[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powodu opuszczała dom. Teraz myślała tylko o jednej kobiecie - o sobie samej. A może
napisać, że jest na niego zła, ponieważ zbyt długo zaniedbywał jej ciało i duszę? Ale czy
mogła go za to winić? Czy ona sama nie zaniedbywała siebie bardziej?
Przygryzła końcówkę długopisu, próbując znalezć odpowiednie słowa. Była więzniem
tego domu pełnego zasad i wspomnień przez tak długi czas, że przestała się rozwijać. Pod
wieloma względami wciąż była dziewczynką, która mieszkała tu z rodzicami. Opinie R.J.
były jej opiniami. Jego przekonania zawsze brały górę nad jej przekonaniami. A czy ona
również nie próbowała narzucać swoich przekonań innym? Stała się podporą społeczności,
ale ta wypolerowana skorupka kryła pustkę. Była woskową lalką. Nie potrafiła dać siebie
prawdziwej ani mężowi, ani dzieciom.
A teraz R.J. oddalił się od niej, a dzieci dorosły i dobrze widziały, że ich matka jak
papuga powtarza słowa ojca. Gdy do nich mówiła, z zażenowaniem odwracały wzrok, a jeśli
nawet słuchały, to z pobłażliwym uśmiechem.
Opuściła wzrok na szaroniebieski papier i napisała: Drogi R.J., otworzyłam drzwi.
Doris".
Pojechała prosto do domku nad jeziorem w Michigan. Drogi były zatłoczone
samochodami wyładowanymi kempingowym sprzętem: wszyscy wyjeżdżali na wakacje.
Doris przemierzała tę trasę już od pięćdziesięciu lat, czasami na miejscu pasażera, czasem
jako kierowca. Tam, gdzie kiedyś znajdowały się tylko pola i gdzieniegdzie przydrożna
restauracja, teraz lśniły nowością stacje benzynowe i bary szybkiej obsługi.
Ale gdy zjechała z autostrady, krajobraz zmienił się i zaczął bardziej przypominać
widoki, jakie pamiętała z dzieciństwa. Jechała między wzgórzami, których zbocza pokrywały
winnice, wielkie zagrody dla bydła i farmy. Zatrzymała się i kupiła sałatę, jagody i bukiet
jaskrawych kwiatów na stół.
Przypomniała sobie, jak te podróże wyglądały w dzieciństwie: siedzieli z bratem na
tylnej kanapie buicka matki i liczyli tablice rejestracyjne spoza stanu. To z nich, które
naliczyło więcej, dostawało od ojca dolara. Zwykle wygrywał Bill. Doris zawsze
podejrzewała, że jej brat oszukuje, ale to nie miało znaczenia.
Mama i tato, babcia Alison, dziadek Jack, wujek Hugo, ciocia Deb... Wszystkie te
twarze wydawały się zdumiewająco żywe i realne.
Zatrzymała się jeszcze raz i tym razem kupiła jajka, mleko, masło i chleb. Wkrótce
potem dotarła na miejsce. Zatrzymała samochód na żwirowym podjezdzie, wyłączyła silnik i
z głową opartą na kierownicy głęboko westchnęła. Zza ściany drzew słychać było silniki
pływających po jeziorze motorówek, krzyki dzieci i szczekanie psa. Nic się nie zmieniało
przez lata. Zawsze czuła się tu bezpiecznie.
Zwykle po dotarciu na miejsce najpierw sporządzała listę rzeczy do zrobienia. Siatka
na drzwiach wejściowych była zerwana, niecierpki domagały się wody, spod fundamentu
wybiegała ścieżka mrówek. W pierwszym odruchu Doris pomyślała, że trzeba się zająć tym
wszystkim, ale zaraz uświadomiła sobie, że wcale nie ma na to ochoty. Przecież gdyby nie ten
nagły impuls i przyjazd tutaj, mrówki nadal spokojnie jadłyby kolację, komary bez przeszkód
wlatywały do domu, a kwiaty po prostu więdły. Zycie toczyłoby się swoim torem bez jej
udziału. Nie była niezastąpiona; i zamiast wpędzić ją w depresję, ta myśl sprawiła, że Doris
poczuła się wolna, jakby spadły z niej kajdany.
Nad drzwiami wisiała metalowa tabliczka z napisem Zostaw swoje kłopoty przed
tymi drzwiami". Jej ojciec wypatrzył ją na jakimś przydrożnym straganie, gdy Doris była
jeszcze małą dziewczynką, i kupił. Matka zawsze wybuchała śmiechem na widok tego napisu;
Doris podejrzewała, że wiązała się z nim jakaś tylko im znana historyjka. Tabliczka wciąż tu
wisiała, z roku na rok coraz bardziej zardzewiała, i choć R.J. chciał ją zdjąć i wyrzucić, Doris
nigdy mu na to nie pozwoliła.
- Zostaw swoje kłopoty przed tymi drzwiami - powiedziała głośno i weszła do środka.
John wrócił do domu dopiero przed południem. Stanął w drzwiach i spojrzał na Annie
leżącą na kanapie, a potem bez słowa poszedł prosto do sypialni. Annie spokojnie leżała i
czekała. Niedługo potem John wrócił na dół z walizką w ręku. Postawił ją na podłodze i
wyprostował się godnie, jakby chciał obwieścić coś niezmiernie ważnego.
- Wyjeżdżam na Florydę - powiedział sucho. - Na tydzień. Pod koniec tego tygodnia
zadzwonię i wtedy zdecydujemy, czy powinienem wrócić do domu.
Jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć, Annie zauważyła jednak ciemne kręgi pod
oczami. Patrzyła na niego z równą obojętnością, myśląc, że na pewno jest zaskoczony takim
jej zachowaniem. Zwykle wybuchała, domagała się wyjaśnień albo prowokowała go do kłótni
czy do rozmowy. Teraz jednak nie czuła się na siłach walczyć z nim. Miała nadzieję, że on
jak zwykle zapyta: Chcesz porozmawiać?", a wtedy ona odpowie: Tak" - i potem przez cały
dzień będą leżeć razem na kanapie. Wyobrażała sobie, że powie mu o raku, oznajmi, że kocha
go i potrzebuje, a on odpowie na to, że też ją bardzo kocha. Ale tym razem rzeczywistość była
inna i John nie powiedział żadnej z tych rzeczy.
Dlatego Annie tylko wzruszyła ramionami.
- Dobrze.
Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, coraz bledszy, a potem pochylił się, podniósł
walizkę i wyszedł z domu.
Był wieczór. Annie siedziała na ogrodowym krześle i patrzyła w mrok, czując się tak,
jakby spadała w dół bez spadochronu. Nie piła, nie zadzwoniła do żadnej z przyjaciółek ani
[ Pobierz całość w formacie PDF ]