[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- O twoją żonę! - zawołał Monty. - Jest w domu?
- Oczywiście. - Drzwi domu otworzyły się, więc zwrócił się do kamerdynera: -
Wellow, gdzie jest pani Julia Carlow?
- Koło drugiej pojechała złożyć wizytę lady Mildenhall, panie majorze. Wzięła
miejski powozik i Richardsa. Jeszcze nie wróciła.
Hal zerknÄ…Å‚ na zegarek.
- Dopiero minęła trzecia. To niezbyt długo jak na wizytę, Monty.
- Opuściła nasz dom prawie natychmiast. Przyjechała, żeby wziąć od Muszki adres
Hebdena.
- Co?! - Krew odpłynęła z twarzy Hala. - Muszka jej go dała?
- Tak. Twoja żona powiedziała, że ma coś, co może zakończyć jego kampanię nie-
nawiści.
R
L
T
- Piekło i szatani! Czy ten człowiek jest w mieście? - Tak, w domu przy Bloomsbu-
ry Square. - Monty już zawracał swój faeton. - Po północnej stronie placu. - Hal ponow-
nie wskoczył na siodło i spiął konia ostrogami. Max ruszył galopem. Szabla obijała się o
nogi Hala. Sprawdził olstry. Tak, pistolety znajdowały się na swoim miejscu. Będą mu
potrzebne.
Julia wyjęła z kieszeni złożoną kartkę i podniosła ją do góry.
- To ostatni list napisany przez Williama Wardale'a, hrabiego Leybourne'a. W parÄ™
minut pózniej poprowadzono go na szafot. Bez wątpienia w obliczu śmierci człowiek
mówi prawdę.
W pięknych oczach Hebdena pojawiły się czujność i zaciekawienie; straciły swój
zwykły, nieco kpiący wyraz.
- Przysięga na dusze swych dzieci, że jest niewinny - wyjaśniła i przeczytała pełne
pasji oświadczenie. - Ja mu wierzę, Hal i Marcus także. Wardale nie był zabójcą pana
ojca, Stephano. Nie był nim również...
Urwała, bo Hebden zachwiał się i ścisnął rękami skronie. Spojrzała mu w oczy; je-
go zrenice stały się maleńkie jak łebki od szpilek.
- Co się stało? Jest pan chory? Mam wezwać pomoc? - Zsunęła się ze stołka i po-
tknęła się o jego stopy.
- Przysiągł na dusze swoich dzieci? Przysiągł, idąc na śmierć? - Stephano chwycił
Julię za przedramiona. - A one prosperują, kwitną! Są szczęśliwe. Wszystkie!
Julia zrozumiała nagle, że Hebden mówił do siebie, nie do niej.
- Niech pan mnie puści, Stephano. Nie rozumiem, o co panu chodzi.
- O przepowiednię, o klątwę. Dzieci zapłacą za grzechy swoich ojców".
- Pan mnie przeraża. Nie czuje się pan dobrze. - Julia próbowała oswobodzić rękę.
- Niech pan mnie puści, sprowadzę pomoc.
- Nie.
Teraz i on wstał. Przyciągnął ją do siebie i wtulił policzek w jej włosy. Zrozumiała,
że potrzebował wsparcia, pewnie nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, kogo obejmo-
wał.
W oddali rozległy się jakieś krzyki i trzask.
R
L
T
- Stephano - odezwała się cicho. - Stephano!
Skrzywił się, jakby go ukłuła. Drzwi pracowni otwarły się z hukiem.
- Julio!
Hebden odwrócił się gwałtownie, nie wypuszczając jej ręki.
- Hal! - Zauważyła, że był w mundurze. W ręku miał szablę, a w oczach mord. -
On mi nic nie zrobił! Jest chory.
- Za chwilę będzie martwy, to go wyleczy - oświadczył major Carlow, zatrzaskując
za sobą drzwi. Złapał krzesło i podstawił je pod klamkę. - Co się stało?
- Nic, Hal. Przyszłam powiedzieć mu o liście, ponieważ ty nie mogłeś tego zrobić.
Potem zasłabł. Ja go tylko podtrzymywałam.
Hebden odepchnął ją lekko do tyłu. Jego oczy były znów skupione, choć rysy twa-
rzy pozostały ściągnięte, jakby cierpiał.
- Twoja żona ma słodkie usta, Carlow, i nie skąpi pocałunków.
- Ty głupcze! - warknęła Julia. - Chcesz, żeby cię zabił?
- Niech spróbuje. - Nagle w dłoni Hebdena pojawił się wąski nóż z zakrzywionym
ostrzem.
Hal uniósł szablę. Wsunął pistolet za szarfę munduru i przez chwilę mierzyli się
wzrokiem z Hebdenem. Płomienie z rozpalonego piecyka odbijały się w ostrzach ich
broni. Julia cofnęła się gwałtownie, jej spódnice zawirowały. Ogień na palenisku buchnął
jeszcze silniejszym płomieniem, podsycony przez ruch powietrza i jakiś papier. Papier?
Julia ze zgrozą spostrzegła, że płomienie pochłaniały list. Dowód przepadł. Przez mo-
ment na poczerniałym papierze widać było jeszcze fragment zdania: Na dusze moich
dzieci...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]