był spodziewał! No, no! już co osobliwość, to
osobliwość, mnie iść za mąż. Toć nie takam ja stara i na niego. Hm! mówi, że szlachcic i z
funduszem! hm, hm, taki zawsze ludzie będą gadali! on! on, kto by się to spodziewał!
To mówiąc siadła pomieszana podkomorzyna, a plenipotent uczuł, że w niego duch wstę-
pował i już dobrze wróżył sobie: pierwsze lody były złamane, zostawało rozumnie rzecz do-
prowadzić do końca. Ale to go nie przestraszało, znał on dobrze swoją panią i wiedział, że
gdy jej da do wyboru pójść za niego lub całkiem go porzucić, pewnie na pierwsze się zgodzi.
70
jedna tu; jedyna
50
Tak tego wieczora przygotowawszy, następnych Bałabanowicz przywiódł ją do dania so-
bie słowa, wystawił konieczność uczynienia sobie zapisów wzajemnie dla oka na krociach
kradzionych, ułożył dożywocie i potajemnie wszystko gotował do ślubu. Wkrótce z indul-
tem71 w kieszeni jednego wieczora zaczął naglić podkomorzynę o wyznaczenie szczęśliwego
końca swoim konkurom i tak ją usidlił, że zezwoliła na niezwłoczny ślub, który się odbył w
sali przy dwóch tylko zaufanych świadkach. Nazajutrz całe sąsiedztwo wiedziało niesłychaną
nowinę, rozwożono ją umyślnymi posłańcami od domu do domu, przyjaciele podkomorzego
byli w nieopisanym oburzeniu na zuchwalca, inni śmieli się do rozpuku z nowego stadła, inni
wyciągali dziwaczne wnioski zabijając podkomorzynę na sławie, inni jeszcze temu nie wie-
rzyli.
Trudno wszakże było wątpić, bo Bałabanowicz zmieniwszy nagle ton i sposób postępowa-
nia, ze sługi stał się panem, wniósł się do pałacu i zaczął się jak szara gęś rządzić.
Wnet Złota Wola inną całkiem powierzchowność przybrała, a eks-podkomorzyna postrze-
gła wkrótce, że wielkie zrobiła głupstwo; ale już było po czasie. Bałabanowicz zebrawszy
wszystkie klucze do swojej kieszeni pół dnia pijany nawet do mariasza swojej dobrodziejce
służyć nie chciał. Porzuciwszy posesję, swoje konie, stada i remanenta przeniósł do nowego
mieszkania i, jak gdyby jej na świecie nie było, zapomniał o żonie, która myślała, że się świat
do góry nogami przewrócił, gdy nagle znalazła się tak małą, postradawszy swobodę i wszela-
kie znaczenie w domu.
XI
BIEDNA CIOTKA
Na kominie palił się ogień trzaskający, okna pozapuszczane już były sztorami, świec jesz-
cze nie dano, a pan Mateusz rozciągniony na szezlągu palił fajkę spokojnie. W drugim pokoju
słychać było cichy chód kobiecy, chód ostrożny, bojazliwy, pokorny, bo i chód bywa oznaką
uczuć lub charakterów, dla tych, co się nad nim zastanawiać zechcą. W całym domu pano-
wała ta posłuszna spokojność, która znamionuje przytomnść surowego pana: wszyscy cho-
dzili na palcach, mówili cicho, drzwi zamykali ostrożnie.
Cóż tam pani tak duma? zapytał Mateusz żony czy nie wolno by wiedzieć?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]